piątek, 22 stycznia 2021

Ballada o prawie-snorku, cz.XVII

 

Początek cz.XVII

 

Wybuch rzucił nim na boczną ścianę magazynu. Po drodze zawadził jeszcze o stos drewnianych skrzyń, który zawalił się z łoskotem. Próbował wycharczeć pył rzężący mu w krtani i przy okazji zorientować gdzie dół, gdzie góra. W końcu wyplątał się z ze sterty szmat i kłębowiska wyposażenia. Dookoła huczała kanonada. Strzały, wizg rykoszetów, głuche odgłosy kul uderzających o beton, drewno… ludzkie ciało. Zamknął oczy i przebił się przez kurtynę ostrych dźwięków, by uchwycić te bardziej ulotne. Oddech. Bicie serca. Krzyk. Już wiedział. Napastników było dwunastu. W przejściu tłoczyła się drużyna szturmowa, pozostałych sześciu czekało w odwodzie w głębi korytarza. Nawet przez dym prochowy, kurz i pleśń, czuł ich zapach. Pot, metaliczna woń broni, plastik i impregnowana tkanina wyposażenia. Wiedział o nich, widział ich, czuł. Otworzył oczy i wszystko zniknęło. Fala mdłego, rozmazanego światła lampy, błyski wystrzałów, promienie laserów, zalały mu umysł i natychmiast stłumiły pozostałe bodźce. Warknął ze złością. Zacisnął na powrót powieki. „Tak, tak lepiej” – pomyślał. Dłonią namacał kawałek materiału, zwinął w opaskę i przewiązał sobie oczy.

- Ok, you fucking twats – mruknął do siebie. – Pobawmy się.

 

...

 

Dent pędził obok Zwierza próbując dotrzymać mu kroku. Obaj musieli podrywać wysoko nogi. Kałuże w centralnej części hali zlały się w jedno bajoro, a oni parli przez nie jak dwa parowce, rozchlapując wodę na boki i dysząc ciężko. Fala stworów nie kwapiła się zbytnio żeby się zamoczyć. Zamiast tego słyszeli wyraźnie skrobanie setek łapek po betonie ścian, stalowych legarach i stertach gruzu dookoła. Piski wypełniały ciemność. Chłopak odwrócił się w biegu i zamiótł latarką przez ramię. W świetle błysnęły dziesiątki żółtych oczu i podniósł się głośny skrzek protestu. Tam, gdzie skierował światło, stwory umykały na boki.

- Boją się… - wysapał próbując złapać oddech - … światła się boją.

Zwierz kiwnął głową i wskazał na szeroką, segmentową bramę na przeciwległej ścianie. Wrota były opuszczone, ale z lewej strony opadły na nieduży kontener wypełniony beczkami i stalowe listwy zgięły się tam jak wachlarz, zostawiając około półmetrową szczelinę.

- Siuda! – krzyknął kudłacz. – Bystirej malczik.

Popchnął chłopaka, a sam odwrócił się z latarką w rannej ręce i pistoletem w drugiej. Cezeta huknęła ogniem. Stalker cofał się cały czas wybierając co bardziej wyrywne stworki pojedynczymi strzałami. Chłopak dopadł do szczeliny i odwrócił się ze swoim halogenem. Mała latarka zalała całą halę, ostrym, zimnym światłem. Dopiero teraz miał czas przyjrzeć się stworom. Były nieduże, wielkości zabiedzonego kota. Skakały na długich tylnych łapach, a przednimi, uzbrojonymi w ostre szpony, łapały się metalowych legarów i wspinały na hałdy gruzu. Gdzie tylko padł na nie jaśniejszy promień światła, piszczały i syczały wyszczerzając długie, ostre ząbki ciasno upakowane w długich ryjkach. Ale już się nie cofały. Przysiadały tylko na moment i ruszały znowu osaczając obu stalkerów ze wszystkich stron.

….

Na środku pomieszczenia wylądował granat. Usłyszał już wcześniej jak ktoś za drzwiami wyrywa zawleczkę, a odskakująca łyżka stuka o beton. Teraz opóźniacz przepał się z sykiem przez maleńki kanalik ogniowy spłonki. Spokojnie skulił się w kącie i najmocniej jak mógł ścisnął uszy dłońmi. Wybuch przetoczył się po nim jak walec. Wnętrzności zadrgały w rytm fali ciśnieniowej. Opuścił ręce i uniósł głowę. Wszystko słyszał. Grupa szturmowa wpadła do środka szurając buciorami. Od razu rozsypali się na boki i otwarli ogień do trójki stalkerów. Przypadł do podłogi. Szturmowcy ruszyli naprzód. Środek nadal bił ogniem za uciekinierami, ale flankujący rozbiegli się na boki za osłonę rzędów skrzyń. Słyszał jak mamroczą do siebie ciche komendy. „Łączność przez słuchawki” – pomyślał. Któryś ze stalkerów padł na ziemię. Zapachniało krwią. Nie czekał dalej. Odbił się nogami od ściany i rzucił w mrok.

….

Chłopak rozpaczliwie mocował się z nowym magazynkiem. Pudełko za nic nie chciało wejść do gniazda. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, że wbija je tył na przód. Poprawił, zrzucił zamek i pociągnął serią po masie stworów kłębiącej się nie dalej niż kilkanaście metrów od nich. W powietrze poleciały krwawe kawałki mięsa i pogruchotane kosteczki. Zwierzaki cofnęły się z piskiem, ale zaraz znowu rzuciły na dwójkę stalkerów. Zwierz rozkołysał metalową beczkę, sapnął i pchnął w kierunku pędzącej masy. Wieko odpadło i w powietrzu uniósł się oleisty zapach nafty.

- Dawaj malczik! – Kudłacz pchnął chłopaka w stronę bramy. – Ubiegaj!

Młody przywykł już do tego, że życie w zonie jest łatwiejsze, gdy się za dużo nie myśli. Przykucnął i prześlizgnął się na drugą stronę pod stalowymi listwami. Zwierz ryknął z bólu, gdy stwór złapał go zębami za rękę, ale od razu przyłożył mu metalową rękojeścią pistoletu. Wątłe kosteczki chrupnęły i bezwładne ciałko poleciało w bok. Stalker wyszarpnął z kieszeni benzynową zapalniczkę i cisnął prosto w kałużę nafty. Płomień huknął, rozpłynął się szeroko po wodzie i zaczął pełznąć wspak w kierunku rozdartego kontenera podtrzymującego bramę. W migoczącym świetle ognia Zwierz dojrzał oznaczenia drewnianych, zielonych skrzynek i poczuł, że oblewa go zimy pot. „РПГ – 7!” – przeleciało mu przez mózg. Na więcej myślenia sobie nie pozwolił, tylko przeturlał się pod bramą, znowu złapał chłopaka za kołnierz i rzucił się pędem byle dalej. Myśleć za dużo, przy płonącym kontenerze granatów, to rzecz niezdrowa.

….

Szturmowiec zamykający formację odwrócił się nagle i zamiótł mrok latarką zamontowaną na karabinie. Był pewien, że mikrofon środowiskowy wbudowany w zestaw aktywnych słuchawek wychwycił jakiś szmer. Cofnął się o krok i sprawdził jeszcze raz wąskie przejście między rzędami skrzyń. Reszta oddziału osłaniała ekstrakcje jeńca. Stary stalker leżał na betonie, zwijając się po postrzale w brzuch. Szturmowiec nie zazdrościł. „Nie ma bardziej bolesnej rany. Pewnie już po nim” – pomyślał. Sanitariusz plutonu pochylił się nad rannym i wpakował mu zastrzyk usypiający w szyję. Zanim ciało zupełnie zwiotczało, razem z innym żołnierzem błyskawicznie założyli opatrunek jamy brzusznej i gorset stabilizujący. Dwóch innych komandosów w kilka sekund zmontowało teleskopowe nosze. Stary dostał jeszcze w żyłę rurkę od automatycznej pompy kroplówkowej i po chwili już był w drodze z powrotem na powierzchnie, eskortowany przez połowę oddziału.„ Phe, co za marnotrawstwo na takiego kundla” – pomyślał szturmowiec, gdy zniknęli w drzwiach. Jego zespół ustawiał się w formację, by ruszyć za pozostałą dwójką uciekinierów.

- Attention! Départ! – warknął paskudnym marokańskim akcentem dowódca.

Szturmowiec posłusznie zajął swoją pozycję po prawej stronie.

- Avance!

Sześciu szturmowców po kolei wpadło w wąski korytarz ruszając w pościg.

 

Koniec cz. XVII

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz