poniedziałek, 21 grudnia 2020

Kwadrans po północy

 

Kwadrans po północy

... a ja dalej nie mogę zasnąć. Czuje obok ciepło jej ciała. Księżyc łagodnie obmywa bladą poświatą delikatny profil jej twarzy. Dalej jestem zły. Nie wiem - na nią, czy bardziej na siebie... Dziś chyba znowu powiedziałem o dwa zdania za dużo. Staram się wstać z łóżka najciszej jak tylko potrafię, chociaż wiem ze ona i tak nie śpi. Powoli podchodzę do okna i zza zasłony spoglądam na niebo. Pełnia. Nic dziwnego ze nie mogę spać. Przez kilka sekund walczę sam ze sobą. "Nie, po prostu muszę, bo zwariuje! Wiem ze będzie jeszcze bardziej zła, ale ja po prostu musze!" Odwracam się i w drzwiach chce powiedzieć cos w stylu: "niedługo wrócę", ale słowa grzęzną mi w gardle. Dziś znowu powiedziałem o dwa zdania za dużo".

W przedpokoju kask, kurtka, rękawice, z szafy wyciągam spodnie i buty. "Weź coś pod szyję, bo się zaziębisz...", "he he, dobrze mamusiu". Nie znosiła, gdy tak do niej mówiłem. Dzisiaj się o mnie nie zatroszczy. Zbiegam do garażu. Kluczyk w stacyjce i po chwili wśród nocy rozlega się mruczenie obudzonego do życia silnika. Wskakuje na siodełko i " w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, amen”. Nie wiem dlaczego, ale zawsze tak robię, gdy wyjeżdżam w nocy. Ulica lśni jeszcze od wieczornej rosy. Idę spokojnie wśród śpiących domków mojego osiedla, z marszową nieco powyżej obrotów biegu jałowego. To ze ja nie mogę zasnąć, nie znaczy, że inni też mają nie spać. Maszyna i tak jeszcze nie złapała temperatury. Mijam pierwsze skrzyżowanie. Sygnalizatory mrugają do mnie swoimi żółtymi ślepiami. Zatrzymuje się, prawo, lewo: wolne - ogieeeń. Jeden, dwa, trzy i

kolejne światła. Tym razem tylko trochę zwalniam, prawo, lewo - nic. Redukcja i gaaaz. Światła latarni i neony wystaw sklepowych kreślą migotliwe wzory na szybie kasku. Poprawiam się w siodle. „Jednak zimno, trzeba było wziąć coś pod szyje. Ech, co ja gadam”? Kolejne światła, te jednak działają. Dojeżdżam do pasów - czerwone. Jakaś spóźniona para przechodzi na drugą stronę. On okrywa ją swoją kurtką. "Zmarzniesz mi Kotuś". Przechodzą metr ode mnie - tak blisko i tak daleko. "Kochankowie w ciemnościach, na cztery i pół godziny do nieba wzięci". Ciepła skóra jej szyi pod moimi ustami, muśnięcie miękkich włosów jak dotyk delikatnych skrzydeł motyla, tak jak wtedy, gdy...

- No jedziesz ku...wa, czy nie?!

Rzeczywistość upomina się o mnie zachrypniętym wrzaskiem.

- Przecież zielone! Na co czekasz baranie?!

Stojący za mną taryfiarz wychyla się przez boczną szybę swojego śmierdzącego pijackimi wymiocinami samochodu i wciska klakson do oporu. Zagryzam wargi, wciskam sprzęgło, klik - jedynka, szpula odkręcona, palec wskazujący na klamce przedniego hebla. Rynsztok przekleństw tłustego taksówkarza milknie, spłoszony przez czyste crescendo silnika, śpiewającego na wysokich obrotach. Strzelam ze sprzęgła i rozlega się pisk tańczącej po asfalcie opony. Zwalniam hebel, domykam i nagle otwieram gaz. Przednie koło kreśli łuk wędrując w górę. Przechodzę przez skrzyżowanie na gumie, a taksówkarz wróci dziś do swojego szarego, pustego, plastikowego życia i opowie żonie, jakiego to złego motocyklistę spotkał na mieście. "No mówię ci Hela, przeszedł koło mnie ze dwieście na godzinę na jednym kole! Pewnie pijany był, albo się jeszcze jakichś narkotyków nawąchał! Dawca nerek jeden!"

Inny świat, inni ludzie. Ale, na kogo jestem bardziej zły? Na niego, na tamtych dwoje, czy na siebie? To już nieważne.

Dwupasmówka prowadzi mnie łagodnymi łukami do obwodnicy. Zaraz park, trzeba zwolnić. Domykam gaz i wbijam wzrok w ciemność na prawym poboczu. Jest. Kilkanaście metrów za znakiem ograniczenia prędkości, szczerzy się pośród drzew biało niebieski pysk suki. Dziś niedziela. Czekają na gówniarzy wracających tędy z dyskotek. Nawaleni, w samochodach bogatych tatusiów pędzą w kierunku przedmieścia. Od każdego dwie, trzy stówki i w jedną noc można uzbierać drugą budżetówkę. Świńskie oczka lustrują mnie spod daszka białej czapki. Na nieogolonej mordzie wymalowany szczyt osiągnięć intelektualnych - matura w wieczorowym technikum mechanizacji rolnictwa.

Uśmiecham się pod kaskiem - trzydzieści dziewięć na godzinę i ani pół grama więcej, jak od linijki. W zeszłym roku dałem się tu złapać. " Przekroczył pan prędkość o 12 km/h, to będzie man-da-ci ka-rny w wy-so-ko-ści... (sylaby taktowane jak metronomem), no chyba ze się dogadamy". Portret Kazimierza Wielkiego na niebieskim papierku załatwił sprawę. Ale dzisiaj nic na mnie nie mają. Za parkiem ostry zakręt w prawo. Już mnie nie zobaczy. Ale za to usłyszy! Redukcja i gaaaz w opór! Moto wyje na wysokich obrotach, wskazówka kolejny raz pnie się w górę z zawrotną prędkością. Wspinaczka po drabinie kolejnych przełożeń.

Wypadam na obwodnice. Pusto, tylko w przeciwną stronę wlecze się jakiś zabłąkany, zdezelowany merol na ukraińskich blachach. Załadowany po sam dach jakimiś rupieciami. „Jak oni to robią, że te samochody są jeszcze w stanie jechać po przekroczeniu ładowności o dwieście procent?” Teraz odkręcam do oporu. Czarna wstęga drogi ucieka w tył z zawrotną prędkością. Mijam jakiegoś Tira. Gdy jestem już przed nim słyszę dźwięk jego syreny. Zwalniam i zjeżdżam z powrotem na lewo, pozwalając mu się ze sobą zrównać. Kierowca przyjaźnie macha przez otwartą boczną szybę. Odwzajemniam pozdrowienie. Trucker unosi kciuk w górę. Kiwam głową na znak ze zrozumiałem i dodaje gazu wychodząc przed niego. Strzał ze sprzęgła i pysk motocykla znowu unosi się celując w rozgwieżdżone niebo. Wstaje na podnóżkach i kiwam kierownicą w prawo i lewo. Gdy, po kilkuset metrach znowu opadam na cztery łapy w lusterkach widzę podwójne mignięcie czołowej baterii halogenów drogowego olbrzyma. Chyba poprawiłem facetowi humor. Pewnie sam kiedyś jeździł ... Pierwszy dobry uczynek tej nocy.

Późno, pora wracać, ale jeszcze chwila. Ostatnia prosta i do domu. Odkręcam gaz i kładę się na zbiorniku. Motocykl wibruje. Kilkanaście centymetrów poniżej mojego serca, bije metalowe serce maszyny. Ponad kaskiem przewalają się z rykiem masy zimnego, nocnego powietrza. Jeszcze tylko trochę, jeszcze trochę! Wskazówka wychyla się coraz bardziej w prawo. Silnik śpiewa na najwyższych obrotach! Światła latarni rozlewają się w świetliste smugi. Wtulam się jeszcze mocniej w motocykl - Już dość! Strzępy codziennych problemów zostały daleko w tyle... mogę do Niej wracać.

Powolutku mijam kolejne domki. Wtaczam się na podjazd i gaszę silnik. Gdy zamykam za sobą drzwi garażu słyszę ciche cykanie stygnącego metalu mojego motocykla. Nie wiem, co bym bez niego zrobił w taką noc. Cicho wślizguję się pod kołdrę. Ona udaje ze śpi. Przytulam twarz do jej

ciepłego brzucha. Po chwili kładzie mi dłoń na głowie. Spoglądam w gorę, prosto w jej wilgotne

oczy.

- Wiesz, że ja... - próbuję sklecić coś na kształt przeprosin

- Ciiii, nic nie mów… - kładzie mi palec na ustach. - …śpij kochanie.


25.08.2005 . Kraków


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz