piątek, 22 stycznia 2021

Ballada o prawie-snorku, cz. XVI

 

Początek cz. XVI

 

Chmura pyłu rozpełzła się po pomieszczeniu. Stara, niedrożna wentylacja nie nadążała wymieniać powietrza wypełnionego drobinkami cementu, kurzu i środków pirotechnicznych. Wszystko przybrało szaro-siną barwę. Wystrzały zlewały się z echem w jeden huk. Dent próbował zorientować się w sytuacji. Wystawił głowę znad skrzynek, ale od razu padł plackiem na ziemię. Seria z automatu zadzwoniła nad nim o metalowe tregry podtrzymujące sufit. Wlokąc karabin w pyle podłogi pogalopował na czworakach kilkanaście metrów w głąb ciemnego magazynu i przypadł za dużym metalowym kontenerem. Reszta oddziału z rzadka odpowiadała ogniem próbując powstrzymać napastników przed wdarciem się do środka. Jedyna ocalała po wybuchu lampa kołysała się na kablu, zamieniając zadymione wnętrze w teatr światłocieni. Dziadek ostrzeliwał się oszczędnie. Jego akm pluł krótkimi seriami z prawej strony. Zwierz przebiegł kuśtykając na lewo i władował w zadymione wejście kilka strzałów z pistoletu. Od strony drzwi błyskały lasery wskaźników celu. Kilka wiązek latało po całym pomieszczeniu, a w ślad za nimi do środka wpadały kule napastników, siekąc bezlitośnie po skrzyniach, ścianach i suficie.

 

Chłopak rozpłaszczył się na betonie i złożył do broni. „Jak się uruchamia to pieprzone ustrojstwo?” – załkał nerwowo, mocując się z przyciskami modułu celowania. Próbował przetrzeć szkła lunety, ale tylko rozmazał palcem szary pył. W końcu trafił kciukiem na odpowiedni przycisk i w powietrzu zatańczyła długa smuga czerwonego lasera. Młody zebrał się w sobie, naprowadził ją w punkt z którego wybiegały wiązki napastników i szarpnął za spust. Karabin zawibrował lekko w jego ramionach i wypluł z siebie krótką serię. Pociski skrzesały iskry, uderzając o metalową framugę pancernych drzwi. Lasery przeciwników zakołysały się nerwowo. Cześć zgasła. Chłopak nie czekał dalej, tylko zaczął obrabiać wejście kolejnymi seriami. Oszczędnie, biorąc przykład ze starego stalkera – po pięć, sześć pocisków. To wystarczyło, żeby ich trzymać w szachu.

 

- Malcziiiik! – krzyknął dziadek. – Ty strelaaaj, my uchdzim to tiebia!

Poderwali się razem ze Zwierzem i kryjąc się za skrzynkami zaczęli wycofywać się w głąb magazynu. Prawie-snorka jak zwykle nie było nigdzie widać. Za to przeciwnicy całkiem umilkli. Chłopak wstrzymał ogień i w skupieniu obserwował ciemny prostokąt wejścia. Dym rozwiał się już na tyle, by rozróżniać kontury, ale szary pył maskował kształty cienkim całunem. Barber i Zwierz przypadli w mroku, za skrzyniami, po obu stronach przejścia, jakieś dziesięć metrów od chłopaka. Wszyscy wpatrywali się w napięciu w wejście oświetlone lampą, kołyszącą się lekko u sufitu.

 

- Może odeszli? – szepnął niepewnie młody.

W tym samym momencie do środka wpadło coś małego i metalicznie szczęknęło o podłogę. Nagły błysk i huk eksplozji zupełnie oślepił chłopaka. Od razu zacisnął oczy i zakrył je dłońmi. Fioletowy powidok wypalił się plamą na rogówce. Do tego w uszy wwiercał się wysoki piiiiiisk, na wpół rozerwanych bębenków. Przez kakofonię dźwięków, usłyszał jeszcze stłumiony odgłos strzałów z kałasza, po czym poczuł jak jakaś silna dłoń łapie go za ramię i ciągnie do tyłu. W mrok.

 

 

Chłopak próbował przebierać nogami. Co chwilę gubił krok, ale towarzysz podtrzymywał go pewnie ramieniem. W korytarzu panowała ciemność. Mała latarka wyciągała kręgiem drgającego światła urywane kontury rur, kabli i metalowych uchwytów. Młody tak naprawdę mógł się tego tylko domyślać, bo plamy po eksplozji granatu błyskowo-hukowego nadal zasłaniały mu cześć wizji. Fonia natomiast wracała do siebie i bez trudu rozpoznał ciężkie charczenie Zwierza. Wielki stalker kuśtykał najszybciej jak mógł, ale wyraźnie zaczynało mu już brakować tchu. Chłopak podparł go, na tyle ile dał radę i starał się przynajmniej nie zawadzać w tym świńskim truchcie. Dotarli do pierwszego rozwidlenia w kształcie litery „T”. Zwierz poświecił niepewnie najpierw w jedną, potem w drugą stronę. Korytarze wyglądały identycznie. Plątanina rur i kabli na suficie. Rząd nieczynnych lamp na każdej ze ścian. Szary beton. Chłopak z trudem łapał powietrze, ale z ulgą stwierdzi, że wzrok mu wraca.

- Siuda … - wycharczał Zwierz i pociągnął go w prawo. – Tam, na powierzchnię idziom

- Co z nimi? – zapytał chłopak próbując nadążyć.

- Barber ranion, mutanta ja nie uwidział – rzucił kudłacz patrząc tępo przed siebie i nie zwalniając kroku. – My wydostać się musim i po pomoc iść.

- Czekaj… - Chłopak złapał go za ramię - … trzeba wrócić. Po nich.

- Niet! – warknął na niego kudłacz. – Barber kazał ciebie wyprowadzić. Tak wyprowadzę. Idziom!

Chwycił młodego za kołnierz i powlókł za sobą.

 

Zatrzymali się dopiero po kilkuset metrach. Korytarz nagle rozwarł się wysoko i szeroko. Słaba latareczka stalkera wychwytywała z ciemności sterty stalowych kratownic, drutu zbrojeniowego, rur i kabli rozrzuconych na podłodze. Weszli ostrożnie do hali. Zwierz omiótł wnętrze światłem szukając wyjścia, ale w promieniu najbliższych dwudziestu metrów nie było widać żadnych drzwi. Warknął coś do siebie po rusku i wskazał głową na prawo. Dent posłusznie poczłapał za nim ciamkając butami po mokrej posadzce. Chłopak próbował rozejrzeć się po wysokiej hali, ale egipskie ciemność zazdrośnie strzegły swoich sekretów. Dopiero po chwili dotarło do niego, że przecież ma latarkę zamontowaną na broni. Przez chwilę szamotał się z obudową małego modułu przyczepionego z boku lufy. Palce ślizgały się po wodoodpornej obudowie i dopiero zupełnie przypadkiem namacał placem wskazującym właściwy przycisk, z boku urządzenia. Aż podskoczył w miejscu. „To nie latarka tylko pieprzony halogen!” – podniósł broń i poświecił do przodu. Zaskoczony Zwierz odwrócił się do niego i natychmiast zasłonił oczy przed palącym blaskiem. Na przeciwległej, oddalonej od dobre sto metrów ścianie, rozłożył się jego ogromny cień.

- Uh malczik, no szto ty…? – warknął trąc twarz.

Chłopak bąknął jakieś przeprosiny i wyminął go, by oświetlić drogą. Dopiero teraz dotarło do niego jak ogromna jest hala. Jak urzeczony przejechał światłem po wysokim na dobre dwadzieścia metrów sklepieniu. Długie legary kratownic były powyginane, a w niektórych miejscach konstrukcje żeber całkiem się zerwały. Z betonowej powały zwieszały się dziwne nitki, przy ścianach było ich jeszcze więcej. „Korzenie” – pomyślał chłopak, ale zaraz wrócił na ziemię. Ta część pomieszczenia była zawalona gruzem i ułomkami metalu, ale to co przykuło jego uwagę to masywna wieża wznosząca się na środku hali i łącząca się z dachem.

- Gruzownyj lift! – krzyknął radośnie Zwierz, klepnął chłopaka w ramię i potruchtał w tamtym kierunku rozchlapując wodę z coraz głębszych kałuż.

- Przecież i tak nie ma prądu. Co nam po windzie?

Kudłacz odwrócił się, nie zwalniając kroku i zrobił dłońmi gest wychodzenia po drabinie:

- Lader, lader, do góry – oznajmił z uśmiechem, a młody chcąc nie chcąc, podążył jego śladem. Szerokie, stalowe drzwi były otwarte na oścież. Zwierz zanurkował do środka, ale zaraz cofnął się jak oparzony.

- Malczik ostrożna… - wskazał na ciemnozielone nitki zwieszające się ze ścian i stalowej kratownicy szybu. – Not gud. Rzawyj wołos.

Młody przejechał światłem po wnętrzu konstrukcji. Nitki wyciągnęły się w jego kierunku, jak poruszone wiatrem. Jednak to co przykuło jego uwagę to para błyszczących oczu spoglądająca na niego z ujścia szybu wentylacyjnego kilkanaście metrów wyżej. Po chwili dołączyła do niej kolejna, patrząca z dźwigara nieco niżej. Chłopak już miał zapytać Zwierza co to za zwierza. Tyle, że nie zdążył. Ściany szybu zakotłowały się nagle, w dół zaczęła spływać cała masa par oczu a powietrze wypełnił pisk setek małych gardeł.

- Malczik, ubiegaj! – rozdarł się kudłacz i pociągnął go za sobą. – Bystra!

 

Koniec cz.XVI                      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz