17.
Lokomotywa
pędziła przez zakład. Kocur poganiał palaczy, ale i bez tego rozgrzane do
czerwoności drzwiczki paleniska żarzyły się nie zgorzej niż węgle w środku. Przodownik
szarpnął dźwignię jazdy i parowóz zwolnił nieco na ostatniej zwrotnicy. Maszyną
szarpnęło, ale zaraz odzyskała równowagę i pomknęła dalej.
–
Cysterny!!! – wydarł się Kocur, pokazując przed siebie. – Druga drużyna,
przygotować się!
Trzech gwardzistów w pełnym rynsztunku bojowym stanęło na bocznym pomoście. Wymierzyli lufy karabinów w trupy wałęsające się przy wagonach.
– Spokojnie, dyscyplina ogniowa – upomniał
Kocur. – Uważajcie, gdzie strzelacie.
Lokomotywa
tymczasem siłą rozpędu pokonywała ostatni odcinek. Trójka gwardzistów zeskoczyła
na ziemię i pognała podpiąć zaczepy. Sztywni od razu zwrócili uwagę na fuczący
i sapiący parowóz. Gwardziści otwarli ogień. To jeszcze bardziej rozsierdziło umarłych.
Rozdrażnieni hałasem i błyskami wystrzałów rzucili się na intruzów.
– Szybciej!
Podczepiać! – krzyczał przodownik. Wychylił się z kabiny i celnym strzałem
położył trupa, który właził na pierwszą cysternę. Już miał na celowniku następnego,
gdy kątem oka zarejestrował błyszczący, metalowy cylinder, który przydzwonił w
betonową płytę placu i z sykiem wypuścił chmurę ciemnego gazu.
Kocur zadarł
głowę. Ponad krawędzią dachu elektrowni zobaczył kilka ludzkich sylwetek. Jedna
z nich właśnie ciskała kolejny pojemnik. Pękaty zbiornik trzasnął o beton kilka
metrów od torowiska. Ciemny gaz pod ciśnieniem wystrzelił z koziołkującej butli
i spowił grupę sztywnych.
Trupy na
moment zastygły w bezruchu. Po chwili jedni zaczęli się chwiać na nogach,
innymi wstrząsały drgawki. Ale to trwało tylko kilka sekund. Martwi wracali do
świadomości, jakby obudzeni z głębokiego snu i po kolei zwracali twarze ku
buchającej parą lokomotywie. Przez moment trwali tak, mamrocząc i warcząc coraz
głośniej. Truposz stojący najbliżej pojemnika odrzucił łeb do tyłu i zawył
przeciągle. To był sygnał! Horda rzuciła się na oddział sadząc długimi skokami,
skowycząc i kłapiąc zębiskami.
….
Kowal z
całej siły pociągnął kierownicę w prawo. Mały wózek akumulatorowy poszedł
bokiem przez wiraż. Przez chwilę balansował na dwóch kołach, ale w końcu opadł
na cztery i zygzakiem pognał w kierunku bocznicy.
– Panie Heniu, nie tak ostro! – ryknęła Aria i
zepchnęła z siebie Marcela. Chłopak dopiero co odzyskał resztki równowagi, a kolejny
brawurowy zwrot rzucił nim w stronę przeciwpołożną. Tym razem, to Aria
wylądowała na nim.
Dawny
kosynier, a obecnie kierowca kaskaderski nie zważał na protesty młodzieży. U
wylotu uliczki widział już zwalisty budynek EC-2. W blasku nielicznych pożarów
i nieliczniejszych latarni, tańczyły dziesiątki cieni rzucanych przez truposzy.
Martwi
ewidentnie mieli coś do udowodnienia, bo nawet z daleka widać było, że w akcję
wkładają całe zgniłe serca. Do tego mieli wsparcie. Z estakad i dachów
elektrowni padały w dół stożki świateł mocnych latarek. W ślad za nimi leciały
kule. Kanonadę słychać było już wcześniej, ale dopiero teraz do dywersantów
dotarło, że to obsługa EC-2 odgryza się gwardzistom gęsto i ostro.
Kule
krzesały iskry na czarnym cielsku lokomotywy. Dwóch gwardzistów próbowało
jednocześnie szachować wrogich strzelców i trzymać falę truposzy z dala od
składu. Trzeci usiłował podłączyć zaczep parowozu do cysterny.
Zupełnie
nie zauważył dwóch sztywniaków biegnących po sąsiednich wagonach. Ktoś wychylił
się z okna parowozu i celnym strzałem z pistoletu ściągnął pierwszego. Za to
drugi skoczył prosto na strażnika. Obaj zniknęli pod wagonem, ale w ferworze
bitwy słychać było wysoki wrzask agonii mordowanego.
– Nie poradzą se! – krzyknął Kowal i zakręcił kierownicą. Autko ustawiło się
bokiem do torowiska i pomknęło wzdłuż szyn. Cienka blacha kabiny trzeszczała, a
szyba pokryła się pajęczyną pęknięć i czerwonych bryzgów. Kolejne trupy
wylatywały w powietrze, lub zalegały wprasowane w podłoże przez koła dzielnego
pojazdu.
Mały wóz
bojowy dotarł do zaczepu, akurat gdy drugi gwardzista legł w czułych objęciach
truposzy. Jego kompan próbował wbić w gniazdo karabinu świeży magazynek.
– Za tobą!
– wydarła się Aria, ale było już za późno. Strażnik zdążył osłonić się kolbą od
ciosu przegniłą łapą, ale dwa sztywniaki złapały go za nogi i pociągnęły pod
wagon.
Wózek z
impetem wpadł w grupę trzymającą pana władzę i przygniótł ich do słupa
trakcyjnego. Kowal wyskoczył z rozbitej kabiny z maczetą w ręku. Aria i Marcel
przez chwilę nie mogli się pozbierać, ale w końcu i oni wzięli się do roboty.
Niczym
odsiecz wiedeńska wyrąbali sobie drogę w tłumie nieprzyjaciół. Trupy padały
jeden za drugim, a oni parli ku nieszczęsnemu zaczepowi jak Rosja ku komunizmowi.
Dawny kosynier, a obecnie husarz złapał śliskie od krwi żelastwo i założył na
hak wagonu. Półautomatyczny zatrzask zaskoczył z głośnym stukiem, a z gardła
bohatera dobył się ryk zwycięstwa:
–
Wszystkie zaperdalać do środka!!!
Młodzieży
nie trzeba było dwa razy powtarzać. Tnąc i rąbiąc na boki rzucili się ku
podestowi parowozu. Strzały obrońców nie milkły nawet na moment. Iskry
rykoszetów pryskały na czarnej farbie parowozu. Jedna z kul odbiła się i
trzasnęła w przednią szybkę kabiny. Palacz złapał się za twarz. Pomiędzy
palcami pociekła krew. Jego kolega doskoczył by mu pomóc. Trup, skradający się
pod krawędzią wagonu tylko na to czekał. Wpadł na podest i rzucił się
szczupakiem do środka. Ostre zęby rozerwały nogę maszynisty.
Kocur nie zdążył zareagować,
ale oprzytomniał zaraz i podrzucił broń do oka. Celny strzał rozłupał łeb
sztywnego. Ranny palacz trzymał na wpół odgryzioną nogę i wrzeszczał z bólu.
Podniósł błagalnie przerażone oczy na przodownika, ale ten wyszeptał tylko:
–
Ofiaruję ci łaskę. – I nacisnął spust.
Marcel wpadł na stopnie ułamek sekundy później. Zamarł
pod złowrogim spojrzeniem lufy pistoletu. Kocur nadal trzymał broń, gotowy do
następnego strzału, a lufa mierzyła chłopakowi prosto między oczy.
Kowal
przepchnął młodego do środka, wciągnął Arię i zatrzasnął drzwiczki.
– Dalej
Tosiek, jedziemy! – wydarł się i skulił w sobie, bo kolejny pocisk brzęknął o
boczną szybkę.
Kocur
patrzył na nich, a zęby zaciskał mocniej niż palce na chwycie pistoletu. W
końcu jednak, zwolnił jedno i drugie i pociągnął za dźwignię jazdy. Lokomotywa
szarpnęła wagony i ruszyła z mozołem. Zardzewiałe, od lat niezwalniane hamulce
cystern zajęczały żałośnie i sypiąc rudym pyłem uwolniły koła z uścisku. Cały
skład ruszył, jak żółw ociężale, ale wkrótce nabrał prędkości i zniknął w
oddali ścigany wyciem i warczeniem pędzących za nim truposzy.
EC-2 spowił
gesty dym płonącej fabryki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz