środa, 17 marca 2021

Kowal. Szabla Marszałka cz. XVI

 



16.

            Nad Fabryką podniosło się wycie. Tłumy umarłych wyległy na drogi technologiczne, place załadunkowe, parkingi. Sztywni, rozdrażnieni światłem ulicznych latarni, oświetlenia alarmowego i zwykłych lamp w budynkach, miotali się wściekle i rzucali na każdą, nawet najmniejszą żarówkę. Co bardziej wyrywni włazili na estakady przenośników i rurociągi, by zrywać stamtąd migające na czerwono sygnałówki.

Stare lampy sodowe także i tu nie wytrzymywały nagłego skoku napięcia i trzaskały w fontannach iskier. Kępy suchej trawy i hałdy śmieci gdzieniegdzie zaczynały już tlić się coraz śmielszymi płomykami.

            Akumulatorowy wózek techniczny pędził po dziurawym asfalcie, zygzakując pomiędzy wyrwami i co większymi skupiskami sztywnych. Trupy nie zwracały większej uwagi na bezgłośny pojazd, zbyt zajęte feerią świateł, trzaskających płomieni i iskier łuków elektrycznych przeciążonych urządzeń.

            Kierowca wykręcił na podjeździe rozdzielni i wycofał tak, by ustawić klatkę skrzyni tuż przy oknie na parterze. Pasażer pomógł mu wdrapać się na dach, po czym wcisnął w dłoń krótką strzelbę. Sam złapał karabin i wskoczył do środka w ślad za kompanem.

            Długi, ślepy korytarz biurowca tonął w mroku. Jedynie przez szpary pod drzwiami leżących po obu stronach pomieszczeń, wpadało trochę światła. Obaj mężczyźni ostrożnie zagłębili się w trzewia budynku. Podłogę zaścielały papierzyska i szmaty, ale pod butami chrzęściło co jakiś czas szkło porozbijanych świetlówek.

            Byli już w połowie korytarza, gdy na końcu, przy wylocie prowadzącej do podziemi klatki schodowej, ujrzeli wątły poblask. Jakby ktoś przyświecał sobie świeczką albo zapalniczką na ukrytych za załomem ściany stopniach. Obaj spojrzeli po sobie i z bronią gotową do strzału ruszyli ostrożnie w tamtą stronę.

Palce drgały na spustach. Oczy świdrowały podejście do klatki. Cichy chrzęst kroków stawianych na rozbitym szkle odzywał się echem w pustym, ciemnym korytarzu. Wreszcie obaj mężczyźni stanęli u szczytu schodów. W blasku płomyka, grającego poświatą na ścianie, odcinał się wyraźnie cień ludzkiej sylwetki. Porozumiewawcze spojrzenie. Ten ze strzelbą pokazał na palcach trzy…dwa…jeden.

Wypadli na klatkę i dali ognia z obu luf. Huk wystrzałów odbił się echem od popękanych murów. Kule przeszyły ustawiony na półpiętrze wieszak z resztkami ubrań roboczych. Jeden z pocisków trafił w półlitrową szklaną butelkę, którą wieńczył niewielki płomyk, drgający na nasączonej bimbrem szmatce. Zawartość bryzgnęła na wszystkie strony, a ogień dopełnił reszty. Szmaty, śmieci i papiery na schodach i korytarzu fuknęły jasnym płomieniem.

Obaj mężczyźni z krzykiem skoczyli do tyłu i rzucili się do ucieczki. Nagle drzwi do biur na drugim końcu korytarza otwarły się z trzaskiem i w ich kierunku poleciały następne butelki. Płynny ogień rozlał się po ścianach i podłodze zupełnie odcinając im drogę do wyjścia.

Jedyne, co mogli zrobić, to strzelać przez huczące płomienie do trzech uciekających postaci, które właśnie skakały z okna na dach ich pojazdu.

 

 

Sztywni przed wschodnią bramą powoli zwalniali obroty. Większość przeciążonych lamp już się przepaliła. Te nieliczne, które jeszcze działały, migały lekko i przygasały coraz bardziej.

Jednak w odgłosy nocy wgryzł się nowy dźwięk. Umarlaki powoli zwracali swe przegniłe oblicza w stronę stalowych wrót kolejowych. Coraz wyraźniej słychać było łomotanie, stukotanie, turkotanie… Kilku najbardziej ciekawskich podeszło do samej bramy i zaczęło klepać w zardzewiałe blachy, powarkując ze złości.

Wtem odrzwia poleciały na boki i zmiotły najbliżej stojące trupy. Lokomotywa wpadła do środka przez wyrwę i od razu zapiszczała hamulcami.

 – Pierwsza drużyna, przygotować się! – ryknął Kocur, po czym klepnął w bark najbliższego gwardzistę. – Teraz!!!

Trzech strażników, uzbrojonych w policyjne tarcze, hełmy i długie toporki, zeskoczyło z parowozu i pędem rzuciło się w kierunku budynku zakładowej nastawni kolejowej.

Reszta oddziału wystawiła karabiny przez okienka i położyła ogień osłonowy, polewając chaotycznymi seriami umarlaków blokujących im drogę. Sztywni, początkowo zaskoczeni nagłym pojawieniem się lokomotywy, szybko doszli do siebie. Rozdrażnieni hałasem i hukiem wystrzałów zaatakowali grupę szturmową.

Pierwszy gwardzista potknął się na wyłamanym podkładzie i poleciał na ziemię. Od razu przykryło go kilka trupów, nie dając mu żadnych szans. Koledzy z pociągu robili, co mogli. Kule z automatów przeszywały przegniłe korpusy i kończyny, ale tylko kilka sięgnęło krwiożerczych czerepów.

W końcu zbrojone kevlarem ochraniacze gwardzisty ustąpiły i  chłodne powietrze nocy rozdarł krzyk bólu i przerażenia. Trupy, rozsierdzone zapachem świeżej krwi, szarpały ze zdwojoną energią, wijące się w agonii ciało.

Drugi strażnik niemal dopadł drzwi. Gdyby nie szczególnie spasiony sztywniak w mundurze straży pożarnej i hełmie, to pewnie by mu się udało. Umarlak, po ciosie w czerep złożył się do przodu, wybił biegnącego gwardzistę z równowagi swoim ciężarem i popchnął go w ramiona kulawiących za nim kolegów. Kolejny, mrożący krew w żyłach wrzask rozległ się na placu boju.

Ostatni gwardzista wbiegł do budynku, zatrzasnął za sobą drzwi i oparł się o nie plecami. Przez chwilę próbował spazmatycznie nabrać powietrza, a niejako przy okazji zorientować się w pomieszczeniu. Wreszcie znalazł na konsolecie odpowiednie przełączniki. Po kolei przestawił dźwigienki, a od strony rozjazdu dało się słyszeć pisk zardzewiałej zwrotnicy. Lokomotywa buchnęła parą i wyrwała do przodu.    

            Były kosynier, a obecnie dywersant wskoczył do mikroskopijnej kabiny żółtego pojazdu.

            Balcerowicz, szybciej mi tam! – krzyknął do Marcela.

 Chłopak biegł jako ostatni i dopiero teraz dopadł do okna. Kule gwizdały mu nad głową, ale już przesadził framugę i spadł ciężko na dach klatki.

            – Ruszaaaj!!! – wydarła się Aria, gdy tylko wciągnęła go do środka.

            Kowal wcisnął gaz w podłogę, a rączy elektryczny rumak wyrwał z kopyta i… walnął tyłem w ścianę.

By cię ruski pies! – sklął się w duchu dawny kosynier, a obecnie rajdowiec i przerzucił wajchę kierunku jazdy w drugą stronę. Na próbę stuknął pedał gazu, a wózek wyrwał metr do przodu. Zadowolony wdusił go więc w opór i z maksymalną prędkością pomknął w stronę bocznicy przy elektrociepłowni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz