środa, 17 marca 2021

Kowal. Szabla Marszałka cz.XII

 


12.

Budynek Elektrociepłowni Nr 2 stał na samym obrzeżu fabryki. Kowal nie zamierzał popełniać tego samego błędu, co grupa Arii i nie pchał się przez cały zakład. Wolał wybrać drogę, która akurat prowadziła przez szczególnie piękne okoliczności przyrody - bagna i rozlewiska.

Rzeka, opływająca kompleks przemysłowy od zachodniej strony, zalewała jego przedmurze regularnie i obficie. Wały przeciwpowodziowe nigdy nie były w najlepszym stanie, a teraz, po apokalipsie, zupełnie się zapadły. Nikt, kto miałby choć odrobinę rozumu, nie próbowałby przedzierać się przez moczary pełne zdradliwych głębi, zatopionych pni i hałd wszelakiego śmiecia, naniesionego nurtem przy wiosennych roztopach.

I dokładnie dlatego Kowal zdecydował się pójść właśnie tamtędy.

            – Znasz pan tu wszystkie ścieżki i wykroty, co panie Heniu? – szepnęła Aria z przekąsem, wyciągając nogi z głębokiego błocka. Szli akurat przez wyjątkowo urokliwy zakątek. Głęboki rów melioracyjny biegł równolegle do koryta rzeki. Gałązki wierzb porastających brzegi sięgały aż do samej tafli zamulonej, pokrytej gęstą rzęsą wody. Chłodna noc ścieliła strzępki mgieł tuż nad powierzchnią łąk i moczarów. Całość, doprawiona teatralnym blaskiem księżyca, sprawiała dość osobliwe wrażenie.

            Kowal złapał ją za kołnierz kurtki i wskazał styliskiem kosy  zarośla po drugiej stronie wąskiego kanału. Przy samym brzegu siedział sobie zanurzony po uszy trup. Ponad powierzchnię ciemnej brei wystawało tylko czoło i żółte ślepia. Aria jęknęła zaskoczona:

            – Jak ty go…?

Nie dokończyła, bo martwy odbił się od dna i skoczył! Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Szponiaste łapy mignęły jej przed twarzą. Tafla czarnej wody zamknęła się nad głową. Błoto wdarło do ust. Chciała wypłynąć, ale muł trzymał ją, wciągał coraz głębiej. Poczuła, żelazny uścisk na kostce. Coś ją złapało! Fala przerażenia wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Oczyma wyobraźni zobaczyła tuziny martwych rąk wynurzających się z mroku dna. Aria kopała i wierzgała, próbując desperacko uwolnić się z błotnistych więzów. Poczuła jak coś ciągnie ja za ubranie. Nie mogła uwolnić dłoni! Wciąż zapadały się w muliste dno. Nie mogła sięgnąć szabli…!

Wyskoczyła na powietrznię jak korek z butelki. Od razu wykręciła się na brzuch, szukając rozpaczliwie oparcia dla nóg. Błoto dusiło, dławiło gardło od środka, zalepiało oczy grubym, oślizgłym kożuchem. Prychnęła przez zatkany nos i po omacku rzuciła się na brzeg. Byle dalej od mułu, czarnej wody i szponów na dnie.  

Coś złapało ja w pasie. Odruchowo uderzyła łokciem w tył. Cios trafił w pustkę. Głowa tamtego musiała być niżej. Nie miała czasu na drugie uderzenie! Zaraz poczuje jak ostre zęby wgryzą się w jej ciało!

– Ej, cudna ptaszynko – syknął jej Kowal wprost do ucha. – Przestańże się tak ciskać, bo tu zara wszystkie sztywne zlezom.

Aria przetarła wreszcie oczy, zamrugała i spojrzała na niego roztrzęsiona.

            – My-myślałam, że mnie dopadli – wyjąkała. – Te łapy. N-na dnie.

            – Jakie łapy? – Kowal ze zdziwieniem rzucił okiem w stronę kanału, po czym spojrzał znowu na dziewczynę. – Tyś się na korzeniu wykopyrtła. Tam żadnych łap na dnie nie ma.

            – J-jak nie ma! – syknęła z irytacją. – Przecież czułam wyraźnie.

            – Tu był ino ten szuwarek. – Wskazał kosą na sztywnego z przebitą czaszką, leżącego grzecznie na brzegu.

Aria przełknęła ślinę, westchnęła, oparła dłonie na kolanach i wypuściła powietrze.

„Nie mogę tu ocipieć do reszty. Jest robota do skończenia” – ochrzaniła się w myślach.

Kowal wcisnął jej w rękę szablę i klepnął w ramię. 

– Tylko nie śpij, bo topielce na dnie będą w następnym kanale.

               – Teraz cichaj – mruknął Kowal i wskazał przed siebie. – Tam idzie rurociąg po estakadzie. Ciągnie wodę z ujęcia i zapodaje na EC-2. Podejdziemy od wody i wleziemy na górę.

            Aria spojrzała za jego wyciągniętym palcem. Zmarszczyła brwi. Coś jej ewidentnie nie pasowało w tym obrazku.

            – Z tej rury woda kapie. Na łączeniach, sam popatrz. Jakby cały czas pompowali?

            Kosynier spojrzał na nią wymownie.

            – Jak chcesz mieć prąd, to musisz zrobić parę. A żeby zrobić parę to musisz mieć…? – Zawiesił głos, czekając na odpowiedź. Dziewczyna jednak tylko potrząsnęła głową i warknęła:

            – Ale jak? Jak sztywni mogą operować całym tym ustrojstwem? Przecież…

            – I tu jest cały sęk w psie pogrzebany – odpowiedział z pobłażliwym uśmiechem. – Nikt tego nie wie.    

Czołgali się powolutku po dubeltowym rurociągu, rozpiętym na stalowych podporach, dobre dziesięć metrów ponad powierzchnią terenu. Szerokie, grubościenne rury, spięte na szczycie kładką techniczną, pozwalały po japońsku ukryć się przed wzrokiem sztywnych dreptających na dole.

Minęli już wysoki, betonowy płot i ich oczom ukazała się panorama placu magazynowego miału i koksu, używanego do zasilania elektrowni. Ogromne połacie żelbetowych płyt, o powierzchni kilkudziesięciu boisk piłkarskich, było prawie puste. W rogu pozostała jedynie żałośnie niewielka pryzma, stanowiąca ledwie ułamek dawnego zapasu.

– Węgiel im się kończy – szepnął Kowal. – Ale i tak ubywa wolniej niż dawniej. Muszą czym innym palić, bo to niemożliwe, że tak długo by na tych wyskrobkach opędzili.

– Ale jak oni to robią? – syknęła niecierpliwie Aria, lecz zaraz przywarła do zimnej kratownicy podestu. Dwóch sztywnych przechadzających się po placu, nagle podniosło głowy i z powarkiwaniem ruszyło ku ich kryjówce. Kowal sięgnął do kieszeni i krótkim ruchem cisnął coś w krzaki, wyrastające z pęknięcia pomiędzy płytami placu. Małe, słabiutkie światełko kieszonkowej latareczki zatańczyło pomiędzy listkami.

Oba trupy wpadły w chaszcze, pochwyciły gadżet i zaczęły wyrywać go sobie z łapsk, a warczały i jęczały przy tym coraz głośniej. Pozostałe umarlaki, kręcące się w pobliżu, poszły za ich przewodem. Wkrótce wokół latarki miotało się kilkanaście postaci. Za to droga do fabryki była wolna. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz