12.
Budynek Elektrociepłowni Nr 2 stał na samym obrzeżu fabryki.
Kowal nie zamierzał popełniać tego samego błędu, co grupa Arii i nie pchał się
przez cały zakład. Wolał wybrać drogę, która akurat prowadziła przez
szczególnie piękne okoliczności przyrody - bagna i rozlewiska.
Rzeka, opływająca kompleks
przemysłowy od zachodniej strony, zalewała jego przedmurze regularnie i
obficie. Wały przeciwpowodziowe nigdy nie były w najlepszym stanie, a teraz, po
apokalipsie, zupełnie się zapadły. Nikt, kto miałby choć odrobinę rozumu, nie
próbowałby przedzierać się przez moczary pełne zdradliwych głębi, zatopionych
pni i hałd wszelakiego śmiecia, naniesionego nurtem przy wiosennych roztopach.
I dokładnie dlatego Kowal
zdecydował się pójść właśnie tamtędy.
– Znasz pan
tu wszystkie ścieżki i wykroty, co panie Heniu? – szepnęła Aria z przekąsem,
wyciągając nogi z głębokiego błocka. Szli akurat przez wyjątkowo urokliwy
zakątek. Głęboki rów melioracyjny biegł równolegle do koryta rzeki. Gałązki
wierzb porastających brzegi sięgały aż do samej tafli zamulonej, pokrytej gęstą
rzęsą wody. Chłodna noc ścieliła strzępki mgieł tuż nad powierzchnią łąk i
moczarów. Całość, doprawiona teatralnym blaskiem księżyca, sprawiała dość
osobliwe wrażenie.
Kowal
złapał ją za kołnierz kurtki i wskazał styliskiem kosy zarośla po drugiej stronie wąskiego kanału. Przy
samym brzegu siedział sobie zanurzony po uszy trup. Ponad powierzchnię ciemnej
brei wystawało tylko czoło i żółte ślepia. Aria jęknęła zaskoczona:
– Jak ty
go…?
Nie dokończyła, bo martwy
odbił się od dna i skoczył! Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Szponiaste łapy
mignęły jej przed twarzą. Tafla czarnej wody zamknęła się nad głową. Błoto wdarło
do ust. Chciała wypłynąć, ale muł trzymał ją, wciągał coraz głębiej. Poczuła,
żelazny uścisk na kostce. Coś ją złapało! Fala przerażenia wzięła górę nad
zdrowym rozsądkiem. Oczyma wyobraźni zobaczyła tuziny martwych rąk
wynurzających się z mroku dna. Aria kopała i wierzgała, próbując desperacko
uwolnić się z błotnistych więzów. Poczuła jak coś ciągnie ja za ubranie. Nie
mogła uwolnić dłoni! Wciąż zapadały się w muliste dno. Nie mogła sięgnąć
szabli…!
Wyskoczyła na powietrznię
jak korek z butelki. Od razu wykręciła się na brzuch, szukając rozpaczliwie
oparcia dla nóg. Błoto dusiło, dławiło gardło od środka, zalepiało oczy grubym,
oślizgłym kożuchem. Prychnęła przez zatkany nos i po omacku rzuciła się na
brzeg. Byle dalej od mułu, czarnej wody i szponów na dnie.
Coś złapało ja w pasie.
Odruchowo uderzyła łokciem w tył. Cios trafił w pustkę. Głowa tamtego musiała
być niżej. Nie miała czasu na drugie uderzenie! Zaraz poczuje jak ostre zęby
wgryzą się w jej ciało!
– Ej, cudna ptaszynko –
syknął jej Kowal wprost do ucha. – Przestańże się tak ciskać, bo tu zara wszystkie sztywne zlezom.
Aria przetarła wreszcie oczy, zamrugała i spojrzała na
niego roztrzęsiona.
–
My-myślałam, że mnie dopadli – wyjąkała. – Te łapy. N-na dnie.
– Jakie
łapy? – Kowal ze zdziwieniem rzucił okiem w stronę kanału, po czym spojrzał
znowu na dziewczynę. – Tyś się na korzeniu wykopyrtła.
Tam żadnych łap na dnie nie ma.
– J-jak
nie ma! – syknęła z irytacją. – Przecież czułam wyraźnie.
– Tu był
ino ten szuwarek. – Wskazał kosą na sztywnego z przebitą czaszką, leżącego
grzecznie na brzegu.
Aria przełknęła ślinę, westchnęła, oparła dłonie na
kolanach i wypuściła powietrze.
„Nie mogę tu ocipieć do reszty. Jest robota do
skończenia” – ochrzaniła się w myślach.
Kowal wcisnął jej w rękę szablę i klepnął w ramię.
– Tylko nie śpij, bo topielce na dnie będą w następnym
kanale.
…
–
Teraz cichaj – mruknął Kowal i
wskazał przed siebie. – Tam idzie rurociąg po estakadzie. Ciągnie wodę z ujęcia
i zapodaje na EC-2. Podejdziemy od
wody i wleziemy na górę.
Aria
spojrzała za jego wyciągniętym palcem. Zmarszczyła brwi. Coś jej ewidentnie nie
pasowało w tym obrazku.
– Z tej
rury woda kapie. Na łączeniach, sam popatrz. Jakby cały czas pompowali?
Kosynier
spojrzał na nią wymownie.
– Jak
chcesz mieć prąd, to musisz zrobić parę. A żeby zrobić parę to musisz mieć…? – Zawiesił
głos, czekając na odpowiedź. Dziewczyna jednak tylko potrząsnęła głową i
warknęła:
– Ale
jak? Jak sztywni mogą operować całym tym ustrojstwem? Przecież…
– I tu
jest cały sęk w psie pogrzebany – odpowiedział z pobłażliwym uśmiechem. – Nikt
tego nie wie.
…
Czołgali się powolutku po dubeltowym rurociągu, rozpiętym
na stalowych podporach, dobre dziesięć metrów ponad powierzchnią terenu.
Szerokie, grubościenne rury, spięte na szczycie kładką techniczną, pozwalały po
japońsku ukryć się przed wzrokiem sztywnych dreptających na dole.
Minęli już wysoki, betonowy
płot i ich oczom ukazała się panorama placu magazynowego miału i koksu, używanego
do zasilania elektrowni. Ogromne połacie żelbetowych płyt, o powierzchni
kilkudziesięciu boisk piłkarskich, było prawie puste. W rogu pozostała jedynie
żałośnie niewielka pryzma, stanowiąca ledwie ułamek dawnego zapasu.
– Węgiel im się kończy – szepnął Kowal. – Ale i tak ubywa wolniej niż
dawniej. Muszą czym innym palić, bo to niemożliwe, że tak długo by na tych
wyskrobkach opędzili.
– Ale jak oni to robią? –
syknęła niecierpliwie Aria, lecz zaraz przywarła do zimnej kratownicy podestu.
Dwóch sztywnych przechadzających się po placu, nagle podniosło głowy i z
powarkiwaniem ruszyło ku ich kryjówce. Kowal sięgnął do kieszeni i krótkim
ruchem cisnął coś w krzaki, wyrastające z pęknięcia pomiędzy płytami placu.
Małe, słabiutkie światełko kieszonkowej latareczki zatańczyło pomiędzy
listkami.
Oba trupy wpadły w chaszcze, pochwyciły gadżet i zaczęły wyrywać go sobie z łapsk, a warczały i jęczały przy tym coraz głośniej. Pozostałe umarlaki, kręcące się w pobliżu, poszły za ich przewodem. Wkrótce wokół latarki miotało się kilkanaście postaci. Za to droga do fabryki była wolna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz