środa, 17 marca 2021

Kowal. Szabla Marszałka cz. XVII

 



17.

            Lokomotywa pędziła przez zakład. Kocur poganiał palaczy, ale i bez tego rozgrzane do czerwoności drzwiczki paleniska żarzyły się nie zgorzej niż węgle w środku. Przodownik szarpnął dźwignię jazdy i parowóz zwolnił nieco na ostatniej zwrotnicy. Maszyną szarpnęło, ale zaraz odzyskała równowagę i pomknęła dalej.

            – Cysterny!!! – wydarł się Kocur, pokazując przed siebie. – Druga drużyna, przygotować się!

            Trzech gwardzistów w pełnym rynsztunku bojowym stanęło na bocznym pomoście. Wymierzyli lufy karabinów w trupy wałęsające się przy wagonach.

   

             – Spokojnie, dyscyplina ogniowa – upomniał Kocur. – Uważajcie, gdzie strzelacie.

            Lokomotywa tymczasem siłą rozpędu pokonywała ostatni odcinek. Trójka gwardzistów zeskoczyła na ziemię i pognała podpiąć zaczepy. Sztywni od razu zwrócili uwagę na fuczący i sapiący parowóz. Gwardziści otwarli ogień. To jeszcze bardziej rozsierdziło umarłych. Rozdrażnieni hałasem i błyskami wystrzałów rzucili się na intruzów.

            – Szybciej! Podczepiać! – krzyczał przodownik. Wychylił się z kabiny i celnym strzałem położył trupa, który właził na pierwszą cysternę. Już miał na celowniku następnego, gdy kątem oka zarejestrował błyszczący, metalowy cylinder, który przydzwonił w betonową płytę placu i z sykiem wypuścił chmurę ciemnego gazu.

            Kocur zadarł głowę. Ponad krawędzią dachu elektrowni zobaczył kilka ludzkich sylwetek. Jedna z nich właśnie ciskała kolejny pojemnik. Pękaty zbiornik trzasnął o beton kilka metrów od torowiska. Ciemny gaz pod ciśnieniem wystrzelił z koziołkującej butli i spowił grupę sztywnych.

            Trupy na moment zastygły w bezruchu. Po chwili jedni zaczęli się chwiać na nogach, innymi wstrząsały drgawki. Ale to trwało tylko kilka sekund. Martwi wracali do świadomości, jakby obudzeni z głębokiego snu i po kolei zwracali twarze ku buchającej parą lokomotywie. Przez moment trwali tak, mamrocząc i warcząc coraz głośniej. Truposz stojący najbliżej pojemnika odrzucił łeb do tyłu i zawył przeciągle. To był sygnał! Horda rzuciła się na oddział sadząc długimi skokami, skowycząc i kłapiąc zębiskami.       

….

            Kowal z całej siły pociągnął kierownicę w prawo. Mały wózek akumulatorowy poszedł bokiem przez wiraż. Przez chwilę balansował na dwóch kołach, ale w końcu opadł na cztery i zygzakiem pognał w kierunku bocznicy.

             – Panie Heniu, nie tak ostro! – ryknęła Aria i zepchnęła z siebie Marcela. Chłopak dopiero co odzyskał resztki równowagi, a kolejny brawurowy zwrot rzucił nim w stronę przeciwpołożną. Tym razem, to Aria wylądowała na nim.

            Dawny kosynier, a obecnie kierowca kaskaderski nie zważał na protesty młodzieży. U wylotu uliczki widział już zwalisty budynek EC-2. W blasku nielicznych pożarów i nieliczniejszych latarni, tańczyły dziesiątki cieni rzucanych przez truposzy.

            Martwi ewidentnie mieli coś do udowodnienia, bo nawet z daleka widać było, że w akcję wkładają całe zgniłe serca. Do tego mieli wsparcie. Z estakad i dachów elektrowni padały w dół stożki świateł mocnych latarek. W ślad za nimi leciały kule. Kanonadę słychać było już wcześniej, ale dopiero teraz do dywersantów dotarło, że to obsługa EC-2 odgryza się gwardzistom gęsto i ostro.

            Kule krzesały iskry na czarnym cielsku lokomotywy. Dwóch gwardzistów próbowało jednocześnie szachować wrogich strzelców i trzymać falę truposzy z dala od składu. Trzeci usiłował podłączyć zaczep parowozu do cysterny.

            Zupełnie nie zauważył dwóch sztywniaków biegnących po sąsiednich wagonach. Ktoś wychylił się z okna parowozu i celnym strzałem z pistoletu ściągnął pierwszego. Za to drugi skoczył prosto na strażnika. Obaj zniknęli pod wagonem, ale w ferworze bitwy słychać było wysoki wrzask agonii mordowanego.

             – Nie poradzą se! – krzyknął Kowal i zakręcił kierownicą. Autko ustawiło się bokiem do torowiska i pomknęło wzdłuż szyn. Cienka blacha kabiny trzeszczała, a szyba pokryła się pajęczyną pęknięć i czerwonych bryzgów. Kolejne trupy wylatywały w powietrze, lub zalegały wprasowane w podłoże przez koła dzielnego pojazdu.

            Mały wóz bojowy dotarł do zaczepu, akurat gdy drugi gwardzista legł w czułych objęciach truposzy. Jego kompan próbował wbić w gniazdo karabinu świeży magazynek.

            – Za tobą! – wydarła się Aria, ale było już za późno. Strażnik zdążył osłonić się kolbą od ciosu przegniłą łapą, ale dwa sztywniaki złapały go za nogi i pociągnęły pod wagon.

            Wózek z impetem wpadł w grupę trzymającą pana władzę i przygniótł ich do słupa trakcyjnego. Kowal wyskoczył z rozbitej kabiny z maczetą w ręku. Aria i Marcel przez chwilę nie mogli się pozbierać, ale w końcu i oni wzięli się do roboty.

            Niczym odsiecz wiedeńska wyrąbali sobie drogę w tłumie nieprzyjaciół. Trupy padały jeden za drugim, a oni parli ku nieszczęsnemu zaczepowi jak Rosja ku komunizmowi. Dawny kosynier, a obecnie husarz złapał śliskie od krwi żelastwo i założył na hak wagonu. Półautomatyczny zatrzask zaskoczył z głośnym stukiem, a z gardła bohatera dobył się ryk zwycięstwa:

            – Wszystkie zaperdalać do środka!!!

            Młodzieży nie trzeba było dwa razy powtarzać. Tnąc i rąbiąc na boki rzucili się ku podestowi parowozu. Strzały obrońców nie milkły nawet na moment. Iskry rykoszetów pryskały na czarnej farbie parowozu. Jedna z kul odbiła się i trzasnęła w przednią szybkę kabiny. Palacz złapał się za twarz. Pomiędzy palcami pociekła krew. Jego kolega doskoczył by mu pomóc. Trup, skradający się pod krawędzią wagonu tylko na to czekał. Wpadł na podest i rzucił się szczupakiem do środka. Ostre zęby rozerwały nogę maszynisty.

Kocur nie zdążył zareagować, ale oprzytomniał zaraz i podrzucił broń do oka. Celny strzał rozłupał łeb sztywnego. Ranny palacz trzymał na wpół odgryzioną nogę i wrzeszczał z bólu. Podniósł błagalnie przerażone oczy na przodownika, ale ten wyszeptał tylko:

            – Ofiaruję ci łaskę. – I nacisnął spust.

Marcel wpadł na stopnie ułamek sekundy później. Zamarł pod złowrogim spojrzeniem lufy pistoletu. Kocur nadal trzymał broń, gotowy do następnego strzału, a lufa mierzyła chłopakowi prosto między oczy.

            Kowal przepchnął młodego do środka, wciągnął Arię i zatrzasnął drzwiczki.

            – Dalej Tosiek, jedziemy! – wydarł się i skulił w sobie, bo kolejny pocisk brzęknął o boczną szybkę.

            Kocur patrzył na nich, a zęby zaciskał mocniej niż palce na chwycie pistoletu. W końcu jednak, zwolnił jedno i drugie i pociągnął za dźwignię jazdy. Lokomotywa szarpnęła wagony i ruszyła z mozołem. Zardzewiałe, od lat niezwalniane hamulce cystern zajęczały żałośnie i sypiąc rudym pyłem uwolniły koła z uścisku. Cały skład ruszył, jak żółw ociężale, ale wkrótce nabrał prędkości i zniknął w oddali ścigany wyciem i warczeniem pędzących za nim truposzy.

            EC-2 spowił gesty dym płonącej fabryki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz