Słońce zachodziło już nad
Stadionem, gdy drzwi do piwnicy z otworzyły się z takim impetem, że aż trzasnęły
o ścianę. Kowal podniósł głowę. Już od dłuższej chwili słyszał wrzaski i
odgłosy szamotaniny na zewnątrz, więc nie zdziwił się, gdy na posadzce celi
wylądował nowy więzień. A właściwie więźniarka.
– Jak będzie-ta fikała, to-ta po ryju znowu dostanie-ta i ten… no! – powiedział do niej klawisz w mundurze straży zakładowej i dla lepszego zaakcentowania myśli przewodniej, kopnął z całej siły w żebra.
Aria jęknęła,
po czym wyrzuciła z siebie taki potok bluzg i inwektyw, że niejednego
ministranta zaczerwieniłoby po uszy. Na nalanej gębie klawisza nie zrobiło to
jednak większego wrażenia. Ale w nagrodę dziewczę zarobiło kolejny kopniak, tym
razem w szczękę.
„Co, jak co, ale na flekowaniu aresztantów się
tu znają” – pomyślał Kowal i zerwał się z miejsca.
– Panie Galica! – zawołał. –
Czy przodownik Kocur jest dziś na dyżurze?
Knur w czarnym mundurze powolutku
odwrócił się do niego i poświecił wielką latarką prosto w oczy. Podejrzliwie zmarszczył
brwi, ale mruknął z niechęcią:
– Pon przodownik je.
– A co robi?
– I.
– To jak skończy jeść, to
podesłalibyście go tu na moment, co? Sprawę mam. Ważną!
Galica przez chwilę
procesował informację. Na nalanej gębie odmalował się fizyczny wysiłek. Po
dłuższej przerwie, wytężone do granic możliwości szare komórki, zwerbalizowały
wreszcie całe zdanie:
– A
co jo bede z tego mioł?
Kowal, bynajmniej nie zbity
z tropu taką przebiegłością, wypalił od razu:
– Najostrzejszy kordzik w
całej Gwardii! Rękojeść z rogu jelenia, skórzana pochwa i ostrze długie na
stopę. Co wy na to?
Klawisz mimowolnie wychylił
się do przodu i spojrzał ponad opasłym brzuszyskiem na czubki swych butów. Chmurne
oblicze pokraśniało od razu.
– Taki som jak żech-ta przodownikowi
zrobiliś-ta?
– Taki sam… albo nawet
lepszy.
Wielki, rozmarzony uśmiech rozpełzł się powolutku
po szerokiej, nieogolonej gębie Galicy. W małych, świńskich oczkach zalśniły
iskierki radości.
Klawisz jednak zaraz się
opanował, obciągnął poły munduru i ruszył w kierunku drzwi. Po chwili jednak zatrzymał
się, wrócił na środek celi i… sprzedał Arii jeszcze jednego kopa.
–
Pierdolony sadysta – wydyszała dziewczyna. Oczywiście już po tym, jak drzwi zamknięto
na głucho, a kroki klawisza ucichły w korytarzu.
– Pan Galica to tylko narzędzie
w rękach systemu. Wielkie, silne, tępe narzędzie. – Kowal ukląkł przy niej i
podał w miarę czystą, flanelową chusteczkę. – Masz, do nosa se przytknij. Krew ci leci.
– Jak tylko stąd wyjdę! Jak
tylko znajdę swoich…! – rozkręcała się Aria.
– Nie żyją – uciął krótko
Kowal.
Spojrzała na niego i
warknęła:
– A żebyś wiedział! Te
wszystkie kanalie już nie żyją!
Rozpier…!
– Twoi nie żyją.
– C-co…? – zapytała. Chciała
coś dodać, ale głos jej się załamał.
Kowal westchnął ciężko i
powiedział:
– Widziałem dziś rano. Przydybali ich na otwartym terenie, wedle
starej parowozowni. – Przygryzł wąsa i
popatrzył na nią smutno. – Nie dali se rady.
Dziewczyna, kręcąc głową z
niedowierzaniem, zaczęła odsuwać się od niego, jakby w ten sposób chciała
odepchnąć straszną prawdę.
–
Nie… nie, nie… to niemożliwe. Ryszard ich wyprowadzi. Na pewno mu się uda!
Ryszard zawsze…!
– Wysoki, przybyczony ze srebrnym rewolwerem? –
zgadywał Kowal.
Dziewczyna kiwnęła głową. W
jej oczach zalśniły łzy. Przykryła usta dłonią.
– Przykro mi, cudna
ptaszynko – powiedział łagodnie. Było mu jej żal. Kiedy ktoś przywyknie do
życia w grupie, to strata najbliższych rozdziera serce. Dlatego sam wolał
trzymać ludzi na dystans, nie przywiązywać się do nikogo. Właśnie dlatego, by nie
czuć się tak, jak ona teraz.
Chciał ją pocieszyć. Był
gotów nawet przytulić, ale… w tej samej chwili drzwi do celi otwarły się znowu,
a w progu stanął wysoki mężczyzna, ubrany w czysty i zadbany mundur. Spojrzał
smutno na Kowala i powiedział:
– No i co, Heniu? W końcu
się doigrałeś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz