poniedziałek, 22 lutego 2021

Kowal. Szabla Marszałka cz.VIII

 

 8.

Na Stadion dotarł dopiero wczesnym przedpołudniem. Był zły na siebie, bo przez te wszystkie ekscesy droga zamiast pół godziny zajęła mu prawie dwie.

„Już pewnie wszystkie kramy najbliżej wejścia pozajmowali” – gderał w duchu.

            Wejście na dawny obiekt sportowy prowadziło przez nowo wybudowaną bramę północną. Ciężka konstrukcja, wykonana z betonowych podkładów kolejowych, szyn i stalowych profili przypominała powiększoną i karykaturalnie pokręconą budowlę z dziecięcych klocków.

            Cały teren Stadionu otoczono wysokim ogrodzeniem zwieńczonym zwojami kolczastego drutu. Wzniesiono je oczywiście jeszcze przed apokalipsą, w celu ochrony okolicznych mieszkańców przed stadionową dziczą. Teraz sytuacja odwróciła się diametralnie, bo to właśnie stadionową dzicz trzeba było chronić, przed dawnymi mieszkańcami okolicznych osiedli.

            Schronienie wewnątrz sportowej areny znalazła niecała setka dusz.

– Czyli tyle, ile najwiency przylazło tu kiedykolwiek na mecz piłkorzy – zwykł mawiać Kowal. Sam, jako zagorzały fan żużla, nigdy nie rozumiał fascynacji piłką kopaną.     

            Szefem całej społeczności i spiritus movens wszelkich działań militarno-handlowo-przemysłowo-kulturalnych był Towarzysz Naczelny. To właśnie ku niemu Kowal planował skierować swe pierwsze kroki, zaraz po przekroczeniu bramy.

O Towarzyszu Naczelnym można by powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że nie miał własnego stylu. Zwykle można go było spotkać, gdy przechadzał się majestatycznie po koronie wałów w towarzystwie swoich przybocznych. Starszy, lekko przygarbiony, w płaszczu narzuconym na ciemnoniebieski ferszal i z takąż maciejówką na głowie. Całości stylizacji dopełniały sumiaste wąsiska, zasłaniające usta.

            Towarzysz Naczelny robił wszystko, by upodobnić się do ostatniego z prawdziwych polskich mężów stanu. I trzeba przyznać, że wychodziło mu to całkiem udanie, przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Jednak, gdy poznało się go nieco bliżej, to niejako wbrew ulubionemu cytatowi Marszałka, wychodziło szydło z wora. Choć Naczelny był socjalistą za młodu i działał niezwykle prężnie w zetemwu, zetemesie, zetempe, a na końcu nawet w młodzieżówce kace, tak na starość udało mu się jednak pozostać skurwysynem(5).

Otoczył się skomplikowaną pajęczyną powiązań i wzajemnych zależności. Jednego zastraszył, innego przekupił, a po jeszcze innych sprawił, że słuch zaginął. Do tego przy boku zawsze miał wianuszek paladynów, gotowych dla pańskiej łaski popełnić największe świństwo. A Naczelny siedział sobie, jak pająk w środku sieci i pociągał za sznurki.

– J-ja do Towarzysza Naczelnego – nieśmiało zaanonsował się Kowal u jednego z gwardzistów.

Wielki drab, ledwie wciśnięty w czarny uniform straży zakładowej był ewidentnie z tych, co to: bierni, mierni ale wierni.  Spojrzał z góry, zmrużył świńskie oczka i dopiero po dłuższej chwili wyartykułował myśl:

– A po czego?

Kowal przełknął nerwowo ślinę. Z zasady nie lubił rozmawiać z ludźmi, a gdy trafiał na takiego abnegata umysłowego jak ten, uzmysławiał sobie, że ze zwierzętami też nie.

Na szczęście lider społeczności sam go zobaczył i machnął z oddali przyzwalająco. Zwalisty strażnik odsunął się z ciężkim sapnięciem i pozwolił przejść przez bramę.

– Pan Kowal! Witamy! – Naczelnik ruszył ku niemu wolnym krokiem, z rękami założonymi za plecy. Nieszczery uśmieszek błąkał się pod sumiastym wąsem, oczy jednak były zupełnie nieruchome i zimne.

– Dzień dobry panu – odpowiedział grzecznie kosynier i rozejrzał ukradkiem. Przy kramach u samej bramy było pełno ludzi. Niedobrze. Chciał to rozegrać inaczej, po cichu, a nie tak… na widoku. Nerwowo przełknął ślinę i wydukał:

– Ja służbowo, w sensie, że-e… tego, no…

– No mówcie, mówcie! Przecież jak służbowo, to ważne – ponaglił Naczelny gromkim głosem.

Coraz więcej twarzy odwracało się ku nim z ciekawością - przekupnie przy najbliższych straganach, strażnicy na murze, wreszcie awanturnicy i opoje siedzący w ogródku piwnym w cieniu trybuny.

Kowal poluzował nerwowo kołnierzyk flanelki, który nagle zaczął go nie wiedzieć czemu dusić. Otarł strużkę potu z czoła. W końcu sapnął, zebrał się w sobie i wyrzucił na jednym wdechu:

– Prezent mam dla was, Towarzyszu. Taki własnoręczny, ze szczerego serca.

Naczelny całkiem udanie udał zdziwienie i potoczył wzrokiem po zgromadzonych.

– Prezent? Dla mnie? A jakaż to okazja, panie Kowal? – zapytał tak głośno, że usłyszano go chyba nawet w wychodku za trybuną.

Kosynier tymczasem przyklęknął na jedno kolano i drżącymi paluchami otworzył torbę. Wyjął zawiniątko, wstał i pokazał w wyciągniętych rękach.

– Dla was towarzyszu, na tę no… okoliczność! Okoliczność zadzierzgnięcia współpracy gospodarczej.

Naczelny w pierwszej chwili zdębiał. Gapił się na czerwony tłumok obwiązany sznurkiem i nie mógł wydusić słowa.

„Czy to możliwe?” – zapytał sam siebie w myśli. „Po tylu latach?”.

Odebrał delikatnie pakunek i począł z namaszczeniem rozwiązywać węzełki. Szło mu na tyle nieskoro, że Kowal w poczuciu dobrze rozumianego obowiązku obywatelskiego, wyciągnął maczetę i ruszył, żeby mu pomóc…

Podniósł się krzyk, rwetes, a mały kosynier nawet nie zauważył kto to leży, bo to on leżał. Czterech drabów z osobistej ochrony wodza przykryło go spasionymi cielskami i przydusiło do bruku w okamgnieniu.  

– Na władzę ludową rękę podniósł!

– Zamach! Stanu zamach! - darli się jeden przez drugiego.

Ktoś kopnął go w szczękę, inny sprzedał kolano w brzuch. Wyrwali maczetę z ręki, a na koniec postawili na nogi, wykręcając łapy do tyłu.

Kowal popatrzył na nich zaskoczony i mamrotał przez rozbite wargi:

– Przecież ja tylko… pomóc, niech-to-krótki-śpic!

Naczelny nawet nie ruszył się z miejsca. Dyszał czystą wściekłością i wbijał wzrok w domniemanego zamachowca.

– Ty terrorysto, tyyy… – wycharczał. – Jak śmiałeś? Ty wiesz, że jak rękę przeciw władzy ludowej podniesiesz, to ci władza ludowa tę rękę odrąbie(6)!?

To ostatnie wykrzyczał powłócząc teatralnym spojrzeniem po gapiach, cokolwiek zszokowanych biegiem wypadków.

 – Ja tylko sznurek przeciąć chciał… – mruknął cicho Kowal. – Ja tam nieawanturujący się jestem, przecie wiecie.

Podniósł wzrok i spojrzał na Naczelnego.

– Tam, w środku – pokazał głową – to szabla dla was. Taka prawdziwa, jak Marszałek nosił.

Towarzysz spojrzał na niego podejrzliwie i szarpnął za węzły.

– Towarzyszu! Ostrożna! – krzyknął piskliwie jeden ze sługusów. – Toż bomba może?

– Sam jesteś bomba – warknął Naczelny i wysupłał wreszcie zawartość z zawiniątka.

Gdy jego oczom ukazała się rękojeść… aż zachwiał się na nogach. Usłużni paladyni w ostatniej chwili podstawili mu pod zad krzesełko z ogródka piwnego, na które klapnął ciężko.

Naczelny podniósł szablę drżącymi rękami do oczu. Promyk słońca zatańczył na pięknie wypolerowanym jelcu. Towarzysz ujął rękojeść i ze świstem wyciągnął z drewnianej łubki. Ostrze objawiło się w pełnej okazałości. Wstał na drżące nogi i powolutku, z namaszczeniem uniósł klingę wysoko nad głowę.

Był teraz niczym heros, półbóg, mityczny bohater! Był teraz – przez tę krótką chwilę - niemal równy samemu Marszałkowi! Wszyscy zebrani wpatrywali się w niego z uwielbieniem, przestrachem…

„…z oddaniem?” – pomyślał. Stojąc tak z uniesioną do ciosu szablą znowu powiódł wzrokiem po tłumie. Nikt nie wytrzymał jego spojrzenia, każdy kulił się w sobie przed jego potęgą! Każdy uciekał wzrokiem, gdy tylko…

– Pochwy nie ma, darujcie Towarzyszu, materiału nie starczyło – powiedział przepraszająco Kowal.

Naczelny zamrugał zaskoczony, a wraz z nim reszta zgromadzenia. Wszyscy rozglądali się, jakby wybudzeni nagle z głębokiego snu. Jeden tylko kosynier stał tam gdzie go puścili ochroniarze i wyłamywał palce w nerwowym geście.

– Ja tu właśnie względem tego, towarzyszu – kontynuował. – Cobyście trochę niklu, miedzi i kwasówki użyczyli, to i pochwę wyrychtuję. A jakby jeszcze i spawarka, tokarka i agregat się znalazły, to i tuzin takich szabli mogę machnąć. W try-miga!

Naczelnego jakby piorun strzelił. „Tuzin?! Moich szabli?! Dla kogo!?” – pomyślał zdjęty nagłą grozą. Nawet się nie zastanawiał, tylko ryknął:

– Do pierdla z nim! Zamknąć mi go zaraz!


przypisy:

5) w org.” Kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie skurwysynem, ale kto na starość socjalistą pozostał, ten jest po prostu głupi." – Otto von Bismarck.

6) Swobodna parafraza z „Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie.” – J.Cyrankiewicz


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz