Początek cz.
XVIII
Gnali na złamanie karku. Mutanty nie przebiły się jeszcze przez ścianą płonącej nafty, ale nie to było ich zmartwieniem. Dent przebierał nogami prawie w powietrzu, próbując podtrzymać Zwierza. Pochylnia transportowa była wystarczająco szeroka, by do podziemnego bunkra mogły wjeżdżać ciężarówki, a to znaczyło że do wyjścia na powierzchnie nie mogło być daleko. Metalowe, żebrowane tubingi obudowy tunelu niknęły w mroku przed nimi. Latarka młodego zaczęła ostrzegawczo migać. Maleńka bateria nie dawała rady dłużej podtrzymać pełnej mocy. Ciemności rozpraszała już tylko stara lampka stalkera i płomienie przeświecające przez dziurę w bramie. Pierwszy granat eksplodował, gdy byli niecałe pięćdziesiąt metrów od hali. Podmuch prawie zwalił ich z nóg. Kolejne wybuchy, a potem następne. Reakcja łańcuchowa nakładających się fal ciśnieniowych przetoczyła się przez szeroki tunel. Brama zapadła się z trzaskiem, a połamane, stalowe listwy poleciały na boki jak ostrza gilotyn. Zdążyli tylko paść płasko na ziemię za stertą metalowych skrzynek. Sufit jęknął i metalowe żebra złożyły się do środka, ustępując pod naporem masy ziemi i skał.
…
Oddział
przemykał gęsiego przez wąski korytarz. Trzech prowadzących, dowódca i dwójka
osłaniająca tyły. Szli w ciszy, bez komend, bez niepotrzebnego światła.
Prowadzący oświetlał drogę niebieskim, niskoemisyjnym reflektorkiem.
Wystarczyło, żeby zorientować się w otoczeniu, a nie alarmowało przeciwnika tak
jak klasyczna latarka. „Trzeba było zabrać noktowizory” – pomyślał szturmowiec.
„Ale kto przypuszczał, że będziemy latać po tych podziemiach?”. Prowadzący dał
znak i oddział zatrzymał się przed skrzyżowaniem. Szturmowiec, wraz z drugim
zamykającym przypadli na kolano celując w ciemność, z której przed chwilą
przyszli. Znowu usłyszał ten sam szmer, co w magazynie. Zmrużył oczy próbując
przebić się przez gęsty mrok. Palec bezwiednie dotknął włącznika latarki.
- Équipe deux, à gauche – zaskrzypiały
słuchawki. - Équipe un, sur moi.
Zamykający
wymienili porozumiewawcze spojrzenia i po kolei zawinęli się za resztą
oddziału. Pierwsza drużyna pod wodzą dowódcy ruszyła w prawą, a druga w lewą
stronę. Zanim ich kroki ucichły, ciemność zgęstniała i czarny cień przypadł do
podłogi. Ciszę tunelu przerwał cichutki, świszczący dźwięk. Po chwili dał się
słyszeć delikatny odgłos szurania po betonie. Zupełnie jakby ktoś, ostrożnie
szedł na czworakach.
….
Nic nie
widział. Nic nie słyszał. Czuł tylko ciężki napór na klatkę piersiową i głowę.
Chciał krzyknąć. Tylko uchylił usta, a
mokra glina wypełniła je, aż po krtań. Mózg odcięty od tlenu, powolutku
wyłączał kolejne funkcje. Nagły wyrzut adrenaliny rzucił konwulsyjnie ciałem.
Coś pochwyciło go za nogi. Wyraźnie czuł mocny uścisk na kostkach. „Zeżrą mnie
żywcem!” – ryknął przerażony umysł. Coś szarpnęło raz i drugi. Uwięziony korpus
zapłonął bólem. „ Rozerwą mnie na strzępy!”. Teraz poczuł jak coś łapie go za
kombinezon na lędźwiach. „Nerki! Najpierw mi zjedzą nerki! O boże, tylko nie
nerki!” – załkał żałośnie. Szarpnięcie. Uścisk zelżał. Chłopak z ulgą
stwierdził, że może oddychać. Zwinął się w kłębek. Próbował wykasłać glinę z
gardła. Rozkleił palcami zlepione powieki i westchnął widząc nad sobą brodatą,
zatroskaną twarz.
- No kak, malczik? Żyw ty? – zapytał
Zwierz. – Ja dumał, szto ty pod tą
ziemią, kaputt!
- Żyw ja,
żyw – przytaknął z trudem młody. – Ale co to za życie?
Brodacz
parsknął śmiechem i klepnął chłopaka wielkim łapskiem w plecy. Ostatnie grudki
ziemi wyleciały mu nosem.
- No idzom mołodiec! – zakomenderował. –
Ja przejście znalazł.
Zwrócił
latarkę na ścianę tunelu. Żebra załamały się po środku, ale bokiem można było
się przeczołgać. Rumowisko metalowych tubingów oparło się o wzmocnienia podestu
technicznego. Zwierz pociągnął go za sobą.
- Ty
czujesz? – zapytał pokazując na twarz. – Powietrze tamtędy idzie. Znaczy
powierzchnia bliska.
….
Szturmowiec
przejął prowadzenie trzyosobowego oddziału. Niebieska latarka wyciągała z mroku
najbliższe pięć, sześć metrów tunelu. Szeroki na półtora i wysoki na dwa i pół
metra chodnik, prowadził prosto na północ. Gdyby nie ekran PDA już dawno
straciłby poczucie czasu i odległości. Szli zawieszeni w bańce niebieskiego
światła, a ciemność otwierała się przed nimi, tylko po to by zaraz zamknąć na
powrót. Takie same betonowe ściany. Te same kable na suficie, podtrzymywane
przez identyczne, zardzewiałe uchwyty. Nieczynne lampy… Szturmowiec przystanął.
Na środku tunelu wisiał but. Żołnierz zamrugał. Spojrzał jeszcze raz. W niebieskim
świetle wyraźnie widział, jakieś pięć metrów od niego, wojskowy, skórzany trep
unoszący się w powietrzu podeszwą do góry. Powolutku postąpił dwa kroki
naprzód. But wisiał nieruchomo. Postrzępione, pozrywane sznurówki zwisały
smętnie. Cholewkę ( „pewnie brązową” – zgadywał), pokrywały ciemniejsze plamy.
Takie same zebrały się na betonowej posadzce poniżej. Szturmowiec przyklęknął i
ostrożnie zajrzał do środka buta. W bladym, niebieskim świetle coś błysnęło
mdłym kolorem z wnętrza. But nie był pusty. Żołnierz zebrał się w sobie i już
miał przełączyć latarkę w tryb pełnej mocy, gdy w słuchawkach podniósł się
skrzek urywanych komend. Szturmowcy, po patrzyli na siebie, po czym zerwali się
i ruszyli z powrotem, by odpowiedzieć na wezwanie dowódcy.
Niebieska
poświata ich latarki kołysała się jeszcze w oddali, gdy z bocznego wejścia
wytoczyły się dwie, małe, pokraczne postaci. Pierwsza burknęła coś gardłowo i
wskazała za przybyszami. Druga odrzuciła na wpół ogryzioną kość i przytaknęła.
But spadł z mokrym mlaśnięciem na beton, a oba stwory ruszyły w ślad za
żołnierzami, kołysząc się niezgrabnie na krótkich nogach.
….
Kroki. Bicie
serca. Przyspieszone oddechy. Słyszał ich wyraźnie. Trzech było za nim.
Odchodzili w głąb kompleksu. Pozostałych trzech szło na południe. Przypadł do
ziemi i pełzł na czworakach. Tak było wygodniej. Od jakiegoś czasu chodzenie na
dwóch nogach wywoływało ból kręgosłupa. Na czworakach mógł poruszać się
znacznie ciszej. I szybciej. Przystanął i uniósł głowę. Słychać było cos
jeszcze. Wiele głosów. Piski. Zgrzyt metalu. Przez tunel podniosło się echo
stłumionych strzałów. Prawie-snork nie czekał dalej. Ruszył naprzód długimi
susami.
Koniec cz.
XVIII
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz