7.
– Może
pożyczyłby mi pan coś, no wie pan, do samoobrony? – spytała, gdy weszli między
drzewa.
– Po co?
– odparł jej zwyczajem pytaniem na pytanie.
Dziewczyna zazgrzytała zębami, ale nie dała po sobie poznać, że ją zaraz… irytacja zaleje.
– Po to,
abym mogła panu pomóc – odpowiedziała aksamitnym głosem. – W razie czego,
oczywiście – dodała szybko, bo Kowal rzucił jej tak mroczne i podejrzliwe
spojrzenie, że przestraszyła się, iż zaraz zmieni zdanie, co do ogólnego konceptu
udzielenia jej pomocy.
– Se pani miecz znajdzie, se pani będzie samoobraniać – warknął sucho i ruszył dalej.
Patrzył
ostrożnie pod nogi szukając śladów, a przy okazji nasłuchiwał wszelkich
odgłosów, mogących ostrzec przed niebezpieczeństwem. Raczej mało prawdopodobne,
żeby po parku kręcili się jeszcze jacyś sztywni. Dziewczyna z pewnością
zgarnęła wszystkich w jedno stado, bo raban jakiego narobiła, słychać było
pewnie aż na Stadionie. Bardziej obawiał się żywych. Nie miał żadnej gwarancji,
że to wszystko nie jest pułapka zastawiona przez jakichś kurwipołciów. Tak, Kowal nigdy nie ufał kobietom, nawet przed
apokalipsą.
– Tam, w
tamtych zaroślach. – Aria pokazała ręką i ruszyła przodem.
Kosynier pewniej złapał stylisko
w obie dłonie. Strzelił oczami na prawo i lewo. Byli niedaleko plenerowej
muszli koncertowej, na tyłach przedwojennego kasyna. Stary, zaniedbany od ponad
wieku ogród nie był zbyt sympatycznym miejscem i to jeszcze przed apokalipsą.
Dzika róża i czarny bez rozrosły się tutaj w gęsty busz poplątanych gałęzi.
Aria właśnie zniknęła za tą zieloną zasłoną, która sięgała tu do samej ziemi.
Kowal
zatrzymał się, ogarnięty złym przeczuciem. Za nic nie zamierzał iść za nią.
„Idealne miejsce na zasadzkę”- przeszło mu przez myśl. „Jak
tylko wejdę w te harabuzie, to na
mnie skoczą. Kosa nic nie pomoże. Taa, już ja wam tam na pewno wejdę, a juści!” – analizował.
Tymczasem
dziewczyna wyskoczyła z gąszczu kilka metrów dalej. Z tryumfalnym uśmiechem
uniosła zakrzywioną klingę. Kowal prawie odetchnął z ulgą, ale zaraz zebrał się
w sobie i znowu zasalutował:
– Mładmłazel, polecam się na przyszłość. –
Po czym poprawił torbę na ramieniu i ruszył w drogę.
Aria przez
chwilę stała niezdecydowana, ale zaraz znowu pobiegła za nim.
–
Przepraszam, ale czy mógłby mi pan pomóc?
–
Właśnie pomogłem – odparł sucho, nie przerywając marszu. Już dawno nie zamienił
z nikim tylu słów naraz i miał już tego serdecznie dosyć. Ta dziewczyna
uczepiła się go jak zdechlak psiego ogona i nie zamierzała odpuścić.
– Tak,
wiem i dziękuję – powiedziała nadspodziewanie przymilnie i szybko dodała: – Ale
ja muszę wrócić na Stadion. Muszę porozmawiać z Towarzyszem Naczelnym. On nam
zlecił tę misję. Nasz przywódca - Ryszard, miał z nim układ i…
Kowal
zatrzymał się, przerwał jej paplaninę gestem ręki i wskazał kosą na jedną z
czterech wież oświetleniowych Stadionu, srebrzącą się w oddali, pomiędzy
czubkami drzew:
– Tam! –
warknął. – Pani se pójdzie prosto, drzewa się skończą, a potem w lewo. –
Popatrzył na nią z byka. – Nawet pani trafi. Do widzenia!
Sam
skręcił w lewo już teraz i podreptał w głąb starego osiedla inżynierskiego.
Wolał już nadłożyć drogi, a nawet spotkać gnieżdżących się tam bimbrowników,
niż…
„… znosić towarzystwo tego wnerwiającego babsztyla” –
pomyślał wściekły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz