Na Stadion dotarł dopiero
wczesnym przedpołudniem. Był zły na siebie, bo przez te wszystkie ekscesy droga
zamiast pół godziny zajęła mu prawie dwie.
„Już pewnie wszystkie kramy najbliżej wejścia
pozajmowali” – gderał w duchu.
Wejście
na dawny obiekt sportowy prowadziło przez nowo wybudowaną bramę północną.
Ciężka konstrukcja, wykonana z betonowych podkładów kolejowych, szyn i
stalowych profili przypominała powiększoną i karykaturalnie pokręconą budowlę z
dziecięcych klocków.
Cały teren Stadionu otoczono wysokim ogrodzeniem zwieńczonym zwojami kolczastego drutu. Wzniesiono je oczywiście jeszcze przed apokalipsą, w celu ochrony okolicznych mieszkańców przed stadionową dziczą. Teraz sytuacja odwróciła się diametralnie, bo to właśnie stadionową dzicz trzeba było chronić, przed dawnymi mieszkańcami okolicznych osiedli.
Schronienie
wewnątrz sportowej areny znalazła niecała setka dusz.
– Czyli tyle, ile najwiency przylazło tu kiedykolwiek na
mecz piłkorzy – zwykł mawiać Kowal.
Sam, jako zagorzały fan żużla, nigdy nie rozumiał fascynacji piłką kopaną.
Szefem całej społeczności i spiritus movens wszelkich działań militarno-handlowo-przemysłowo-kulturalnych
był Towarzysz Naczelny. To właśnie ku niemu Kowal planował skierować swe pierwsze
kroki, zaraz po przekroczeniu bramy.
O Towarzyszu Naczelnym można
by powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że nie miał własnego stylu. Zwykle
można go było spotkać, gdy przechadzał się majestatycznie po koronie wałów w towarzystwie
swoich przybocznych. Starszy, lekko przygarbiony, w płaszczu narzuconym na
ciemnoniebieski ferszal i z takąż maciejówką na głowie. Całości stylizacji
dopełniały sumiaste wąsiska, zasłaniające usta.
Towarzysz
Naczelny robił wszystko, by upodobnić się do ostatniego z prawdziwych polskich mężów
stanu. I trzeba przyznać, że wychodziło mu to całkiem udanie, przynajmniej na
pierwszy rzut oka.
Jednak, gdy poznało się go
nieco bliżej, to niejako wbrew ulubionemu cytatowi Marszałka, wychodziło szydło
z wora. Choć Naczelny był socjalistą za młodu i działał niezwykle prężnie w zetemwu, zetemesie, zetempe, a na
końcu nawet w młodzieżówce kace, tak
na starość udało mu się jednak pozostać skurwysynem(5).
Otoczył się skomplikowaną
pajęczyną powiązań i wzajemnych zależności. Jednego zastraszył, innego
przekupił, a po jeszcze innych sprawił, że słuch zaginął. Do tego przy boku
zawsze miał wianuszek paladynów, gotowych dla pańskiej łaski popełnić
największe świństwo. A Naczelny siedział sobie, jak pająk w środku sieci i
pociągał za sznurki.
– J-ja do Towarzysza
Naczelnego – nieśmiało zaanonsował się Kowal u jednego z gwardzistów.
Wielki drab, ledwie
wciśnięty w czarny uniform straży zakładowej był ewidentnie z tych, co to: bierni, mierni ale wierni. Spojrzał z góry, zmrużył świńskie oczka i dopiero
po dłuższej chwili wyartykułował myśl:
– A po czego?
Kowal przełknął nerwowo
ślinę. Z zasady nie lubił rozmawiać z ludźmi, a gdy trafiał na takiego abnegata
umysłowego jak ten, uzmysławiał sobie, że ze zwierzętami też nie.
Na szczęście lider
społeczności sam go zobaczył i machnął z oddali przyzwalająco. Zwalisty
strażnik odsunął się z ciężkim sapnięciem i pozwolił przejść przez bramę.
– Pan Kowal! Witamy! –
Naczelnik ruszył ku niemu wolnym krokiem, z rękami założonymi za plecy.
Nieszczery uśmieszek błąkał się pod sumiastym wąsem, oczy jednak były zupełnie
nieruchome i zimne.
– Dzień dobry panu –
odpowiedział grzecznie kosynier i rozejrzał ukradkiem. Przy kramach u samej
bramy było pełno ludzi. Niedobrze. Chciał to rozegrać inaczej, po cichu, a nie
tak… na widoku. Nerwowo przełknął ślinę i wydukał:
– Ja służbowo, w sensie,
że-e… tego, no…
– No mówcie, mówcie!
Przecież jak służbowo, to ważne – ponaglił Naczelny gromkim głosem.
Coraz więcej twarzy
odwracało się ku nim z ciekawością - przekupnie przy najbliższych straganach,
strażnicy na murze, wreszcie awanturnicy i opoje siedzący w ogródku piwnym w
cieniu trybuny.
Kowal poluzował nerwowo
kołnierzyk flanelki, który nagle zaczął go nie wiedzieć czemu dusić. Otarł
strużkę potu z czoła. W końcu sapnął, zebrał się w sobie i wyrzucił na jednym
wdechu:
– Prezent mam dla was,
Towarzyszu. Taki własnoręczny, ze szczerego serca.
Naczelny całkiem udanie udał
zdziwienie i potoczył wzrokiem po zgromadzonych.
– Prezent? Dla mnie? A jakaż
to okazja, panie Kowal? – zapytał tak głośno, że usłyszano go chyba nawet w
wychodku za trybuną.
Kosynier tymczasem
przyklęknął na jedno kolano i drżącymi paluchami otworzył torbę. Wyjął
zawiniątko, wstał i pokazał w wyciągniętych rękach.
– Dla was towarzyszu, na tę
no… okoliczność! Okoliczność zadzierzgnięcia współpracy gospodarczej.
Naczelny w pierwszej chwili
zdębiał. Gapił się na czerwony tłumok obwiązany sznurkiem i nie mógł wydusić
słowa.
„Czy to możliwe?” – zapytał
sam siebie w myśli. „Po tylu latach?”.
Odebrał delikatnie pakunek i
począł z namaszczeniem rozwiązywać węzełki. Szło mu na tyle nieskoro, że Kowal
w poczuciu dobrze rozumianego obowiązku obywatelskiego, wyciągnął maczetę i
ruszył, żeby mu pomóc…
Podniósł się krzyk, rwetes,
a mały kosynier nawet nie zauważył kto to leży, bo to on leżał. Czterech drabów
z osobistej ochrony wodza przykryło go spasionymi cielskami i przydusiło do bruku
w okamgnieniu.
– Na władzę ludową rękę
podniósł!
– Zamach! Stanu zamach! - darli
się jeden przez drugiego.
Ktoś kopnął go w szczękę,
inny sprzedał kolano w brzuch. Wyrwali maczetę z ręki, a na koniec postawili na
nogi, wykręcając łapy do tyłu.
Kowal popatrzył na nich
zaskoczony i mamrotał przez rozbite wargi:
– Przecież ja tylko… pomóc, niech-to-krótki-śpic!
Naczelny nawet nie ruszył
się z miejsca. Dyszał czystą wściekłością i wbijał wzrok w domniemanego
zamachowca.
– Ty terrorysto, tyyy… –
wycharczał. – Jak śmiałeś? Ty wiesz, że jak rękę przeciw władzy ludowej
podniesiesz, to ci władza ludowa tę rękę odrąbie(6)!?
To ostatnie wykrzyczał powłócząc
teatralnym spojrzeniem po gapiach, cokolwiek zszokowanych biegiem wypadków.
– Ja tylko sznurek przeciąć chciał… – mruknął
cicho Kowal. – Ja tam nieawanturujący się jestem, przecie wiecie.
Podniósł wzrok i spojrzał na
Naczelnego.
– Tam, w środku – pokazał
głową – to szabla dla was. Taka prawdziwa, jak Marszałek nosił.
Towarzysz spojrzał na niego
podejrzliwie i szarpnął za węzły.
– Towarzyszu! Ostrożna! – krzyknął piskliwie jeden ze
sługusów. – Toż bomba może?
– Sam jesteś bomba – warknął
Naczelny i wysupłał wreszcie zawartość z zawiniątka.
Gdy jego oczom ukazała się
rękojeść… aż zachwiał się na nogach. Usłużni paladyni w ostatniej chwili
podstawili mu pod zad krzesełko z ogródka piwnego, na które klapnął ciężko.
Naczelny podniósł szablę
drżącymi rękami do oczu. Promyk słońca zatańczył na pięknie wypolerowanym
jelcu. Towarzysz ujął rękojeść i ze świstem wyciągnął z drewnianej łubki.
Ostrze objawiło się w pełnej okazałości. Wstał na drżące nogi i powolutku, z
namaszczeniem uniósł klingę wysoko nad głowę.
Był teraz niczym heros,
półbóg, mityczny bohater! Był teraz – przez tę krótką chwilę - niemal równy
samemu Marszałkowi! Wszyscy zebrani wpatrywali się w niego z uwielbieniem,
przestrachem…
„…z oddaniem?” – pomyślał.
Stojąc tak z uniesioną do ciosu szablą znowu powiódł wzrokiem po tłumie. Nikt
nie wytrzymał jego spojrzenia, każdy kulił się w sobie przed jego potęgą! Każdy
uciekał wzrokiem, gdy tylko…
– Pochwy nie ma, darujcie
Towarzyszu, materiału nie starczyło – powiedział przepraszająco Kowal.
Naczelny zamrugał
zaskoczony, a wraz z nim reszta zgromadzenia. Wszyscy rozglądali się, jakby
wybudzeni nagle z głębokiego snu. Jeden tylko kosynier stał tam gdzie go
puścili ochroniarze i wyłamywał palce w nerwowym geście.
– Ja tu właśnie względem tego,
towarzyszu – kontynuował. – Cobyście
trochę niklu, miedzi i kwasówki
użyczyli, to i pochwę wyrychtuję. A
jakby jeszcze i spawarka, tokarka i agregat się znalazły, to i tuzin takich szabli
mogę machnąć. W try-miga!
Naczelnego jakby piorun
strzelił. „Tuzin?! Moich szabli?! Dla kogo!?” – pomyślał zdjęty nagłą grozą.
Nawet się nie zastanawiał, tylko ryknął:
– Do pierdla z nim! Zamknąć
mi go zaraz!
przypisy:
5) w org.” Kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie
skurwysynem, ale kto na starość socjalistą pozostał, ten jest po prostu
głupi." – Otto von Bismarck.
6) Swobodna parafraza z „Każdy
prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy
ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie.” –
J.Cyrankiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz