wtorek, 22 grudnia 2020

Krótka rozprawa o jeździe na maksa.



Wszystkiemu winna jest moja praca. To przez nią powoli tracę słuch. Ale najgorsze jest to, że nie tracę go symetrycznie. Nie wiedzieć czemu, bardziej cierpi prawe ucho. Dlaczego od tego zaczynam? Otóż jak powszechnie wiadomo każdy z nas ma ukryte gdzieś głęboko, w pokładach podświadomości, swoje alter ego. Właściwie składa się ono z dwóch odrębnych części – pierwszą jest głos zdrowego rozsądku, wrodzonej bojaźliwości, czy tez „pewnej takiej nieśmiałości”, zwanej czasem głosem Anioła Stróża, druga zaś, jest odpowiedzialna za te wszystkie nierozsądne wybryki, które sprawiają, że na facjacie najpierw pojawia się szeroki uśmiech, a później bardzo głębokie, a czasem bolesne, poczucie winy. W imię symetrii, nazwijmy go głosem Diabla Stróża. Każdy kto oglądał w dzieciństwie bajki o Kaczorze Donaldzie wie, że mały jegomość w białej sukience, ze skrzydełkami i aureolce nad głową, zawsze sadowi się na prawym ramieniu delikwenta, szepcząc mu do ucha rady światle i rozsądne. Podczas gdy kolo z różkami, ogonem i obliczem czerwonym jak po spożyciu „taniego owocowego”, wybiera ramie lewe. Jak widać, w moim przypadku ciemna strona mocy ma już na wstępie sporą przewagę.

Zaczęło się od tego, ze jakiś czas temu stałem się szczęśliwym posiadaczem dosyć szybkiego i dosyć nowoczesnego, mojego pierwszego „motocykla klasy szejset”.

 

Anioł Stróż: - No po co ci to w twoim wieku? Praca, w planach dom, rodzina. A ty tak na mróz, bez szalika ?

Diabeł Stróż: - Zamknij paszcze cioto! W życiu trza mieć fantazje.

 

Fakt sam w sobie nie jest może niczym istotnym, ale wiąże się z przynależnością do dość specyficznej grupy społecznej, jaką jest brać motocyklowa. Jak każda socjeta ma ona swoje prawa, zwyczaje, obowiązki oraz pewne znamiona określające jaka dana jednostka ma pozycje w stadzie. Dla kogoś niezwiązanego z tematem, patrzącego z boku na grupę motocyklistów samcem Alfa będzie facet na największym, najbardziej błyszczącym, zbajerowanym „Harleju”.

 

Anioł Stróż: - Taki Harlej to dobra sprawa – szybko nie pojedzie, stateczny, ładny.

 

Dla osoby znającej zagadnienie od strony teoretycznej , tzn. mającej głowę nabita suchymi danymi technicznymi z katalogów, postacią wiodąca będzie posiadacz najszybszej lub najmocniejszej maszyny.

 

Diabeł Stróż: Hajabuza plus turbo plus nitro rulezzzz!!!

 

Ale tym co naprawdę pozwala odsiać ziarno od plew i podzielić grupę motocyklistów na „miszczów” i pozerów są opony, a dokładniej sposób w jaki są zużyte. Czym dla wojskowych są ordery, dla Indian skalpy i uszy wrogów, biznesmenów liczba platynowych kart kredytowych, tym dla motocyklisty jest nietknięty pasek bieżnika, przy bocznej krawędzi opony zwany „chicken stripe”, „margines” lub „pas cnoty”. Pozwala on w szybki i jasny sposób okreslic styl jazdy danego osobnika. Wąski pas łysej gumy na środku i szerokie jak Wisła marginesy = mistrz prostej, motomitoman, czyli ktoś kto ma takie samo poważane w grupie jak erotoman gawędziarz. Opony zdarte aż do rantu felgi – ten Pan uczył jeździć samego Valentino i należy mu się bezsprzeczny szacunek, ponieważ w zakręty wchodzi pochylony pod katem prawie równoległym do podłoża, uzyskując przy tym prędkość nadświetlną. Bo to na winklu można pokazać co się umie. Na prostej nawet małpa potrafi odkręcić do oporu.

 

A.S. : - No ale po co od razu tak odkręcać, przecież to niebezpieczne.

 

Przesiadka z zabytkowej, poczciwej emzetki wyposażonej w ogumienie niewiele szersze niż w rowerze górskim, zawieszenia działające do prędkości 40 km/h i bębnowe hamulce, których efektywność powodowała u mnie błyskawiczny wzrost pobożności w razie konieczności ostrzejszego hamowania, na 95 konnego, czterocylindrowego „potwora”, który na pierwszych dwóch biegach podnosił przednie koło jak wściekły, był prawdziwym szokiem technologicznym.

Sporo wody musiało upłynąć w rzece Lagan przepływającej przez „moje” miasto zanim odzwyczaiłem się od zero-jedynkowej pozycji gazu z emzetki. Zamknięte – stoimy, otwarte do oporu – jedziemy; i przeszedłem na bardziej czuły, analogowy system Horneta: zamknięte – stoimy, troszkę otwarte – ruszamy, otwarte do 1/4 -przyspieszamy dość szybko, otwarte do 1/2 - przyspieszamy naprawdę szybko, 3/4 – zdurniałeś!? Zaraz się zabijesz! , pełne otwarcie – zamknij!! Krude zamknij!!!!

 

D.S. : - No cos ty ! No risk - no fun!

 

Po opanowaniu przyspieszeń przyszła pora na hamowanie. Po pierwszej jeździe stwierdziłem ze hamulce są .... zbędne. Przy moich nawykach hamowania silnikiem aby wspomóc prace spowalniaczy wystarczyło zaszurać butami o podłoże żeby zatrzymać motocykl przed światłami. Gdy wreszcie odważyłem się wyjechać za miasto nie mogłem pozbyć się chęci przeprowadzania motocykla przez każdy zakręt na piechotę. W głowie kołatało mi ciągle, że jadę za szybko, motocykl jest za ciężki, zakręt za ostry a zawieszenia wybija mnie na zewnętrzna. Olśnienie przyszło po jakim czasie – przecież ja się w ogóle nie pochylam! Wyuczona, „sedesowa” pozycja wymuszała niejako, wchodzenie w zakręty pionowo. Sztywne ręce i kręgosłup skutecznie uniemożliwiały balans ciałem. Postanowiłem z tym walczyć. Najpierw dosiąść się do przodu, złapać zbiornik kolanami, dociążyć przednie koło i pochylić się nad kierownica wypychając łokcie na zewnątrz. Takoż piszą na mądrych forach internetowych.

 

A.S.: - Dlatego uważam, że w hierarchii społecznej niżej pedofilów są już tylko internauci.

 

O kurcze – mogę wychylać się na boki ! A i kierownica jakoś tak lepiej chodzi. Pora na ćwiczenia terenowe. Jako ze w Irlandii nastała właśnie druga z dwóch por roku tu występujących, składających się z jesieni i wiosny, deszcz przestał padać częściej niż dwa razy dziennie i asfalt przesechł na tyle, że mogłem zacząć Doskonalenie Praktyki Jazdy. Wiejskie drogi klasy B charakteryzują się tym ze maja nawierzchnie lepsza niż większość polskich autostrad, ale co dla mnie najważniejsze są pokręcone jak prawo podatkowe i prawie zupełnie puste. Z zapałem ćwiczyłem coraz mocniejsze pochylenia i atakowałem kolejne zakręty z coraz wyższego biegu. Coraz wyższy bieg, w moim przypadku, oznaczał przejście z dwójki i prędkości ok 40 km/h właściwej emzecie, do trojki i ok 50 km/h, a w przypływie szaleństwa nawet czwórki i ok siedemdziesiątki. Dla niezorientowanych w temacie dodam, że Honda CB 600F posiada sześć biegów. Szerokość drogi i ilość wygoi skutecznie hamowały mnie przed osiąganiem wyższych prędkości, z obawy o utratę przyczepności. Wybawienie przyszło w chwili gdy odkryłem pedagogiczne właściwości zastosowania przy nauce zjazdów z autostrady. Sto osiemdziesięciostopniowy, szeroki ślimak z jedwabiście gładka nawierzchnią na skrzyżowaniu wiaduktu drogi ekspresowej z motorlejem M2 okazał się być idealnym miejscem do ćwiczeń. Zwłaszcza, że w pobliżu znajdował się kolejny dzankszyn, na rondzie którego można było z powrotem dostać się na owa drogę ekspresowa, a następnie znowu ślimak, dzankszym, kawałek motorlejem, rondo i tak w koło Macieju.

 

A.S. : - „Dzankszyn” na „motorleju” – Boże ty widzisz i nie grzmisz!!

 

Na czas nauki wybierałem noce z piątku na sobotę, z uwagi na nikły ruch i małe prawdopodobieństwo napotkania policyjnych patroli. W końcu czubek jeżdżący wkoło dwóch zjazdów przykułby czyjaś uwagę. Już widzę te nagłówki w Dajli Miror „Wschodnioeuropejski emigrant przez trzy godziny nie potrafił wydostać się z autostrady”. Co jakiś czas kontrolowałem szeroko pasa cnoty na tylnej oponie. Po kilku weekendach udało mi się go zredukować do około 15 mm. Wynik może nieoszałamiającym, ale stanowił wyraźny postęp względem stanu wyjściowego – opona ma 180 mm szerokości, a powierzchnia styku przy jeździe na wprost to nie więcej niż 80 mm. Ale im dalej w las tym wilców więcej. Marcin Osikowicz w swojej książce ”Dawca” porównuje podnoszenie swoich jeździeckich umiejętności na Torze Poznań do szlifowania stalowego pręta by zrobić igle. W moim przypadku było to bardziej naparzanie łbem o ścianę. Za każdym razem, gdy ostro wchodziłem w zakręt, w mojej głowie odzywała się symfonia dzwonków alarmowych skutecznie zmuszająca mnie do zamknięcia gazu.

 

D.S. : - Anioł to nie fair!! Ja nie mam dostępu do takiej technologii!

 

Tego, że w złożeniu nie wolno hamować, uczyć się nie musiałem dzięki niezapomnianej przygodzie jeszcze za czasów kursu na prawo jazdy.

 

D.S. : - Pamiętam, pamiętam , ale wtedy wygrzmocił ! ! 1-0 dla mnie.

A.S. : - No co? Ja wtedy bylem na L4.

 

Tydzień po tygodniu, każdy weekend przebiegał pod hasłem : gaz-domkniecie-redukcja-hamowanie-odpuszczenie-złożenie-gaz-prostowanie. W mentalnym murze pojawiało się coraz więcej pęknięć, a ja coraz rzadziej plułem w kask na wyjściu z zakrętu, drąc się na same go siebie – „pochyl się kurde mocniej” !

 

A.S. : - Jedenaste: Nie przeklinaj !

 

Przestałem ćwiczyć w dżinsach i założyłem porządne, trudnościeralne portki z ochraniaczami na kolanach. Wiadomo nie od dziś, że takie spodnie to +3 do odwagi, +2 do zręczności i – 30% od zdrowego rozsądku. Dzięki temu, odblokowała się jakaś zapadka w mózgownicy zakleszczona obrazem rozpapranego na asfalcie kolana i mogłem zacząć się jeszcze bardziej pochylać.

 

D.S. : - Anioł, przeginasz. Manipulacja to moja domena.

 

 

Kto się uczy ten będzie umiał – jako głosi stare porzekadło i którejś pięknej bezksiężycowej nocy, wchodząc w mój ulubiony ślimak z taka prędkością, że wydawało mi się, że prawie szoruje lewym policzkiem po asfalcie, usłyszałem króciutkie „drrryt” dobiegające z okolic lewego podnóżka. Z wrażenia zatrzymałem motocykl na poboczu pod najbliższa latarnia i z drążącym sercem odchyliłem podnóżek do góry. Na wystającym z jego krawędzi trzydziestomilimetrowym bolcu zwanym „szpilka bohaterów” widniały świeże rysy. Z moich ust wydobył się skowyt radości : YES! YES! YES! – bylem z siebie dumny jak premier Marcinkiewicz. Pokonałem swoje własne ograniczenia! Jestem „miszczu blady” ! Dałem rade.

Wracałem do domu trochę szybciej niż zwykle. Na podjeździe sprawdziłem oponę – pasy cnoty węższe niż grubość mojego palca wskazującego. Całkiem niezły wynik jak na drogowe gumy i raczej mało wyścigowe podwozie. W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku mogłem iść spać.

 

Epilog

 

Niedzielny poranek, trasa A20 z Newtonards do Portaferry. Nie mam czasu na podziwianie fantastycznych widoków słonego jeziora Strangford Lough. To co mnie absorbuje, to kolejne zakręty drogi biegnącej wzdłuż najeżonego cyplami i zatoczkami brzegu. Trasa jest wąska, ale pozwala na dość bezpieczne wyprzedzanie samochodów, dzięki dobrej widoczności w prawych zakrętach. Kolejne auta znikają w lusterku jak paciorki nanizane na nitkę naszyjnika. Winkle biorę w pełnym pochyleniu przycierają raz po raz to prawa to lewa szpilkę podnóżka. Jadę szybko, ale w pełni panuje nad maszyna. Jestem Panem tej trasy.

Wychodząc z prawego dziewięćdziesiąt stopni, na pełnym gazie wyprzedza mnie jakiś gość na dużym jednocylindrowym enduro. Ja mam jakieś 90km/h, a on ze 30 więcej. Po chwili znika za następnym cyplem. Ale najgorsze nie jest to ze objechał mnie jak szczeniaka, tylko to ze wchodząc w ten zakręt prawie ogóle się nie pochylił! Jakoś samo mi się zwalnia o polowe. Wyprzedza mnie jeden samochód, później drugi. Na pierwszym skrzyżowaniu odbijam i z podkulonym ogonem zawracam w stronę Belfastu.

 

 

 

 

 

Belfast 17.05.2008

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz