16.
Nad Fabryką podniosło się wycie. Tłumy umarłych wyległy na drogi technologiczne, place załadunkowe, parkingi. Sztywni, rozdrażnieni światłem ulicznych latarni, oświetlenia alarmowego i zwykłych lamp w budynkach, miotali się wściekle i rzucali na każdą, nawet najmniejszą żarówkę. Co bardziej wyrywni włazili na estakady przenośników i rurociągi, by zrywać stamtąd migające na czerwono sygnałówki.
Stare lampy sodowe także i
tu nie wytrzymywały nagłego skoku napięcia i trzaskały w fontannach iskier.
Kępy suchej trawy i hałdy śmieci gdzieniegdzie zaczynały już tlić się coraz śmielszymi
płomykami.
Akumulatorowy
wózek techniczny pędził po dziurawym asfalcie, zygzakując pomiędzy wyrwami i co
większymi skupiskami sztywnych. Trupy nie zwracały większej uwagi na bezgłośny
pojazd, zbyt zajęte feerią świateł, trzaskających płomieni i iskier łuków
elektrycznych przeciążonych urządzeń.
Kierowca
wykręcił na podjeździe rozdzielni i wycofał tak, by ustawić klatkę skrzyni tuż
przy oknie na parterze. Pasażer pomógł mu wdrapać się na dach, po czym wcisnął
w dłoń krótką strzelbę. Sam złapał karabin i wskoczył do środka w ślad za
kompanem.
Długi,
ślepy korytarz biurowca tonął w mroku. Jedynie przez szpary pod drzwiami
leżących po obu stronach pomieszczeń, wpadało trochę światła. Obaj mężczyźni
ostrożnie zagłębili się w trzewia budynku. Podłogę zaścielały papierzyska i
szmaty, ale pod butami chrzęściło co jakiś czas szkło porozbijanych świetlówek.
Byli już
w połowie korytarza, gdy na końcu, przy wylocie prowadzącej do podziemi klatki
schodowej, ujrzeli wątły poblask. Jakby ktoś przyświecał sobie świeczką albo
zapalniczką na ukrytych za załomem ściany stopniach. Obaj spojrzeli po sobie i
z bronią gotową do strzału ruszyli ostrożnie w tamtą stronę.
Palce drgały na spustach.
Oczy świdrowały podejście do klatki. Cichy chrzęst kroków stawianych na
rozbitym szkle odzywał się echem w pustym, ciemnym korytarzu. Wreszcie obaj
mężczyźni stanęli u szczytu schodów. W blasku płomyka, grającego poświatą na
ścianie, odcinał się wyraźnie cień ludzkiej sylwetki. Porozumiewawcze
spojrzenie. Ten ze strzelbą pokazał na palcach trzy…dwa…jeden.
Wypadli na klatkę i dali
ognia z obu luf. Huk wystrzałów odbił się echem od popękanych murów. Kule
przeszyły ustawiony na półpiętrze wieszak z resztkami ubrań roboczych. Jeden z
pocisków trafił w półlitrową szklaną butelkę, którą wieńczył niewielki płomyk, drgający
na nasączonej bimbrem szmatce. Zawartość bryzgnęła na wszystkie strony, a ogień
dopełnił reszty. Szmaty, śmieci i papiery na schodach i korytarzu fuknęły
jasnym płomieniem.
Obaj mężczyźni z krzykiem
skoczyli do tyłu i rzucili się do ucieczki. Nagle drzwi do biur na drugim końcu
korytarza otwarły się z trzaskiem i w ich kierunku poleciały następne butelki.
Płynny ogień rozlał się po ścianach i podłodze zupełnie odcinając im drogę do
wyjścia.
Jedyne, co mogli zrobić, to strzelać
przez huczące płomienie do trzech uciekających postaci, które właśnie skakały z
okna na dach ich pojazdu.
…
Sztywni przed wschodnią
bramą powoli zwalniali obroty. Większość przeciążonych lamp już się przepaliła.
Te nieliczne, które jeszcze działały, migały lekko i przygasały coraz bardziej.
Jednak w odgłosy nocy wgryzł
się nowy dźwięk. Umarlaki powoli zwracali swe przegniłe oblicza w stronę
stalowych wrót kolejowych. Coraz wyraźniej słychać było łomotanie, stukotanie,
turkotanie… Kilku najbardziej ciekawskich podeszło do samej bramy i zaczęło
klepać w zardzewiałe blachy, powarkując ze złości.
Wtem odrzwia poleciały na
boki i zmiotły najbliżej stojące trupy. Lokomotywa wpadła do środka przez wyrwę
i od razu zapiszczała hamulcami.
– Pierwsza drużyna, przygotować się! – ryknął
Kocur, po czym klepnął w bark najbliższego gwardzistę. – Teraz!!!
Trzech strażników,
uzbrojonych w policyjne tarcze, hełmy i długie toporki, zeskoczyło z parowozu i
pędem rzuciło się w kierunku budynku zakładowej nastawni kolejowej.
Reszta oddziału wystawiła
karabiny przez okienka i położyła ogień osłonowy, polewając chaotycznymi
seriami umarlaków blokujących im drogę. Sztywni, początkowo zaskoczeni nagłym
pojawieniem się lokomotywy, szybko doszli do siebie. Rozdrażnieni hałasem i hukiem
wystrzałów zaatakowali grupę szturmową.
Pierwszy gwardzista potknął
się na wyłamanym podkładzie i poleciał na ziemię. Od razu przykryło go kilka
trupów, nie dając mu żadnych szans. Koledzy z pociągu robili, co mogli. Kule z
automatów przeszywały przegniłe korpusy i kończyny, ale tylko kilka sięgnęło krwiożerczych
czerepów.
W końcu zbrojone kevlarem
ochraniacze gwardzisty ustąpiły i
chłodne powietrze nocy rozdarł krzyk bólu i przerażenia. Trupy,
rozsierdzone zapachem świeżej krwi, szarpały ze zdwojoną energią, wijące się w
agonii ciało.
Drugi strażnik niemal dopadł
drzwi. Gdyby nie szczególnie spasiony sztywniak w mundurze straży pożarnej i
hełmie, to pewnie by mu się udało. Umarlak, po ciosie w czerep złożył się do
przodu, wybił biegnącego gwardzistę z równowagi swoim ciężarem i popchnął go w
ramiona kulawiących za nim kolegów. Kolejny, mrożący krew w żyłach wrzask
rozległ się na placu boju.
Ostatni gwardzista wbiegł do
budynku, zatrzasnął za sobą drzwi i oparł się o nie plecami. Przez chwilę
próbował spazmatycznie nabrać powietrza, a niejako przy okazji zorientować się
w pomieszczeniu. Wreszcie znalazł na konsolecie odpowiednie przełączniki. Po
kolei przestawił dźwigienki, a od strony rozjazdu dało się słyszeć pisk zardzewiałej
zwrotnicy. Lokomotywa buchnęła parą i wyrwała do przodu.
…
Były
kosynier, a obecnie dywersant wskoczył do mikroskopijnej kabiny żółtego
pojazdu.
– Balcerowicz, szybciej mi tam! – krzyknął
do Marcela.
Chłopak biegł jako
ostatni i dopiero teraz dopadł do okna. Kule gwizdały mu nad głową, ale już
przesadził framugę i spadł ciężko na dach klatki.
–
Ruszaaaj!!! – wydarła się Aria, gdy tylko wciągnęła go do środka.
Kowal
wcisnął gaz w podłogę, a rączy elektryczny rumak wyrwał z kopyta i… walnął
tyłem w ścianę.
– By cię ruski pies!
– sklął się w duchu dawny kosynier, a obecnie rajdowiec i przerzucił wajchę
kierunku jazdy w drugą stronę. Na próbę stuknął pedał gazu, a wózek wyrwał metr
do przodu. Zadowolony wdusił go więc w opór i z maksymalną prędkością pomknął w
stronę bocznicy przy elektrociepłowni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz