piątek, 22 stycznia 2021

Ballada o prawie-snorku, Początek cz.XIX

 

Początek cz.XIX

 

W hali panował chaos. Płonące beczki rozrzucone przez wybuch, rozlana nafta, miotające się w płomieniach, oszalałe z bólu mutanty. Do tego gęsty, tłusty dym, zalegający coraz niżej przy ziemi. Najemnicy wpadli do środka zaraz przed pierwszą eksplozją. Natychmiast cofnęli się z powrotem do korytarza i to uratowało im życie. Pociski zmagazynowane w skrzyniach odpaliły po sekundzie. Napędzane rakietowo granaty poleciały we wszystkie strony, eksplodując na ścianach, suficie i wyrzucając w powietrze sterty śmieci i gruzu zalegającego posadzkę. Kałuże płonącej nafty rozświetlały wnętrze migoczącymi, żółtymi płomieniami. Przez chwilę patrzyli na miotające się w panice, płonące pochodnie, biegające zygzakami po hali.

Dopiero, gdy doszła ich woń spalonego futra i skóry zorientowali się, na co patrzą. Dowódca rzucił krótki rozkaz i trójka żołnierzy ruszyła naprzód z bronią gotową do strzału. Po chwili usłyszeli meldunek drugiego pododdziału, który zbliżał się korytarzem. Dowódca nie czekał aż pozostała trójka zabezpieczy tyły. Ta akcja zapowiadała się nadzwyczaj zyskownie. Już pojmał czterech stalkerów. Nie zamierzał pozwolić uciec reszcie. Zwłaszcza, że udało się zidentyfikować dwóch zbiegów z laboratoriów. Widział ich wyraźnie przed bunkrem. Dlatego wstrzymał strzelców wyborowych, a zamiast tego zarządził atak gazem łzawiącym. Tylko za tą dwójkę dostanie więcej niż w Legii zarobiłby przez rok. Uśmiechnął się pod nosem i rzucił w mikrofon:

- Avance.

Prawie-snork zdążył osłonić uszy przed hukiem eksplozji. Halę wypełniało piszczenie umierających mutantów, trzaskanie płomieni trawiących ich truchła, hałdy śmieci i drewniane skrzynie. Ale to co go interesowało to bicie serc, oddech i odgłos ostrożne stawianych kroków. Powolutku przesunął się wzdłuż ściany. Wciągnął powietrze z cichym charczeniem. Zapachy plątały się jak w oszalałym tańcu. Dym, swąd palonego futra, oleisty smród topionego plastiku. „Nic z tego fucking nie będzie” – pomyślał i skupił się na dźwiękach. Od razu wychwycił meldunki podawane przez słuchawki. Powolutku ruszył w stronę wejścia. Oddział był nie dalej niż dziesięć metrów od niego. Nie mógł już polegać na bezpiecznym schronieniu mroku. Płomienie na pewno rozpraszały ciemności na tyle, żeby można go było zobaczyć. Musiał działać szybko. Rzucił się skokiem w lewo, za stertę gruzu, jednocześnie cisnął odłamek stalowej rurki w przeciwną stronę. Metal brzęknął głośno o beton, w samym kącie hali, a najemnicy odruchowo skierowali swoje latarki w tamto miejsce. Dowódca wydał rozkaz i cała trójka rozłożyła się szeroką formacją. Najemnicy zbliżali się do hałdy z trzech stron, gotowi do otwarcia krzyżowego ognia. Prawie-snork spokojnie czekał po drugiej stronie. Pięćdziesiąt metrów to dla niego żadna odległość. Słyszał wyraźnie ich oddechy i bicie serca, ale potrzebował czegoś więcej… ten, który szedł w środku formacji, nieopatrznie nastąpił na metalowy odłamek konstrukcji. Cichy zgrzyt stali o beton. To wystarczyło. Powietrze przeszył świst. Długi na prawie metr, pręt zbrojeniowy przebił kark dowódcy i rzucił nim na hałdę gruzu. Pozostali żołnierze odwrócili się z krzykiem. Serie z automatów gruchnęły jednocześnie, a deszcz ołowiu spadał na przeciwległa stronę hali. Kule gwizdały rykoszetując od złomu, grzęzły w gruzie i głucho stukały o beton ścian. Ale tego, który wysłał morderczy pocisk już tam nie było.

….

Czołgali się przez ciasny zawał dobre kilka minut. Niełatwo było znowu wleźć w stertę gruzu. Wizja śmierci pod zwałami ziemi stanęła chłopakowi przed oczyma. Zagryzł wargi i skupił wzrok na podeszwach butów Zwierza. Wielki stalker przesuwał się przed nim na boku, ostrożnie odpychając od metalowej konstrukcji piętami. Wątłe, żółtawe światło ledwie rozpraszało mrok. Wreszcie kudłacz westchnął z ulgą i z trudem wygramolił się na zewnątrz rumowiska, głową naprzód. Przez chwilę wodził latarką po ścianach i niskim sklepieniu wąskiego tunelu, po czym uspokojony, złapał chłopaka za ręce, jednym szarpnięciem wyciągnął z dziury i postawił na nogi.

- No malczik, - mruknął – tak my są w ewakuacyjnym tunelu.

Poświecił latarką na czerwoną strzałkę, wymalowaną od szablonu wprost na zakurzonej betonowej ścianie. Złuszczona czarna farba oznajmiała : „ВЫХОД 500м”. „ Jeszcze pięćset metrów do wyjścia” – zakołatało w głowie Dentowi.

….

Strzały rozległy się gdy mieli jeszcze dobre sto metrów do końca korytarza. Od razu włączyli latarki. Nie było sensu kryć się w ciemnościach, gdy oddział nawiązał kontakt ogniowy. Lepiej nie nadziać się na lufy własnych ludzi. Próbował nadać komunikat przez radio, ale słuchawki wypełniały mu histeryczne wrzaski oddziału dowódcy. Jeden z karabinów pruł długa serią, po chwili dołączył do niego drugi. Szturmowiec przyspieszył kroku. Latarki migały na boki, gdy trójka żołnierzy rzuciła się pędem na pomoc towarzyszom. Tamci już nie strzelali. Kanonada ucichła, jak ucięta nożem. Krzyki w słuchawkach nagle zamilkły. Biegnący słyszeli tylko huczenie krwi w skroniach i dudnienie własnych kroków. Wpadli do hali i od razu rozsypali się na pozycjach obronnych przy drzwiach, omiatając przedpole latarkami na lufach broni. Wnętrze wypełniał dym, płożący się porwanymi nitkami nad ziemią i zbijający w gęstą, szarą masę pod wysokim sufitem. Kilka wątłych pomyków pełgało po stertach śmieci na przeciwległym krańcu hali. Poza tym tylko ich ledy wyciągały z ciemności poszarpane kontury rumowisk i pogiętych, metalowych konstrukcji. Słuchawki zachrypiały słabym głosem:

- Ave Maria…. piena di… grazia – modlił się jeden z żołnierzy dowódcy rwanym szeptem.

-  Où es-tu? Statut! – warknął w mikrofon szturmowiec. Sygnał był mocny, więc Włoch musiał być niedaleko. Popatrzył niepewnie na pozostałych. Twarze zasłonięte czarnymi kominiarkami nie wyrażały żadnych uczuć, tylko rozbiegane oczy, z rozszerzonymi źrenicami zdradzały jak bardzo się boją.

- Avance! – warknął ze złością i ruszył przed siebie do centrum hali. Pozostali chcieli do niego dołączyć, ale nie dali rady. Niewidzialne kleszcze ścisnęły im krtanie, dusząc krzyki przerażenia. Zanim wypuszczone z rąk karabiny uderzyły z grzechotem o ziemię ich właściciele zniknęli wciągnięci przez bezgłośną siłę, z powrotem w mrok korytarza.     

 

Koniec cz. XIX     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz