środa, 17 marca 2021

Kowal. Szabla Marszałka cz. XIV

 


14.

            Wszystkie okna budyneczku były zasłonięte solidnymi, pionowymi kratami. Trupy na placu coraz żwawiej wstawały na nogi, a co bardziej wyrywne nawet próbowały kulawić w ślad za dwojgiem żywych. Aria wyszarpnęła szablę i cięła płasko w czerep szczególnie namolnego jegomościa, który wytoczył się zza krzaczka po prawej. Ostrze przeszło przez zgniły łeb tak gładko, że wytrąciło dziewczynę z równowagi. Potknęła się o własne nogi i walnęła na beton jak długa. Kowal złapał ją za ramię i postawił do pionu. Drugą ręką dźgnął kosą sztywniaka wstającego właśnie z ziemi. Ostrze przeszyło z chrzęstem zasuszoną czaszkę niby chrząszcza w trzcinach.

               – Studzienka techniczna! Tam! – Kosynier wskazał Arii metalowy właz przy podstawie budynku. Sam zabrał się do młócenia coraz żwawiej dokazujących umarlaków. Ostrze kosy tańczyło krótkimi łukami, a każdemu cięciu towarzyszył mokry odgłos rozłupywanego czerepu.

            Aria złapała krawędź ciężkiej pokrywy i szarpnęła z całej siły. Palce ślizgały się po zardzewiałej, pokrytej mchem stali. Dziewczyna zdrapała porosty i desperacko wbiła paznokcie w szczelinę. Pociągnęła do siebie i poczuła jak pokrywa unosi się nieco, ale po chwili znowu opada na miejsce.

            – Nieee mogę – sapnęła. – Coś trzyma z dołu!

Kowal zdzielił kolejnego trupa przez łeb. Kosa, oblepiona krwią i kawałkami zgnilizny zablokowała się między kośćmi. Szarpnął z całej siły, przyciągnął sztywnego do siebie i kopniakiem wyrwał ostrze.

            – Pewnie zdechlak – warknął, wykorzystując chwilkę przerwy miedzy jedną falą sztywnych, a drugą. – Szablą go zmacaj!

            Aria jedną ręką złapała krawędź, a drugą wycelowała sztych prosto w miejsce, gdzie miała otworzyć się szczelina. Wzięła głęboki oddech i… pokrywa sama odskoczyła na bok!

            Dziewczyna wzięta z zaskoczenia klapnęła na tyłek, a z kanału wynurzyła się brudna, pokryta krwią i pyłem twarz.

            – Aria, to ty? – zapytała zjawa. 

            Kowal zablokował właz nad głową. Przez uchwyty przełożył kawałek metalowej rurki. Słychać było, jak martwi drapią po stali z drugiej strony, bezsilnie próbując dostać się do kanału.

Ze złością uderzył pięścią w ścianę. Kosa została na zewnątrz, przygnieciona truchłem szczególnie opasłego sztywniaka. Pewnie i tak by tylko zawadzała w ciasnym tunelu…

„…mówi się sejalwju i żyje się dalej” – pomyślał sobie były już kosynier, bo przecież i tak nic nie mógł już z tym zrobić.

            – Panie Heniu, to jest Marcel – powiedziała łagodnie dziewczyna. Ona i kocmołuch, jak w myślach nazwał go Kowal, siedzieli zgarbieni po obu stronach betonowej rury. Ciemność rozświetlał tylko wątły płomyk zapalniczki.

Chłopak niespecjalnie przypadł mu do gustu. Drobny, chudy blondyn, mniej więcej w tym samym wieku co Aria. Ubrany w panterkowate wdzianko, mające pewnie udawać mundur polowy groźnych specjalsów, ale zamiast tego wyglądał bardziej jak…

            „…jakiś taki miętkoseksualny” – pomyślał kosynier, lecz przemógł się i wyciągnął prawicę do młodego.

            – Kowal jestem – mruknął, patrząc mu prosto w oczy.

Chłopak, co prawda ledwie, ale wytrzymał spojrzenie. Tyle, że rękę podał już całkiem jak śledzia.

            – Berserker, miło mi – odpowiedział.

            – Bez czego?

            – Znaczy się, Marcel – bąknął chłopak z zakłopotaniem. –  Berserker, to taka ksywka. Wszyscy mnie tak nazywali…

            – Czemu? – zapytał Kowal, próbując przywrócić tym porządek rzeczy.

            – No, bo to tak, wie pan… – plątał się w zeznaniach Marcel.

Na szczęście Aria wybawiła go z opresji, bo chłopak spalił taką cegłę, że jeszcze chwila i odpadłyby mu uszy.

            – Gdzie reszta naszych? – spytała, zupełnie ignorując kowalowe podśmiechujki podwąsne.

            Berserker niemal z ulgą zwrócił się ku niej, ale zaraz posmutniał.

            – Nie wiem. Jak się rozdzieliliśmy za bramą, żeby podejść od wschodu, to byłem w grupie z Rambo, Komando, Kapitanem, Sową… – urwał i ciężko westchnął. – Jak to możliwe? Martwi się tak nie zachowują. Oni biegali, skakali z budynków, wyłazili z kryjówek. Zamaskowanych kryjówek! Przecież to bez sensu, prawda? – Patrzył na zmianę w oczy Arii i Kowala, szukając w nich zrozumienia. Na jego brudnej, pokrytej kurzem i zaschniętą krwią twarzy widać było nadal żywe przerażenie.

            – Nie gadali wam nic, nie ostrzegli na Stadionie? – spytał łagodnie Kowal. Zrobiło mu się żal tego dzieciaka.

            Młody tylko pokręcił głową i oparł czoło o podkurczone kolana.  

            Mosz synek, golnij se. – Kosynier klepnął go w ramię i podał metalową piersióweczkę.

            Chłopak podniósł zmęczone oblicze i popatrzył najpierw na Kowala, a potem na Arię. Dziewczyna kiwnęła głową z bladym uśmiechem. Marcel odrzucił głowę w tył i szarpnął solidny łyk. Lico pobladło mu jak wosk(7), oczy wyszyły na wierzch jak kotu przy zatwardzeniu, ale go nie udusiło. Oddał butelkę i podziękował samym skinieniem głowy. Dopiero po dłuższej chwili parsknął, czknął i nabrał powietrza.

            – Dobre? – zainteresował się Kowal. – Łokowitka „góra-cy”. Sam pędziłem – dodał z dumą, poklepując chlebak.    

            Już dobry kwadrans przeciskali się na czworakach przez wąski tunel. Odnoga kanału, którą Kowal miał nadzieję dotrzeć prosto do Elektrociepłowni, była jak na złość zablokowana gruzem i ziemią. Zawał wyglądał na efekt celowego działania. Kolejny przyczynek do tego, żeby rezydentów EC-2 brać na serio.

            Były kosynier poświecił zapalniczką, próbując rozeznać się, w którą stronę należało pójść na skrzyżowaniu. W końcu szepnął do pełznącej za nim młodzieży:

            – Te, Zbereźnik!

Aria klepnęła go w udo wierzchem dłoni i syknęła z naganą:

            – Berserker!

            – No, a jak ja żem powiedział? – spytał niewinnie i szepnął znowu: – Młody, którędy tyś się tu wtranżolił?

            Chłopak podczołgał się do przodu i rozejrzał na boki.

            – Chyba tamtędy – pokazał w prawo. – Bo woda po dnie spływała w tym kierunku. Tak myślałem, że do odpływu gdzieś dojdę i na…

            – No, dobre – przerwał mu Kowal. – A jakeś tam był, to co żeś widział.

            – No, trupy, przecież mówiłem, że…

Stary cmoknął z irytacją i wymownie spojrzał mu w oczy.

            – …kontenery! – dokończył myśl chłopak. – Kontenery tam były. Takie duże, prostokątne, metalowe. W jednym się schowałem i czekałem, aż trupy odejdą.

            – No, to dobre. Chyba wiem, gdzie jesteśmy – mruknął były kosynier i ruszył dalej prosto.


przypisy:

7) cyt. ze szlagieru „Celina” wyk. Kult

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz