piątek, 15 stycznia 2021

Ballada o prawie-snorku cz. I

 

Początek cz.I

Pierwsza kropla spadła zupełnie niespodziewanie. Zarejestrowała ją pojedyncza synapsa, dryfująca gdzieś daleko na pograniczu świadomości. Odrobinka wody spływała łaskoczącą smużką po piekącej skórze. Zatrzymała się po drodze, by chwycić w objęcia jeden z włosków porastających łuk brwiowy. Po chwili jednak zebrała się w sobie i ruszyła w dalszą  drogę. Śmiało zjechała po ostrym stoku nosa i wylądował zgrabnie w samym kąciku oka. Bracia i siostry ośmielone jej odwagą podążyły za nią. Niektóre upadały nieopodal, wybijając nierówny rytm na zakończeniach nerwowych umęczonego ciała. Ciężkie, stalowe niebo płakało miłosierdziem, niosąc ukojenie ziemi, trawie i leżącemu na niej człowiekowi.

 

Otworzył oczy. Dłuższa chwila musiała upłynąć zanim dotarło do niego, że ma oczy. Zacisnął mocno powieki, trzymał tak przez moment, po czym na nowo je rozchylił. Krople przyjemnie chłodziły poparzoną skórę, lecz gdy dostawały się do oczu, piekły straszliwie. Leżał na wznak patrząc w ciężkie, szare chmury, z których coraz niżej i niżej zwieszały się niteczki deszczu. Przełknął ciężko ślinę, a ta z chrzęstem przecisnęła się przez suchą krtań. Nabrał głęboko powietrza i nadludzkim wysiłkiem podniósł się z ziemi. Skołowany mózg jeszcze przez jakiś czas nie mógł lokalizować rąk. Gdy mu się to wreszcie udało, musiał włożyć całą swoją moc obliczeniową w to, aby przypomnieć sobie do czego służą. Chłopak siedział na łące otoczony szumem padającego deszczu. Drobinki wody przesłaniały falującymi kurtynami wszystko wokół. Podciągnął nogi pod siebie i odpychając się rękami od mokrej ziemi spróbował wstać. Udało mu się dopiero za trzecim razem, gdy cały szary, workowany kombinezon pokryły plamy ciemnego błota. Na trzęsących się kolanach postąpił kilka kroków. Ze zdziwieniem, ale i ulgą stwierdził, że oszołomienie powoli mija. Wraz z każdym uderzeniem serca krew pompowała życiodajny tlen w komórki ciała, a to odwdzięczało się coraz lepszą wydajnością operacyjną. Skąd o tym wiedział? Tego nie mógł sobie przypomnieć. Wiedział tylko, że ma oczy, ręce, nogi. Że w obolałej głowie mieści się mózg, który kieruje ciałem. Że jeśli zechce to może zrobić kilka kroków. Albo może się zatrzymać… Że ma uszy, które słyszą… Uszy słyszą…Słyszą kroki…Ale on przecież stoi w miejscu…Zaskoczony obrócił się za siebie. Ktoś szedł przez deszcz. Ciężkie buty wybijały po błocie mlaskający, nierówny rytm. Chłopak chciał krzyknąć, ale poparzone gardło wydało tylko skrzek. Tamten się zatrzymał.

-  Это кто? – Rozległo się zza zasłony deszczu. Słowa brzmiały znajomo, ale nie mógł zrozumieć sensu.

- H-h-heej, tutaj. Pomocy! – wychrypiał z nadzieją i ruszył kilka kroków w kierunku, z którego dobiegał głos. Tamten na niego czekał. Rozgorączkowane oczy patrzyły półprzytomnie z szerokiej, nieogolonej twarzy. Niskie czoło przecinała gruba, brzydka blizna zadana zapewne jakimś nie do końca ostrym narzędziem. Policzki i kąciki ust zdobiły podobne, lecz ich kształt ewidentnie zdradzał, że wywołała je trucizna przyjmowana w formie płynnej od wielu, wielu lat. Człowiek również ubrany był w taki sam, szary kombinezon, który kleił się mokrą tkaniną do krępej, zwalistej sylwetki. Nieznajomy postąpił krok do przodu i zawołał gniewnie:

- Разговаривать! Кто ты и что здесь делаешь? – Nie mógł zrozumieć słów, ale sens zaciśniętych pięści pojął od razu.

- Nieee wiem, nie rozumiem. – Chłopak rozłożył bezradnie ręce w przepraszającym geście.

- Ty szto? Poliak? – zapytał tamten podejrzliwie.

- T-tak! Znaczy, Da! Ja Polak! – Młody gorączkowo kiwnął głową kilka razy, pukając się przy tym kciukiem w pierś.

- Nu to szto ty? Durak, ludzkiej mowy nie panimajesz?.

Nieznajomy zrobił kilka kroków do przodu i z uśmiechem klepnął chłopaka w plecy łapskiem wielkim jak patelnia.

- No mołodiec! Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica. Вы знаете, что здесь произошло?

To drugie wypowiedział jednak tak szybko, że chłopak tylko pokręcił głową. Starszy mężczyzna machnął na to ręką ze zniecierpliwieniem i ruszył przed siebie dają znak aby iść za nim.

- No dawaj! Idziom.

Młody chcąc nie chcąc, wykonał polecenie. Za nic nie chciał zostać sam w tym deszczu sam.

 

Namioty stały na skraju polany. Pomiędzy zwykłymi, brezentowymi rozpychał się duży, nowoczesny pawilon wykonany z jakiś zaawansowanych kompozytów. Pomarańczowa powierzchnia powyginana była w dziwne kopuły i ostrosłupy utrzymywane na miejscu przez zatopione w materiale pręty i trójkątne kratownice. W środku spokojnie zmieściłby się spory autobus, albo wagon kolejowy. Chłopak przez chwilę zatrzymał tę myśl w głowie. „Co to jest wagon kolejowy? I do czego służy? A w ogóle to skąd wiem, że jest duży”. Starszy mężczyzna nie przejmował się jego rozterkami i śmiało ruszył w kierunku wejścia do pierwszego z namiotów. Deszcz już przestał padać, ale powietrze wypełniała ta charakterystyczna wilgoć, która zwiastuje nadejście zmierzchu. Chłopak drżał z zimna w przemoczonym kombinezonie, ale nie miał odwagi wejść za mężczyzną do środka. W tym miejscu wisiało coś w powietrzu i na pewno nie była to tylko coraz gęstsza mgła. W szarości zapadającego półmroku było coś…coś dziwnego… Nagły dźwięk dochodzący od strony pomarańczowego pawilonu wyrwał chłopaka z powolnego nurtu rozmyślań. Gwałtowny wyrzut adrenaliny wyostrzył zmysły. Wejście było uchylone. Solidne, grube, białe, kompozytowe drzwi z zaokrąglonymi krawędziami i niewielkim, prostokątnym okienkiem odsunęły się powoli od masywnej framugi. Po chwili znowu zamknęły się z syknięciem uszczelek. Chłopak drgnął zaintrygowany. Nie mógł oderwać oczu od kołowrotu zamknięcia, który właśnie zaczął obracać się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Drzwi uchyliły się nieco, pozostały w tej pozycji przez kilka sekund, po czym znowu zaczęły zamykać. Kołowrót przekręcił się w odwrotnym kierunku i wszystko zamarło w bezruchu. Chłopak postąpił kilka kroków w kierunku wejścia. Jakaś siła ciągnęła go do tego przedziwnego zjawiska. Gdy był w połowie drogi cały spektakl powtórzył się kolejny raz: kołowrót w lewo, szum uszczelek, drzwi uchyliły się na kilka centymetrów, stały tak przez moment, po czym wróciły na swoje miejsce. Kołowrót w prawo i stop. Chłopak mógł przysiąc, że działo się to cały czas doglądnie w takim samym tempie. Postąpił jeszcze kilka kroków do przodu i gdy kolejny cykl dobiegł końca zebrał się na odwagę, aby zajrzeć do środka przez małe, wąskie okienko. W środku był ktoś ubrany w pomarańczowy kombinezon. Chełm z zaparowanym, sferycznym, szklanym wizjerem zasłaniał mu twarz. Postać drgnęła i spojrzała prosto chłopakowi prosto w oczy. Ten, z wrażenia aż chciał się cofnąć, ale potknął się i przewrócił na tyłek rozchlapując błoto.

- Ej! Panie Ruseeek! – Zerwał się od razu na równe nogi i krzyknął w kierunku mężczyzny wciąż buszującego w pierwszym namiocie. – Tutaj jest jakichś ten! No! Kosmonauta?

Nie dokończył, bo w tym momencie doskonale zsynchronizowany cykl otwierania i zamykania został przerwany. Kołowrót obrócił się tak jak do tej pory, ale drzwi zamiast zamknąć się, otwarły na oścież i ze środka wyszła postać okryta jaskrawym strojem ochronnym. Ciężki, prostokątny plecak nadawał jej niezgrabny wygląd i jeszcze bardziej podkreślał urywane, szarpane ruchy, którymi poruszał się nieznajomy. Każdy krok wzdrygał nim jak tik nerwowy, a ręce, ramiona i głowa ustawiały się w przedziwnych konfiguracjach względem usztywnionego tułowia. Nieznajomy mamrotał coś niezrozumiale, ale zaparowany wizjer szklanego hełmu nie pozwalał zrozumieć sensu słów. W ruchach i intonacji głosu widać był jednak rosnące wzburzenie. Postać ruszyła szybciej, ślizgając się i potykając na błocie obozowiska, niezdarnie brnąc krok za krokiem w rytmie coraz częstszych tików. Chłopak instynktownie cofał się krok za krokiem w kierunku namiotu, w którym zniknął przed momentem jego towarzysz. W nowym przybyszu było coś nienormalnego, co przerażało do szpiku kości, a jednocześnie nie pozwalało rzucić się do ucieczki. Pomarańczowy uniósł rękę wysoko nad głową, jakby szykował się do ciosu. Chłopak zarejestrował jeszcze spojrzenie wytrzeszczonych wściekłością oczu o zwężonych źrenicach. Ręka już miała zatoczyć łuk, aby spaść na niego z całą siłą. Ale postać nagle zachwiała się i opadła ciężko na jedno kolano. Chłopak odważył się otworzyć oczy, akurat w chwili, gdy człowiek w szarym kombinezonie wyprowadzał kolejny cios tłukąc niemiłosiernie w pomarańczowy hełm kawałkiem metalowego pręta. W pierwszym odruchu pomyślał, że to Rosjanin ruszył mu z pomocą, po chwili jednak nieznajomy obrócił się wyprowadzając kopniak pod drugie kolano swojego przeciwnika i jasnym stało się że to ktoś inny. Pomarańczowy leżał już na ziemi, a przeźroczysty kask zamienił się w połamane kawałki poliwęglanu. Nieznajomy, skończył sprawę w pragmatyczny sposób. Pręt z chrzęstem wszedł w oczodół kosmonauty, a ciało wzdrygnęło się ostatni raz i znieruchomiało na dobre. Bojownik odwrócił kierunku zaskoczonego i przerażonego chłopaka:

- Oi! JustupidcuntJułonadajorłat? – wyrzucił z siebie gniewnie na jednym oddechu. Ogolona na zero głowa, płaska pociągła twarz ze skośnymi oczami, smukła sylwetka. Jego wygląd był dokładnym przeciwieństwem wyglądu ciężkiego i zmiętego Rosjanina. Jedynym wspólnym mianownikiem był taki sam szary kombinezon. Chłopak wziął głęboki oddech i westchnął głęboko:

- No, t-thank you sir… - przerwał zaskoczony. To nie był jego ojczysty język, ale doskonale rozumiał nieznajomego. Nawet więcej: potrafił się z nim porozumieć.

- Yee speak Englisz? – skośnooki popatrzył na niego przez chwilę po czym dodał w tym samym języku, ale mózg chłopaka od razu przyswoił to jako:

- Coś ty robił z tym fucking zgniłkiem? Do tańca go chciałeś zaprosić ? – przybysz wyrwał pręt z czaszki zabitego i wytarł ze wstrętem o jego pomarańczowy kombinezon.  

Młody powoli dochodził do siebie i z niemałym trudem zdołał wreszcie ruszyć się z miejsca. Zrobił niepewnie dwa kroki w kierunku rozciągniętego na ziemi ciała. Twarz zabitego przypominała ludzką tylko w ogólnym zarysie. Miała czoło, policzki, brodę, ale nie było w nich nic ludzkiego. Skóra popękana i pokryta liszajami, odchodziła w niektórych miejscach od kości. Dolna warga wisiała na kilku włóknach odsłaniając dziąsła, w których sterczały żółte, wypalone zęby. Ale najstraszniejsze było jedyne ocalałe oko. Wytrzeszczona gałka prawie nie mieściła się w oczodole. Tęczówka zupełnie zniknęła. Białą powłokę znaczyła tylko siateczka czerwonych żyłek i maleńka kropka zwężonej źrenicy. Chłopak cofnął się przerażony i spojrzał na nowego towarzysza.

- Cz-czym on jest? – mózg pobudzony hormonami strachu działał na tak wysokich obrotach, że aż zaczynało mu piszczeć w uszach.

Skośnooki westchnął ciężko i odparł:

- Mam ci to fucking narysować? – Pokręcił głową z dezaprobatą. – ZOM-BI, taki chodzący trup, got it?

Młody tylko mrugał oczami nie mogąc dojść do siebie. „Tak, zombi, bardzo ciekawe. I co jeszcze”? Skośny nie bawił się w dalsze wyjaśnienia tylko wcisnął chłopakowi w rękę taki sam metalowy pręt jakim przed chwilą załatwił umarlaka.

- Chodź. W środku są motherfucking jeszcze dwa. – Pokazał głową na wejście do pawilonu. – Pomożesz mi motherfucker.

Po czym odwrócił się i ruszył przez błoto obozowiska.

- Proszę poczekać! – Chłopak podbiegł za nim kilka kroków, ale nieznajomy nawet nie zwolnił. – Jest ze mną jeszcze ktoś. Tam w namiocie…

- Wiem – uciął skośny. – Śpi.

- No jak „śpi”, przecież…

Nieznajomy zatrzymał się i spojrzał ze zniecierpliwieniem na młodego.

- Powiedziałem, że fucking śpi, to znaczy że śpi. A teraz… - Wskazał końcem pręta na otwarte wejście - … panie przodem.

Młody popatrzył na niego z przerażeniem, ale wyraz twarzy skośnookiego sugerował, że nie czas na dyskusje. Rad nierad, z duszą na ramieniu i prętem w rękach przestąpił próg. Nieznajomy wślizgnął się zaraz za nim.

- Tylko fucking uważaj – szepnął mu nad uchem. – Jeden może mieć broń. – Po czym kiwnął głową w kierunku następnych drzwi, prowadzących na zewnątrz śluzy powietrznej wejścia. Ciśnieniowa gródź była otwarta. Migające światło świetlówek wyciągało z półmroku ostre linie laboratoryjnego sprzętu, łóżek szpitalnych, komputerów i plastikowych pojemników. Chłopak wszedł do środka ogromnego pomieszczenia ostrożnie stąpając pomiędzy porozbijanymi probówkami i plami różnokolorowych cieczy. Chciał o coś zapytać swojego towarzysza, lecz ten zniknął! Panika momentalnie ścisnęła go za gardło. Rozejrzał się nerwowo. W półmroku, gdzieś po prawej stronie rozległo się szuranie. Sterta złomu, która kiedyś musiała być metalowymi łóżkami i biurkami zasłaniała zupełnie widok na tamtą część hangaru. Młody z drżącym sercem zaczął ją obchodzić wąskim przejściem, tuż przy ścianie. Przesuwał się bokiem tak blisko sterty jak tylko mógł. Ostre krawędzie i pręty co i rusz zaczepiały o jego mokry, workowaty kombinezon. Nerwowo przełknął ślinę i z uniesionym prętem, powolutku zaczął wyglądać zza stojącego na sztorc blatu biurka. Szuranie ucichło. Jedynym dźwiękiem burzącym absolutną ciszę było cykanie świetlówek z zerwanego żyrandola. Chłopak postąpił ostrożnie jeden krok naprzód, wychodząc zza zasłony. Wyraźnie czuł na sobie czyjś wzrok. Ta część hangaru wypełniona była kostkowatymi pojemnikami o wysokości jednego metra. Wieże składające się z trzech takich kubików, ustawionych jeden na drugim, wypełniały przestrzeń w rzędach po kilka sztuk każdy. „Labirynt. Pieprzony labirynt” - pomyślał. Do tego kilka stosów przewróciło się w losowych kierunkach jeszcze bardziej gmatwając jego układ. Chłopak przełkną ślinę i pokręcił głową. „Za żadne skarby tam nie wejdę”. Ale zanim zdążył zrobić choćby jeden kroczek w kierunku wyjścia, szuranie rozległo się znowu. Tym razem coś wyraźnie próbowało przejść obok sterty mebli, tą samą drogą, którą przed chwilą sam się tu dostał. Młody zadrżał i obrócił się gwałtownie. Szuranie było coraz wyraźniejsze. Na domiar złego, głośny brzęk rozległ się z labiryntu. Chłopak, walcząc z paniką próbował co chwilę odwracać się  w wąskim przejściu, w kierunku to jednego, to drugiego źródła dźwięku. Pręt drgał nerwowo w jego rękach, a kolana zaczynały żyć własnym życiem. Nieomal z ulgą powitał pojawienie się pierwszego truposza. Postać w porwanym, poplamionym krwią kitlu wyszła spomiędzy pierwszego rzędu pojemników. Zombie wyciągnął w jego kierunku szponiaste dłonie, z paluchami niemalże obranymi ze skóry i wydał z siebie przeciągły jęk:

- Narussiteeeeee

Chłopak ruszył na niego łkając ze strachu. Spięty, ale gotowy do zadania ciosu. Już miał uderzyć po przegnitych łapskach, gdy kątem ucha zarejestrował, jak góra połamanych mebli chwieje się i zaczyna niebezpiecznie przechylać. Zdążył tylko osłonic twarz ramieniem, a plątanina metalowych listewek, profili, krzeseł i biurek zwaliła się na niego. Przyciśnięty do masywnego pojemnika poczuł, że nie może się ruszać! Jedynie głowa i ręka uzbrojona w pręt wystawały z poplątanego żelastwa. Szarpnął się raz i drugi, ale jedyne co uzyskał to to, że ostre pręty zaczęły boleśnie kaleczyć mu skórę. Pracujący w panice mózg próbował rozpaczliwie znaleźć wyjście z sytuacji. W świetle rzucanym przez kołyszącą się na kablu świetlówkę, zobaczył dwie postacie sunące do niego po rumowisku. Drugi trup miał na sobie mundur w panterkę i był w jeszcze gorszym stanie niż jego laboratoryjny kolega. Większa część czaszki ziała gołą, różową kością, a z brzucha wylewały się długie zwoje wnętrzności zaczepionych o wystające z rumowiska pręty. Nie przeszkadzało to wcale ich właścicielowi poruszać się z taką samą determinacją, jak jego mniej rozrywkowy kolega. Oba trupy były już na wyciągnięcie ręki od chłopaka. Celnym ciosem udało mu się trafić laboranta w skroń. Kość chrupnęła, ale truposz zaraz podniósł łeb z powrotem do pionu i zajęczał z wściekłością :

- Uchaadziiiiiiiii!…

Skowyt przerażenia wyrwał się z gardła chłopaka. Ostatnią siłą woli zmusił się, by nie zamknąć oczu i nie skulic się w sobie. Wtem, zauważył ruch na kratownicy podtrzymującej sufit. Jego wzrok powędrował w górę, gdzie na granicy światła majaczyła sylwetka w szarym kombinezonie. Człowiek skoczył w dół, z wysokości jakichś sześciu metrów i wyciągnął się w powietrzu jak struna. W ułamku sekundy wpadł na trupa żołnierza i zmiótł go z rumowiska. Oderwany, przegniły łeb mlasnął głucho o ziemię. Laborant podniósł swoją rozpadającą się twarz i popatrzył w ślad za napastnikiem. Jednak ten był już za nim. Pręt z chrzęstem przebił czaszkę i przyszpilił ją blatu po którym pełznął truposz. Chłopak poczuł jeszcze, że coś lepkiego kapie mu na nogi, po czym obraz nagle ściemniał i zapadł się w sobie.

 

Gdy otworzył oczy, leżał na polowym łóżku przy ścianie hangaru. Skośnooki przerzucał papiery zaścielające złączone ze sobą biurka. Na blatach stały laptopy z ekranami migającymi jakimś wzorami i wykresami.

- No fucking wreszcie! – Nieznajomy zwrócił się do chłopaka. – W końcu się obudził!

- C-co się stało? – Młody podniósł się z łóżka. Wciąż był w swoim mokrym, ubłoconym kombinezonie, który teraz na dodatek był uwalany jeszcze…

- Hej! – Skośny pstryknął palcami – fucking focus, skup się!

Chłopak chwilowo zmusił się, żeby przestać się rozglądać w poszukiwaniu chodzących truposzy i skupił wzrok na nieznajomym.

- Pewnie się zastanawiasz what the fuck się dzieje? – Mężczyzna oparł się biodrem o blat i założył ręce na piersi. – Fuckin sto procent fuck up się dzieje! Wiesz gdzie w ogóle jesteś motherfucker?

Młody nie potrafił wydobyć z siebie głosu, więc tylko przecząco pokręcił głową.

- Jesteś w fucking ZONIE. – odparł nieznajomy z ironicznym uśmieszkiem – A wiesz co to fuckin ZONA, ty dumb cunt?

Chłopak tylko przełknął ślinę i powtórzył swój gest.

Skośnooki teatralnie rozrzucił ręce  i westchnął ciężko.

- Jesteś w fucking najgorszej shithole na tej planecie. W fucking Czarnobylskiej Strefie Zamkniętej. – Pozwolił przez moment, aby słowa nasiąkły w mu mózgu, zanim zaczął go torturować dalej.

- A wiesz, stupid cunt w jakim charakterze przebywasz w fucking Zonie? – Nawet nie czekał na odpowiedź tylko od razu huknął z grubej rury – Jesteś fuckin szczur laboratoryjny!

Mózg chłopaka procesował dane z szybkością błyskawicy, ale co chwile władowywał się na ścianę z napisem „ERROR”. Mrugał tylko oczami i kręcił głową w niedowierzaniu. „Jaka Zona? Jaki Czarnobyl? Co za szczury?” .

Skośnooki westchnął głęboko i zaczął znowu spokojniejszym głosem.

- Co pamiętasz z dzisiejszego dnia? – Zakręcił palcem przed twarzą i od razu dodał. – Zanim dowiedziałeś się o fucking życiu pozagrobowym?

- Deszcz – wyszeptał przez zaciśnięte gardło chłopak – pamiętam deszcz.

- A wcześniej? – Nieznajomy pochylił głowę do przodu i uniósł brwi w pytającym geście – Fioletowe fajerwerki, fucking trąby jerychońskie, cuntish flaki wywalające się uszami?

Młody ciężko przełknął ślinę i pokiwał głową.

- Gratulacje! – Skośny zakrzyknął, gwałtownie się prostując i wyrzucając ręce w powietrze – Przeżyłeś swoją pierwszą emisję. Fucking jackpot arsehole!

Chłopakowi na wspomnienie tego co się działo przed deszczem, wcale nie było „jackpot”. Zagryzł wargi i powstrzymał falę przerażenia, która wezbrała od razu w żołądku i pędziła by zalać go całego paniką na samo wspomnienie.

- Nie tylko przeżyłeś swoją pierwszą emisję, ale materfucker zrobiłeś to na zewnątrz, pod gołym niebem, bez żadnej fucking osłony. Bravo! – w teatralnym geście klasnął kilka razy bezgłośnie w dłonie.

- Pamiętasz pigułę? – pochylił się znowu i spojrzał pytająco.

- N-nie…

- Taka fucking, czarna, wielka twat w fucking owalnym kształcie? Nie? – Wzruszył ramionami. – Na pewno dostałeś. Jakbyś nie dostał to byś wyglądał jak tamci. – Zrobił głową ruch w kierunku wyjścia z hangaru.

- W każdym razie, – podjął po chwili – wygrałeś fucking los na fucking loterii twojego życia. – Zawiesza na chwilę glos – I pora żebyś się trochę odwdzięczył motherfucker, bo nie wszyscy mieli tyle szczęścia.

Skończył uśmiechając się zjadliwie półgębkiem. Jego uśmiech rozciągnął się odrobinę za szeroko…, nie! Nie odrobinę! ZDECYDOWANIE ZA SZEROKO! Szczęka rozwarła się aż po samo ucho odsłaniając dwa gęste rzędy trójkątnych zębów, spomiędzy których wysunął się długi, różowy jęzor! Chłopak zacisnął powieki i z krzykiem spadł z łóżka, próbując piętami odepchnąć się byle dalej od tego łysego monstrum.

- Oi! Calm yer tits! – krzyknął nieznajomy uspokajająco, a mózg chłopaka dopiero po chwili odcyfrował znaczenie słów. – Nic ci nie zrobię you stupid cunt. Potrzebuję twojej pomocy.

Chłopak cały zlany potem potrzebował dłuższej chwili, żeby uspokoić się na tyle by ponieść się z podłogi. Na chwiejnych nogach podszedł do stołu, trzymając się jednak przezornie na dystans od nieznajomego.

- Słuchaj – zaczął skośny – Ty dostałeś swój fucking immunitet na spalanie mózgu, a ja to! – Pokazuje na swój podbródek. – Wiesz co to snork?

Chłopak tylko potrząsa głową przecząco.

- Fuckin snork! Gdzieś ty się fucking uchował ty stupid cunt? Fuck meee! – Nieznajomy również kręci głową, ale z niedowierzaniem. -  Taki big, ugly, strong fucker. Skacze fucking wysoko, lata fucking daleko i rozrywa wszystko fucking bigarse pazurami! Dalej nie?

Wzdycha ciężko pocierając czoło i wyrzuca z siebie:

- W każdym razie to ja, no prawie! Bardzo mi cię fucking miło poznać.

Prawie-snork wyciągnął rękę do chłopaka, ale ten tylko wzdrygnął się i cofnął o krok.

- Potrząśniesz moją fucking dłonią jak fucking mężczyzna. Rozumiesz motherfucker? – Groźnie zmarszczył brwi i zrobił krok do przodu.

Chłopak przełknął ciężko ślinę i zbierając wszystkie resztki silnej woli ujął dłoń nieznajomego. Ten potrząsnął nią energicznie, wyszczerzając szpiczaste zębiska w uśmiechu.

- A teraz pomożesz mi to odkręcić. – Wskazał znowu lewą ręką na szczękę, a prawą pociągnął za prawicę młodego, kierując go ku stercie papierów na biurku.

– Musisz znaleźć mi coś w tych aktach. Siedzę tu już dobre kilka miesięcy, ale dopiero teraz udało mi się … co się tak patrzysz motherfucker?! Bierz się za te fucking papiery!

Młody złapał za kartki drobno zadrukowane tekstem, wykresami i wzorami. Prawie-snork zabrał się tymczasem do opowiadania o historii swojego pobytu w obozie naukowym.

- Motherfuckers myśleli, że emisja tu ich nie dosięgnie. Poprzednie nigdy nie sięgały tak fucking daleko. Wasze klatki były ustawione na samej granicy poprzedniej…

- Klatki…? – młody oderwał się od papierów i spojrzał na niego pytająco.

- Tak fucking klatki! – odparł prawie-snork niecierpliwie – Tam was trzymali, nie? I nie dziękuj, to nie ja was uwolniłem. Samo się spaliło.  

- Nas? –zapytał znowu młody.

- Tak motherfucker! A teraz wracaj łaskawie do papierów!

Chłopak westchnął ciężko i przez chwilę zajął się kartkowaniem kolejnych segregatorów. Ręce zaczynały mu się coraz bardziej trząść, a kolejne papiery wypadały z jego dłoni coraz szybciej.

- Co jest? – spytał zaniepokojony prawie-snork.

- Nie rozumiem… - wymamrotał młody, bojąc się podnieść wzrok

- To się wczytaj w fucking tekst motherfucker. – Skośnooki wbił palec w okładkę leżącą zaraz przez chłopakiem. – Czytać chyba umiesz ty stupid cunt?    

 - U-umiem… - odparł chłopak drżącym głosem - … ale nie po rosyjsku. – Dodał niemal z płaczem.

- Jak ni…? – Prawie-snork prawie zaniemówił.

- Jak to nie umiesz czytać po motherfucking rosyjsku!? To kim ty fucking jesteś motherfucker?

- Polakiem – odpowiedział prawie szeptem chłopak.

- Polakiem! – powtórzył ze złością prawie-snork. – Jesteś Polakiem i nie umiesz czytać po fucking rosyjsku! Powiedz mi jak to fuck sake jest możliwie, co? Przecież wy wszyscy byliście tu jeszcze niedawno fucking jedna fucking wielka fucking bolszewicka fucking RODZINA! – Po czym ze złością uderzył w blat, który rozpadł się na kawałki sypiąc plastikiem dookoła.

- OJACIENIEPIERDOLE! – krzyknął młody w panice i zakrył głowę rękami po tym jak kolejny cios posłał na niego całą stertę papierów.

- Perrrrdole – powtórzył prawie-snork przeciągając zgłoski na języku. – Perrdole. Jakby ktoś wam napchał fucking kamienie w fucking gęby i kazał gwizdać. A! – przypominał sobie. – I to wasze kurrrrrwa. Jeszteszsz kurrrwa – zwrócił się z powrotem do chłopaka.

Młody odzyskał już trochę bojowy nastrój i odparł ponuro:

- Nie,… jestem student.

- SZszsztu-dent. – powtórzył prawie-snork. – Szsztuu-dent. Za długie. Będziesz motherfucking „Dent”. Potrzebuje dent.

Znowu wyszczerzył te swoje zębiska, ale tym razem nie zrobiło to takiego wrażenia na chłopaku jak za pierwszym razem.

- Dobra Dent. – skośnooki uśmiechnął się znowu – Pora na fucking plan B. Idziemy po ZEKa.

- Kto to jest ZEK? – zapytał młody z obawą, ale prawie-snork tylko się uśmiechnął.

 

Koniec cz.I

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz