Początek
cz.XVII
Wybuch
rzucił nim na boczną ścianę magazynu. Po drodze zawadził jeszcze o stos
drewnianych skrzyń, który zawalił się z łoskotem. Próbował wycharczeć pył
rzężący mu w krtani i przy okazji zorientować gdzie dół, gdzie góra. W końcu
wyplątał się z ze sterty szmat i kłębowiska wyposażenia. Dookoła huczała
kanonada. Strzały, wizg rykoszetów, głuche odgłosy kul uderzających o beton,
drewno… ludzkie ciało. Zamknął oczy i przebił się przez kurtynę ostrych
dźwięków, by uchwycić te bardziej ulotne. Oddech. Bicie serca. Krzyk. Już
wiedział. Napastników było dwunastu. W przejściu tłoczyła się drużyna
szturmowa, pozostałych sześciu czekało w odwodzie w głębi korytarza. Nawet
przez dym prochowy, kurz i pleśń, czuł ich zapach. Pot, metaliczna woń broni,
plastik i impregnowana tkanina wyposażenia. Wiedział o nich, widział ich, czuł.
Otworzył oczy i wszystko zniknęło. Fala mdłego, rozmazanego światła lampy,
błyski wystrzałów, promienie laserów, zalały mu umysł i natychmiast stłumiły
pozostałe bodźce. Warknął ze złością. Zacisnął na powrót powieki. „Tak, tak
lepiej” – pomyślał. Dłonią namacał kawałek materiału, zwinął w opaskę i
przewiązał sobie oczy.
- Ok, you fucking
twats – mruknął do siebie. – Pobawmy się.
...
Dent pędził
obok Zwierza próbując dotrzymać mu kroku. Obaj musieli podrywać wysoko nogi.
Kałuże w centralnej części hali zlały się w jedno bajoro, a oni parli przez nie
jak dwa parowce, rozchlapując wodę na boki i dysząc ciężko. Fala stworów nie
kwapiła się zbytnio żeby się zamoczyć. Zamiast tego słyszeli wyraźnie skrobanie
setek łapek po betonie ścian, stalowych legarach i stertach gruzu dookoła. Piski
wypełniały ciemność. Chłopak odwrócił się w biegu i zamiótł latarką przez
ramię. W świetle błysnęły dziesiątki żółtych oczu i podniósł się głośny skrzek
protestu. Tam, gdzie skierował światło, stwory umykały na boki.
- Boją się…
- wysapał próbując złapać oddech - … światła się boją.
Zwierz
kiwnął głową i wskazał na szeroką, segmentową bramę na przeciwległej ścianie.
Wrota były opuszczone, ale z lewej strony opadły na nieduży kontener wypełniony
beczkami i stalowe listwy zgięły się tam jak wachlarz, zostawiając około
półmetrową szczelinę.
- Siuda! – krzyknął kudłacz. – Bystirej malczik.
Popchnął
chłopaka, a sam odwrócił się z latarką w rannej ręce i pistoletem w drugiej.
Cezeta huknęła ogniem. Stalker cofał się cały czas wybierając co bardziej
wyrywne stworki pojedynczymi strzałami. Chłopak dopadł do szczeliny i odwrócił
się ze swoim halogenem. Mała latarka zalała całą halę, ostrym, zimnym światłem.
Dopiero teraz miał czas przyjrzeć się stworom. Były nieduże, wielkości
zabiedzonego kota. Skakały na długich tylnych łapach, a przednimi, uzbrojonymi
w ostre szpony, łapały się metalowych legarów i wspinały na hałdy gruzu. Gdzie
tylko padł na nie jaśniejszy promień światła, piszczały i syczały wyszczerzając
długie, ostre ząbki ciasno upakowane w długich ryjkach. Ale już się nie cofały.
Przysiadały tylko na moment i ruszały znowu osaczając obu stalkerów ze
wszystkich stron.
….
Na środku
pomieszczenia wylądował granat. Usłyszał już wcześniej jak ktoś za drzwiami
wyrywa zawleczkę, a odskakująca łyżka stuka o beton. Teraz opóźniacz przepał
się z sykiem przez maleńki kanalik ogniowy spłonki. Spokojnie skulił się w
kącie i najmocniej jak mógł ścisnął uszy dłońmi. Wybuch przetoczył się po nim
jak walec. Wnętrzności zadrgały w rytm fali ciśnieniowej. Opuścił ręce i uniósł
głowę. Wszystko słyszał. Grupa szturmowa wpadła do środka szurając buciorami.
Od razu rozsypali się na boki i otwarli ogień do trójki stalkerów. Przypadł do
podłogi. Szturmowcy ruszyli naprzód. Środek nadal bił ogniem za uciekinierami,
ale flankujący rozbiegli się na boki za osłonę rzędów skrzyń. Słyszał jak
mamroczą do siebie ciche komendy. „Łączność przez słuchawki” – pomyślał. Któryś
ze stalkerów padł na ziemię. Zapachniało krwią. Nie czekał dalej. Odbił się
nogami od ściany i rzucił w mrok.
….
Chłopak
rozpaczliwie mocował się z nowym magazynkiem. Pudełko za nic nie chciało wejść
do gniazda. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, że wbija je tył na
przód. Poprawił, zrzucił zamek i pociągnął serią po masie stworów kłębiącej się
nie dalej niż kilkanaście metrów od nich. W powietrze poleciały krwawe kawałki
mięsa i pogruchotane kosteczki. Zwierzaki cofnęły się z piskiem, ale zaraz
znowu rzuciły na dwójkę stalkerów. Zwierz rozkołysał metalową beczkę, sapnął i
pchnął w kierunku pędzącej masy. Wieko odpadło i w powietrzu uniósł się oleisty
zapach nafty.
- Dawaj malczik! – Kudłacz pchnął chłopaka w
stronę bramy. – Ubiegaj!
Młody
przywykł już do tego, że życie w zonie jest łatwiejsze, gdy się za dużo nie
myśli. Przykucnął i prześlizgnął się na drugą stronę pod stalowymi listwami.
Zwierz ryknął z bólu, gdy stwór złapał go zębami za rękę, ale od razu przyłożył
mu metalową rękojeścią pistoletu. Wątłe kosteczki chrupnęły i bezwładne ciałko
poleciało w bok. Stalker wyszarpnął z kieszeni benzynową zapalniczkę i cisnął
prosto w kałużę nafty. Płomień huknął, rozpłynął się szeroko po wodzie i zaczął
pełznąć wspak w kierunku rozdartego kontenera podtrzymującego bramę. W
migoczącym świetle ognia Zwierz dojrzał oznaczenia drewnianych, zielonych
skrzynek i poczuł, że oblewa go zimy pot. „РПГ
– 7!” – przeleciało mu przez mózg. Na więcej myślenia sobie nie pozwolił,
tylko przeturlał się pod bramą, znowu złapał chłopaka za kołnierz i rzucił się
pędem byle dalej. Myśleć za dużo, przy płonącym kontenerze granatów, to rzecz
niezdrowa.
….
Szturmowiec
zamykający formację odwrócił się nagle i zamiótł mrok latarką zamontowaną na
karabinie. Był pewien, że mikrofon środowiskowy wbudowany w zestaw aktywnych
słuchawek wychwycił jakiś szmer. Cofnął się o krok i sprawdził jeszcze raz
wąskie przejście między rzędami skrzyń. Reszta oddziału osłaniała ekstrakcje
jeńca. Stary stalker leżał na betonie, zwijając się po postrzale w brzuch.
Szturmowiec nie zazdrościł. „Nie ma bardziej bolesnej rany. Pewnie już po nim”
– pomyślał. Sanitariusz plutonu pochylił się nad rannym i wpakował mu zastrzyk
usypiający w szyję. Zanim ciało zupełnie zwiotczało, razem z innym żołnierzem
błyskawicznie założyli opatrunek jamy brzusznej i gorset stabilizujący. Dwóch
innych komandosów w kilka sekund zmontowało teleskopowe nosze. Stary dostał
jeszcze w żyłę rurkę od automatycznej pompy kroplówkowej i po chwili już był w
drodze z powrotem na powierzchnie, eskortowany przez połowę oddziału.„ Phe, co
za marnotrawstwo na takiego kundla” – pomyślał szturmowiec, gdy zniknęli w drzwiach.
Jego zespół ustawiał się w formację, by ruszyć za pozostałą dwójką
uciekinierów.
- Attention! Départ! – warknął paskudnym
marokańskim akcentem dowódca.
Szturmowiec
posłusznie zajął swoją pozycję po prawej stronie.
- Avance!
Sześciu
szturmowców po kolei wpadło w wąski korytarz ruszając w pościg.
Koniec cz.
XVII
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz