15.
Po kilkuset
metrach oraz paru zakrętach tunel rozwarł się szeroko i trójka dywersantów, po
kolei, zeskoczyła na betonową posadzkę sporego pomieszczenia. W świetle
słabiutkiego płomyka zapalniczki można było się rozeznać jedynie w najbliższym
otoczeniu. Reszta podziemi Głównej Stacji Trafo tonęła w mroku.
Pęki
kabli i rur biegły we wszystkich kierunkach. Część niknęła po przeciwległej
stronie pomieszczenia, w takim samym tunelu, jak ten z którego wyszli.
Pozostałe wyginały się kolanami peszli
i pozrywanych otulin ku stropowi. Na podłodze stały ciężkie szafy rozdzielni
elektrycznych, opisane dawno wyblakłymi tabliczkami.
Kowal
sięgnął do swojego chlebaka i wyjął metalową puszkę zawiniętą w folię. Wyjął
zwinięty w rulon plik notatek Kocura i powoli rozpakował uważając, by nie
rozedrzeć wodoodpornego materiału.
– Taaa…
– mruknął pod nosem i przekartkował kilka stron. Sprawdził oznaczenia na
pierwszej szafie. Ciężko było odczytać na wpół zatarty napis, ale po chwili
pokręcił głową i ruszył ku następnej.
– No, to
będzie chyba tutaj… – powiedział sam do siebie i wyjął z torby dwa śrubokręty.
Przez chwilkę majstrował przy zamku blaszanych drzwi. Blokada puściła i oczom
całej trójki ukazała się tablica sterowników z migającymi na czerwono diodami.
Były kosynier, a obecnie
elektryk przeleciał opuszkami palców po oznaczeniach, weryfikując je z tymi w
notatkach. Przerzucił dwa pierwsze przełączniki, a potem jeszcze jeden. Lampa
na suficie zabuczała i pomieszczenie zalało zimne światło.
– To… już? – spytała Aria.
– Co „już”?
– No, robota. Tyle naszego?
– uściśliła z nadzieją w głosie.
Kowal spojrzał na nią i
uśmiechnął się pod wąsem.
– Tak.
Młodzi popatrzyli na siebie z
triumfem…
– Tyle, że jest jeden
problem.
…który zgasł, jak
zdmuchnięty.
– Jak to tak zostawimy, to
te gazowniki, co siedzą na EC-2 się
zorientują, przyjdą tu i wyłączą. Musimy to utrzymać przez trzydzieści minut.
…
Schody
wiodły na parter biurowca elektrowni. Świetlówki w kasetonach na suficie migały
i buczały, próbując przetrawić pierwszą od niepamiętnych czasów dawkę prądu.
Większość rozjarzała się na moment, po czym gasła zupełnie. Te nieliczne, które
świeciły, zalewały wąski korytarz zimną, pulsującą poświatą.
– No, to
jaki jest plan? – Marcel zatrzymał się
przy wylocie klatki schodowej. Przywarł do odrapanej ściany z nożem w ręku i
czujnie lustrował długi korytarz. Kowal popatrzył na niego i uśmiechnął się pod
wąsem z pobłażaniem.
– Plan
jest prosty, Baleron. Trzeba tu
zostać i upewnić się, że nikt nie zechce wyłączyć tej rozdzielni, przynajmniej
przez następne dwadzieścia pięć minut.
– A jak zechce?
– zapytała Aria.
– Najsamprzód użyjemy siły argumentów… – Kowal wyjął z chlebaka
półlitrową butelkę z lekko zielonkawą zawartością – …a potem argumentów siły.
…
Przodownik Kocur pędził wzdłuż
torów bocznicy, jakby go goniło sto diabłów. Kilka sekund wcześniej lampy
trakcyjne rozbłysły mocnym światłem. Stare żarniki nie wytrzymywały
przeciążenia i szklane klosze strzelały z hukiem, sypiąc jeden po drugim kaskadami
iskier.
Ale gwardzista nie zważał na
nic. Dopadł wreszcie budki nastawni. Szarpnął klamkę i wpadł do środka, prawie
obalając na ziemię dwa razy większego od siebie strażnika.
– Przełączaj, kurrrwa! Na co
czekasz!? – wydarł się tępemu wieprzowi prosto w twarz, ale nie dał mu nawet szansy
na reakcję i sam pociągnął za hebel sterownika.
Świeżo naoliwione mechanizmy
zabuczały i z chrzęstem przestawiły rozjazd na tor wiodący do odległej o
niecałe trzysta metrów wschodniej bramy fabryki. Zdezorientowany, zaspany
strażnik spojrzał na dowódcę.
Ale Antoni Kocur - przodownik
Gwardii - już wypadł przez drzwi i pędził z powrotem wzdłuż torowiska. Gdyby
strażnik mógł za nim nadążyć, to może usłyszałby jak w biegu rechocze do siebie
podekscytowany:
– Zrobił to! Ten sukinsyn to
zrobił!
…
Zabytkowa lokomotywa stała na
bocznicy, tuż przed rozjazdem. Towarzysz Naczelny osobiście pofatygował się,
aby pożegnać doborowy oddział. Pół tuzina gwardzistów, a każdy jak jeden mąż wyprężony
w postawie zasadniczej, stało karnie w dwuszeregu przed parowozem buchającym
kłębami dymu.
Kocur wpadł na zbiórkę jako ostatni.
– O ja pierdole… – sapnął,
wziął się pod boki i spojrzał na Naczelnego z uśmiechem. – …nie chcę mówić „a
nie mówiłem…” – złapał drugi oddech – …ale Heniowi chyba się udało, nie?! –
dokończył, ale zaraz zamilkł pod ostrym spojrzeniem Towarzysza.
– Jakie „udało”? – syknął
tamten. – Jakiemu „Heniowi”? Czy wyście się na łby z kozią trąbą pozamieniali?
Przodownik poczuł, że już za późno żeby się
ugryźć w język, więc tylko zagryzł wargi. Naczelny tymczasem powiódł wzrokiem
po nadal wyprężonych gwardzistach i ryknął:
– Wszyscy mordy w kubeł! Ani
pary z gęby o żadnym Kowalu i przybłędach! To jest sukces wypracowany przez władzę
ludową! Ofiarny trud, który przyniósł wreszcie wymierne efekty! Jasne?
– Taa-jest, Towa-rzsz
Na-czeln!!! – krzyknęli gromkim chórem gwardziści, fachowo zjadając końcówki.
Towarzysz pochylił się do
Kocura i syknął:
– A wy przodowniku, dopilnujecie żeby nie został nikt, kto by śmiał twierdzić inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz