5.
Główna
brama fabryki chemicznej wychodziła wprost na park. Drzewa i chaszcze rosły na
tyle gęsto, że nie było wcale łatwo się rozeznać, czy jakiś sztywniak tam
przypadkiem nie urzęduje.
„Nie wiadomo ile tałatajstwa te ciemniaki wypuściły, jak się wtranżalili przez bramę” – pomyślał Kowal. Dlatego też, jako człek przezorny, wolał nadłożyć trochę drogi i obejść drzewa łukiem, od zachodu. Że była to nad wyraz słuszna koncepcja, przekonał się całkiem rychle.
Mijał
właśnie budynek przyzakładowej szkoły średniej. Szedł powolutku, postukując
sobie styliskiem kosy po połamanych płytach chodnikowych. Ptaszki śpiewały,
wiosenne słonko grało refleksami na popękanych szybach sali gimnastycznej.
Słowem - sielanka, a to nie zdarzało się zbyt często, zwłaszcza teraz, po…
–
Ratunku!!!
Kowal złapał kosę w obie ręce, wykonał zwrot bojowy na azymut,
z którego dochodził głos. Zmrużył oczy i spróbował przebić wzrokiem cienie pod
drzewami parku. W prześwicie między budynkami mignęła ludzka sylwetka…
„…zdecydowanie jeszcze żywa” – pomyślał. Postać wbiegła
do szkoły bocznym wejściem. Słychać było, jak gruz i potłuczone szkło zgrzytają
pod butami, a kroki odbijają się echem, gdy pędziła przez puste korytarze.
Kilka
sekund później z parku wypadła cała wataha umarlaków. Przez potłuczone szyby i
wyrwane drzwi, nie był w stanie ich policzyć, choć liczył zwykle całkiem
nieźle. Mruknął tylko:
– Dużo. No to, sajo-kurna-nara. Miło było nie poznać.
I ruszył swoją drogą. Co go
obchodził jakiś tuman, co to się pchał tam, gdzie go nie chcieli?
„Trza było na dupie siedzieć i nie rżnąć w
głupa. A nie, teraz ratunku”-
przekonywał w duchu sam siebie.
I byłby pewnie przekonał do
reszty, gdyby z okna sali lekcyjnej na trzecim piętrze nie wychyliła się postać
i słodkim głosikiem, z dziewczęcą niewinnością zapytała:
– Te, brodaty!!!
Pomożeszmichujtywdupękopanywreszcie, czy
nie?!
Kowal zatrzymał się,
spojrzał na nią, splunął na ziemię z angielską flegmą i rzucił:
– Teraz, to se wleź na piorunochron!
– Co?! – krzyknęła
dziewczyna, cokolwiek nerwowo spoglądając za siebie. Sztywnych było już chyba
słychać na tym samym piętrze.
– Na pio-ru-no-chron! –
Kowal oparł sobie kosę o ramię i wydarł się składając dłonie w trąbkę.
Dziewczyna jęknęła coś pod
nosem, ale wlazła na okno i przerzuciła nogi przez parapet. Przez chwilę wahała
się, czy aby na pewno podejmuje słuszną życiowo decyzję, ale po chwili dość
skutecznie pomogli jej truposze wpadający do pomieszczenia.
Jeszcze żywa złapała obluzowany
drut, wiszący po prawej stronie framugi i wykręciła piruet na zewnątrz. Dwaj
najszybsi sztywni już-już witali się z
gąską, a byli przy tym tak pewni swego, że nie zdołali wyhamować przed
oknem. Wpadli na nie z takim impetem, że wyrwawszy resztki zasłon i dawno
połamanego karnisza, kulturalnie wyekspediowali się krótkim lotem wprost na
beton parkingu. Trzy piętra poniżej.
Kowal podszedł kilka kroków,
by wnikliwie ocenić, czy aby na pewno znowu nie zamierzają zmartwychwstać, ale
tym razem zafundowali sobie wieczne odpoczywanie.
Za to dziewczę wiszące na
piorunochronie, jakoś wewnętrznego spokoju znaleźć nie mogło. Wrzeszczało,
wierzgało na wszystkie strony i rozpaczliwie próbowało odepchnąć się jak najdalej
od okna, z którego wyciągało się ku niemu całe mrowie przegniłych łapsk.
– Te, nie bujaj się tak! –
krzyknął do niej Kowal.
– C-co, kurwa? –
odpowiedziała pytaniem na pytanie. Można było jej wybaczyć. Wszak dziewczyna dyndająca
na pordzewiałym drucie, kilkanaście metrów nad ziemią, a do tego obmacywana
przez całe stado wygłodniałych Umarłych, niekoniecznie musi bawić się w
konwenanse.
– Nogami! Nogami się
zaprzyj, do tyłu odchyl i powolutku złaź na dół! O tak! – poradził rozsądnie,
demonstrując przy tym technikę pracy lędźwiami.
– Czy
ciebiecałkiempodupczyłojasiępytam?! Aaa!!! – zapytała, tym razem bardziej
dramatycznie, bo jeden z truposzy złapał ją za kostkę.
Desperacko wierzgnęła i
wyłuskała nogę z buta. Sztywny ze zduszonym jękiem zawodu poleciał na plecy.
Wciąż zaciskał zęby na brązowym trzewiku.
Dziewczyna w końcu opanowała
się na tyle, że dała radę zaprzeć kolano o mur. Szarpnęła ciałem i dołożyła
drugie. Przez krótką chwilę zbierała wszystkie siły. Wreszcie, odchyliła się i
wyprostowała nogi. Na moment zwątpiła i prawie odpadła od ściany, ale zaraz spięła
się i mamrocząc coś gniewnie pod nosem, zaczęła mozolnie dreptać krok za
kroczkiem po popękanym tynku.
Kowal przyglądał się jej
wysiłkom z parkingu. Powiesił ciężką torbę na ogrodzeniu i przeskoczył na drugą
stronę.
– Ledwie idzie, ale idzie –
skomentował.
Dziewczyna była już na
wysokości pierwszego piętra. Truposze powyżej wyli, warczeli i wychylali się
coraz dalej przez parapet, próbując jej dosięgnąć.
W końcu stało się, stało się to, co miało się stać(2) i cała
czereda zaczęła wypadać oknem, jak zgniłe śliwki w kompot.
– Hmm, połączenie z bazą się
wam chyba zerwawszy – mruknął Kowal i
zawczasu przezornie odstąpił dwa kroczki od przewidywanego miejsca lądowania.
Sztywni
tymczasem, po kolei plaskali o beton. Pierwszych trzech było tym faktem
cokolwiek zdruzgotanych, ale kolejni mogli liczyć na coraz więcej amortyzacji
przy uderzeniu. Czwarty i piąty zachowali jako taką integralność, a od szóstego
w górę nawet i zdolności ruchowe.
Kowal
krytycznym okiem oceniał rosnącą stertę ciał. Warczący, jęczący i wijący się
stosik, sięgał już krawędzi okna na parterze. Na samym szczycie wylądował
wreszcie obuwniczy, zaciskający
gnijące szczęki na trzewiku.
Kosynier
spojrzał w górę. Wyglądało na to, że to była ostatnia dostawa, więc
metodycznie, nie spiesząc się, począł dźgać kosą w jęczące łby truposzy, szczerzące
zębiska z masy przegniłych ciał.
Dziewczyna
tymczasem z gracją wylądowała na tyłku u podstawy ściany. Kowal taktownie
zbyłby ten fakt milczeniem, ale nie mógł powstrzymać kpiącego uśmieszku pod
nosem.
–
Dzięki za ratunek! – wydarło się dziewczę z wdzięcznością, która nie wiedzieć
czemu brzmiała całkiem sarkastycznie. – Nie wysiliłeś się za bardzo, co?
Kowal
popatrzył na nią spode łba i wzruszył ramionami. Krótkim ruchem nabił czerep
trzymający w zębach but i strącił ze stosu wprost do stóp dziewczyny.
– Mładmłazel – rzucił nonszalancko czystą
francuszczyzną, skłonił lekko głowę, zasalutował niczym porucznik Borewicz, po
czym odwrócił się na pięcie i ruszył po swoją torbę.
Dziewczyna wyszarpnęła but ze szczęk
martwego i z wściekłością wsunęła na nogę. Trzeba przyznać, że się nawet przy
tym nie skrzywiła. Wstała, otarła palce o krótką, dżinsową kurtkę i krzyknęła w
stronę kosyniera:
– Hej,
poczekaj!
Kowal niespecjalnie się nią przejął. Założył torbę na
ramię i ruszył w kierunku parku, postukując styliskiem kosy o beton.
przypisy:
2) cyt.
ze szlagieru „Spalam się” wyk. Kazik Staszewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz