piątek, 22 stycznia 2021

Ballada o prawie-snorku, cz. XVIII

 

Początek cz. XVIII

 

Gnali na złamanie karku. Mutanty nie przebiły się jeszcze przez ścianą płonącej nafty, ale nie to było ich zmartwieniem. Dent przebierał nogami prawie w powietrzu, próbując podtrzymać Zwierza. Pochylnia transportowa była wystarczająco szeroka, by do podziemnego bunkra mogły wjeżdżać ciężarówki, a to znaczyło że do wyjścia na powierzchnie nie mogło być daleko.  Metalowe, żebrowane tubingi obudowy tunelu niknęły w mroku przed nimi. Latarka młodego zaczęła ostrzegawczo migać. Maleńka bateria nie dawała rady dłużej podtrzymać pełnej mocy. Ciemności rozpraszała już tylko stara lampka stalkera i płomienie przeświecające przez dziurę w bramie. Pierwszy granat eksplodował, gdy byli niecałe pięćdziesiąt metrów od hali. Podmuch prawie zwalił ich z nóg. Kolejne wybuchy, a potem następne. Reakcja łańcuchowa nakładających się fal ciśnieniowych przetoczyła się przez szeroki tunel. Brama zapadła się z trzaskiem, a połamane, stalowe listwy poleciały na boki jak ostrza gilotyn. Zdążyli tylko paść płasko na ziemię za stertą  metalowych skrzynek. Sufit jęknął i metalowe żebra złożyły się do środka, ustępując pod naporem masy ziemi i skał.

Oddział przemykał gęsiego przez wąski korytarz. Trzech prowadzących, dowódca i dwójka osłaniająca tyły. Szli w ciszy, bez komend, bez niepotrzebnego światła. Prowadzący oświetlał drogę niebieskim, niskoemisyjnym reflektorkiem. Wystarczyło, żeby zorientować się w otoczeniu, a nie alarmowało przeciwnika tak jak klasyczna latarka. „Trzeba było zabrać noktowizory” – pomyślał szturmowiec. „Ale kto przypuszczał, że będziemy latać po tych podziemiach?”. Prowadzący dał znak i oddział zatrzymał się przed skrzyżowaniem. Szturmowiec, wraz z drugim zamykającym przypadli na kolano celując w ciemność, z której przed chwilą przyszli. Znowu usłyszał ten sam szmer, co w magazynie. Zmrużył oczy próbując przebić się przez gęsty mrok. Palec bezwiednie dotknął włącznika latarki.

- Équipe deux, à gauche – zaskrzypiały słuchawki. -  Équipe un, sur moi.

Zamykający wymienili porozumiewawcze spojrzenia i po kolei zawinęli się za resztą oddziału. Pierwsza drużyna pod wodzą dowódcy ruszyła w prawą, a druga w lewą stronę. Zanim ich kroki ucichły, ciemność zgęstniała i czarny cień przypadł do podłogi. Ciszę tunelu przerwał cichutki, świszczący dźwięk. Po chwili dał się słyszeć delikatny odgłos szurania po betonie. Zupełnie jakby ktoś, ostrożnie szedł na czworakach. 

….

Nic nie widział. Nic nie słyszał. Czuł tylko ciężki napór na klatkę piersiową i głowę. Chciał krzyknąć.  Tylko uchylił usta, a mokra glina wypełniła je, aż po krtań. Mózg odcięty od tlenu, powolutku wyłączał kolejne funkcje. Nagły wyrzut adrenaliny rzucił konwulsyjnie ciałem. Coś pochwyciło go za nogi. Wyraźnie czuł mocny uścisk na kostkach. „Zeżrą mnie żywcem!” – ryknął przerażony umysł. Coś szarpnęło raz i drugi. Uwięziony korpus zapłonął bólem. „ Rozerwą mnie na strzępy!”. Teraz poczuł jak coś łapie go za kombinezon na lędźwiach. „Nerki! Najpierw mi zjedzą nerki! O boże, tylko nie nerki!” – załkał żałośnie. Szarpnięcie. Uścisk zelżał. Chłopak z ulgą stwierdził, że może oddychać. Zwinął się w kłębek. Próbował wykasłać glinę z gardła. Rozkleił palcami zlepione powieki i westchnął widząc nad sobą brodatą, zatroskaną twarz. 

- No kak, malczik? Żyw ty? – zapytał Zwierz. – Ja dumał, szto ty pod tą ziemią, kaputt!

- Żyw ja, żyw – przytaknął z trudem młody. – Ale co to za życie?

Brodacz parsknął śmiechem i klepnął chłopaka wielkim łapskiem w plecy. Ostatnie grudki ziemi wyleciały mu nosem.

- No idzom mołodiec! – zakomenderował. – Ja przejście znalazł.

Zwrócił latarkę na ścianę tunelu. Żebra załamały się po środku, ale bokiem można było się przeczołgać. Rumowisko metalowych tubingów oparło się o wzmocnienia podestu technicznego. Zwierz pociągnął go za sobą.

- Ty czujesz? – zapytał pokazując na twarz. – Powietrze tamtędy idzie. Znaczy powierzchnia bliska.

….

Szturmowiec przejął prowadzenie trzyosobowego oddziału. Niebieska latarka wyciągała z mroku najbliższe pięć, sześć metrów tunelu. Szeroki na półtora i wysoki na dwa i pół metra chodnik, prowadził prosto na północ. Gdyby nie ekran PDA już dawno straciłby poczucie czasu i odległości. Szli zawieszeni w bańce niebieskiego światła, a ciemność otwierała się przed nimi, tylko po to by zaraz zamknąć na powrót. Takie same betonowe ściany. Te same kable na suficie, podtrzymywane przez identyczne, zardzewiałe uchwyty. Nieczynne lampy… Szturmowiec przystanął. Na środku tunelu wisiał but. Żołnierz zamrugał. Spojrzał jeszcze raz. W niebieskim świetle wyraźnie widział, jakieś pięć metrów od niego, wojskowy, skórzany trep unoszący się w powietrzu podeszwą do góry. Powolutku postąpił dwa kroki naprzód. But wisiał nieruchomo. Postrzępione, pozrywane sznurówki zwisały smętnie. Cholewkę ( „pewnie brązową” – zgadywał), pokrywały ciemniejsze plamy. Takie same zebrały się na betonowej posadzce poniżej. Szturmowiec przyklęknął i ostrożnie zajrzał do środka buta. W bladym, niebieskim świetle coś błysnęło mdłym kolorem z wnętrza. But nie był pusty. Żołnierz zebrał się w sobie i już miał przełączyć latarkę w tryb pełnej mocy, gdy w słuchawkach podniósł się skrzek urywanych komend. Szturmowcy, po patrzyli na siebie, po czym zerwali się i ruszyli z powrotem, by odpowiedzieć na wezwanie dowódcy.

Niebieska poświata ich latarki kołysała się jeszcze w oddali, gdy z bocznego wejścia wytoczyły się dwie, małe, pokraczne postaci. Pierwsza burknęła coś gardłowo i wskazała za przybyszami. Druga odrzuciła na wpół ogryzioną kość i przytaknęła. But spadł z mokrym mlaśnięciem na beton, a oba stwory ruszyły w ślad za żołnierzami, kołysząc się niezgrabnie na krótkich nogach.             

….

Kroki. Bicie serca. Przyspieszone oddechy. Słyszał ich wyraźnie. Trzech było za nim. Odchodzili w głąb kompleksu. Pozostałych trzech szło na południe. Przypadł do ziemi i pełzł na czworakach. Tak było wygodniej. Od jakiegoś czasu chodzenie na dwóch nogach wywoływało ból kręgosłupa. Na czworakach mógł poruszać się znacznie ciszej. I szybciej. Przystanął i uniósł głowę. Słychać było cos jeszcze. Wiele głosów. Piski. Zgrzyt metalu. Przez tunel podniosło się echo stłumionych strzałów. Prawie-snork nie czekał dalej. Ruszył naprzód długimi susami.

Koniec cz. XVIII

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz