piątek, 22 stycznia 2021

Ballada o prawie-snorku, cz.XXIII

 

Początek cz.XXIII

 

Z bunkra wyszli bladym świtem. Noc minęła im bez większych sensacji. Były za to te mniejsze, żołądkowe. Za cały prowiant mieli tylko chemiczne pakieciki najemników. Proteinowe, węglowodanowe, albo węglowodanowo-proteinowe żele, spłukane roztworami izotonicznymi odbijały się czkawką i przypominały o sobie potężną zgagą.

- Uh, ciężko być stalkerem – mruknął do siebie Dent. Poprawił paski karabinów zsuwających się z ramienia. Szedł objuczony jak cyganka. Zwierz stwierdził, że pożytecznie będzie zabrać trofiejny sprzęt na handel. „ Zawsze to lepiej niż z pustą ręką zajść” – powiedział. Z uwagi na to, że sam był jeszcze mocno osłabiony po postrzale, a prawie-snork nie palił się do pomocy, to właśnie na chłopaka spadł ciężar zapewnienia ręki niepustej. Cztery karabiny, po dwa na każde ramię i do tego piąty, własny. „Przynajmniej kamizelkę fajną dostałem” – ucieszył się w myślach. Kieszenie taktycznej „platformy” miał wypchane magazynkami, latarkami, opatrunkami, elektronicznymi gadżetami i żywnościowymi pakiecikami. Na samą myśl o tych ostatnich fala żółci wezbrała mu niebezpiecznie w przełyku.

            Prawie-snork jęknął i zatrzymał się podpierając dłońmi kolana.

- For fuck sake – mruknął. – Nie dam rady.

- Jim? – zapytał chłopak obracając się przez ramię. Z uwagi na ciężar, musiał to zadanie logistyczne wykonać bardzo ostrożnie, by nie stracić równowagi. 

- Plecy mnie dobijają.

Przez ostatnią godzinę próbował iść jako tako wyprostowany, ale widać było że każdy krok sprawia mu ból. Przygarbione, wygięte w pałąk plecy ledwie mogły utrzymać ciężar ciała w pozycji całkiem nienaturalnej dla całkiem-snorków. Skośny przykucnął i wygiął grzbiet w łuk. Kręgi wskoczyły na swoje miejsce z głośnym chrupnięciem.

- Ahh, much fucking better – westchnął z ulgą. Ruszył przed siebie szeroko rozkładając łokcie i mocno uginając nogi kolanach. Dent aż wzdrygnął się na ten widok. Prawie-snork wyglądał jak wielki, koszmarny pająk, albo „całkiem jak ta dziewczynka z filmu o egzorcyzmach”- dodał w myśli. Skośnooki przekręcił głowę bokiem, żeby spojrzeć mu w oczy.

- No co się gapisz dump cunt? – warknął. – Ruszajmy wreszcie for fuck sake!

Chłopak czuł, że były żołnierz znowu próbuje się maskować agresją i chamstwem. „ Tak naprawdę, jest przerażony tym co się z nim dzieje” – pomyślał smutno i podreptał  w ślad za przyjacielem.

            Pasmo pagórków, na którym zbudowano linię umocnień zostało już dawno za nimi. Zielone łąki ustąpiły miejsca rzadkiemu zagajnikowi brzózek i jesionów. Zwierz nawigował cały czas mniej więcej na północno-wschodni azymut. Szedł ostrożnie, co kilka kroków spoglądając na trzymany w dłoni PDA. W wysokiej trawie anomalie były bardzo łatwe do zauważenia. Wygnieciony krąg karuzeli, lub sprasowaną połać grawikoncentratu widać było z daleka. Chłopak zauważył, że każda z anomalii zdawała się pojawiać w ściśle określonych warunkach. Właśnie wyszli na wąską, dziurawą asfaltówkę i na pobliskim słupie elektrycznym zatańczyły fioletowo-białe iskierki. Elektra buzowała na skrzynce starego transformatora i łapała nitkami wyładowań za zerwane przewody, zwisające smętnie ze słupa. Zwierz obszedł ją szerszym łukiem, po czym wskazał na pobliską wiatę autobusowego przystanku, stojącego na skraju zrujnowanej wioski.

- No mużyki, tak pauza. Tu na chwilę staniem.

Chłopak przyjął to z wyraźną ulgą. Letnie słońce stało już wysoko na niebie i prażyło niemiłosiernie. Karabiny i nadprogramowy szpej ciążyły coraz bardziej, a suche gardło domagało się choć odrobiny wody. Wzdrygnął się na samą myśl o ciepłym izotoniku bełtającym się w butelce przy pasie… Poczłapał za kudłaczem. Zdążył zrobić dwa kroki.

- ZIWIRZ! OSTROŻNA! – krzyknął ktoś z ruin pobliskiej chaty. Strzały gruchnęły niemal od razu. Chłopak przytomnie padł plackiem na asfalt, po czym zawodowo przeturlał się do rowu. To znaczy chciał się zawodowo przeturlać, bo niesione na plecach karabiny zablokowały ruch w najgorszym możliwym momencie. I tak zaległ na plecach jak wywrócony brzuchem do góry żółwik, a nad nim, z wizgiem przelatywały serie z kałasznikowa. Na szczęście obaj strzelcy nie celowali do niego. Serie siekły po transformatorze i odchylone przez pole magnetyczne anomalii, ulatywały na boki pod przeróżnymi kątami.

- STAAAĆ! MUŻYKI, Nie strielać! – wydarł się kudłacz i skoczył prosto na strumień pocisków. Rozłożył ręce blokując linię strzału własnym ciałem. Ogień od razu umilkł. Chłopak wykorzystał okazję i dyskretnie wyplątał się z szelek i podstępnych pasków. Zwierz tymczasem wdał się w ożywioną dyskusję z dwoma jegomościami, ubranymi w zielone mundury, którzy podnieśli się zza zwalonego, ceglanego murku, dzierżąc w dłoniach automaty o dymiących lufach. Konwersacja odbywała się co prawda po rusku, ale piętrowe, swojsko brzmiące przekleństwa, nie pozostawiały wątpliwości co do jej kontekstu. Kudłacz zdecydowanie opierdzielał obu strzelców na czym świat stoi. Młody prychnął rozbawiony, widząc jakie miny mają obaj zieloni stalkerzy i dopiero po chwili dotarło do niego, że …     

- Jim! – jęknął i poderwał się na równe nogi.

Skośnooki szedł jako ostatni, kilka metrów za pozostałą dwójką. „To do niego strzelali!”. Przerażony rzucił się, w kierunku transformatora. Elektra rozdrażniona pociskami burzyła się i strzelała długimi biczami wyładowań na wszystkie strony. Prawie-snorka nigdzie nie było. Kule zostawiły białe odpryski na asfalcie, zryły pobocze i poszczerbiły betonowy słup, ale nigdzie nie widać było śladów krwi. Chłopak westchnął z ulgą. „Nie trafili” – pomyślał. Rozgarnął trawę na poboczu i zobaczył wygnieciony, zygzakujący ślad, prowadzący do pobliskiego zagajnika.  

- Ej! Malczik! – Doszło do niego wołanie Zwierza. – Tak jest okej! To nasi!

- Ta, „nasi” – burknął chłopak pod nosem. – Jak zwykle z bratnią pomocą…     

 

Koniec cz. XXIII

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz