poniedziałek, 22 lutego 2021

Kowal. Szabla Marszałka cz.VII

 


7.

            – Może pożyczyłby mi pan coś, no wie pan, do samoobrony? – spytała, gdy weszli między drzewa.

            – Po co? – odparł jej zwyczajem pytaniem na pytanie.

Dziewczyna zazgrzytała zębami, ale nie dała po sobie poznać, że ją zaraz… irytacja zaleje.

            – Po to, abym mogła panu pomóc – odpowiedziała aksamitnym głosem. – W razie czego, oczywiście – dodała szybko, bo Kowal rzucił jej tak mroczne i podejrzliwe spojrzenie, że przestraszyła się, iż zaraz zmieni zdanie, co do ogólnego konceptu udzielenia jej pomocy.

            – Se pani miecz znajdzie, se pani będzie samoobraniać – warknął sucho i ruszył dalej. 

            Patrzył ostrożnie pod nogi szukając śladów, a przy okazji nasłuchiwał wszelkich odgłosów, mogących ostrzec przed niebezpieczeństwem. Raczej mało prawdopodobne, żeby po parku kręcili się jeszcze jacyś sztywni. Dziewczyna z pewnością zgarnęła wszystkich w jedno stado, bo raban jakiego narobiła, słychać było pewnie aż na Stadionie. Bardziej obawiał się żywych. Nie miał żadnej gwarancji, że to wszystko nie jest pułapka zastawiona przez jakichś kurwipołciów. Tak, Kowal nigdy nie ufał kobietom, nawet przed apokalipsą.

            – Tam, w tamtych zaroślach. – Aria pokazała ręką i ruszyła przodem.

Kosynier pewniej złapał stylisko w obie dłonie. Strzelił oczami na prawo i lewo. Byli niedaleko plenerowej muszli koncertowej, na tyłach przedwojennego kasyna. Stary, zaniedbany od ponad wieku ogród nie był zbyt sympatycznym miejscem i to jeszcze przed apokalipsą. Dzika róża i czarny bez rozrosły się tutaj w gęsty busz poplątanych gałęzi. Aria właśnie zniknęła za tą zieloną zasłoną, która sięgała tu do samej ziemi.

            Kowal zatrzymał się, ogarnięty złym przeczuciem. Za nic nie zamierzał iść za nią.

„Idealne miejsce na zasadzkę”- przeszło mu przez myśl. „Jak tylko wejdę w te harabuzie, to na mnie skoczą. Kosa nic nie pomoże. Taa, już ja wam tam na pewno wejdę, a juści!” – analizował.

            Tymczasem dziewczyna wyskoczyła z gąszczu kilka metrów dalej. Z tryumfalnym uśmiechem uniosła zakrzywioną klingę. Kowal prawie odetchnął z ulgą, ale zaraz zebrał się w sobie i znowu zasalutował:

            – Mładmłazel, polecam się na przyszłość. – Po czym poprawił torbę na ramieniu i ruszył w drogę.

            Aria przez chwilę stała niezdecydowana, ale zaraz znowu pobiegła za nim.

            – Przepraszam, ale czy mógłby mi pan pomóc?

            – Właśnie pomogłem – odparł sucho, nie przerywając marszu. Już dawno nie zamienił z nikim tylu słów naraz i miał już tego serdecznie dosyć. Ta dziewczyna uczepiła się go jak zdechlak psiego ogona i nie zamierzała odpuścić.

            – Tak, wiem i dziękuję – powiedziała nadspodziewanie przymilnie i szybko dodała: – Ale ja muszę wrócić na Stadion. Muszę porozmawiać z Towarzyszem Naczelnym. On nam zlecił tę misję. Nasz przywódca - Ryszard, miał z nim układ i…

            Kowal zatrzymał się, przerwał jej paplaninę gestem ręki i wskazał kosą na jedną z czterech wież oświetleniowych Stadionu, srebrzącą się w oddali, pomiędzy czubkami drzew:

            – Tam! – warknął. – Pani se pójdzie prosto, drzewa się skończą, a potem w lewo. – Popatrzył na nią z byka. – Nawet pani trafi. Do widzenia!

            Sam skręcił w lewo już teraz i podreptał w głąb starego osiedla inżynierskiego. Wolał już nadłożyć drogi, a nawet spotkać gnieżdżących się tam bimbrowników, niż…

„… znosić towarzystwo tego wnerwiającego babsztyla” – pomyślał wściekły.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz