Początek cz.XII.
Prawie-snork
zrzucił ciała bandytów i zastrzelonych psów na stertę desek z zawalonej szopy,
przykrył to żywicznymi gałązkami sosny, skrawkami folii i podpalił. Płomienie
buchnęły od raz i objęły cały stos.
- Nu charoszej
wódki szkoda – mruknął Barber. – Ale cóż…
- Trochę to
brak szacunku – powiedział młody nie odrywając wzroku od ognia. – Żeby tak
ludzi z psami, razem…
- Nu, da – zgodził się stary. – Będą nam musiały psiaki wybaczyć. Lepiej nie zostawiać tak, przy habarze. Inny mutant krew poczuje, przyjdzie i zostanie, a jutro kurier będzie po towar.
Prawie-snork
zebrał z ziemi swój plecak, zarzucił dwururkę na ramię i warknął:
- Jak już
się skończyliście modlić, to może się wreszcie łaskawie zabierzemy z tej fucking shiethole?
Stary
popatrzył na niego przeciągle, ale nic nie odpowiedział. Dał znak głową
młodemu, przełożył sobie akm przez ramię i z PDA w dłoni ruszył w zonę.
Szli już
dobre pół godziny, gdy stary zatrzymał się, przyklęknął w trawie i przywołał
ruchem dłoni młodego.
- Pasmatri malczik. – Wskazał palcem polankę ze zwęglonymi resztkami
drewnianej wieżyczki strażniczej. – Tam żarnik, a. Widzisz?
Pokazał na
ekran PDA, który nieco na prawo od ich pozycji wyświetlił symbol anomalii.
- W dzień
zauważyć ciężko, - kontynuował spokojnym głosem – ale w noc widzisz łatwo.
- Bardzo
niebezpieczny? – spytał chłopak.
- Niet, ten maleńki, o zobacz. – Zgarnął z
ziemi zeschłą szyszkę i rzucił wysokim lobem w anomalię.
Słup ognia
strzelił w powietrze na wysokość dorosłego mężczyzny, ale potem zgasł nagle.
Młody wzdrygnął się z przestrachem, ale po chwili wpatrywał się jak urzeczony w
iskierki grające dookoła zwęglonej konstrukcji.
- Można
spróbować? – zapytał starego.
Ten skinął
głową z dobrotliwym uśmiechem. Chłopak szybko posłał w żarnik kilka kamyków i
szyszek. Anomalia huczała ogniem, ale za każdym razem płomień był coraz
mniejszy, aż wreszcie przy piątym kamyku zupełnie zanikł.
- Wyczerpała
się – odpowiedział stary na nieme pytanie młodego. – Za czas dopiero zadziała.
- Girls, you’re hav’n fun? – syknął na
nich prawie-snork. – Może byśmy się tak łaskawie przestali fucking around?
Barber z
Dentem wymienili pobłażliwe uśmiechy i ruszyli dalej.
Przejście
pierwszych trzech kilometrów zajęło im ponad godzinę. Za sobą nadal widzieli
nikłą smużkę dymu z dopalającego się stosu pogrzebowego, ale dzień był
bezchmurny i poza tym nic nie przesłaniało błękitnego nieba.
- Paps, - zagadnął snork – to ognisko to
był na pewno dobry pomysł? Wojskowi się nie zjadą?
Barber na
chwilę oderwał wzrok od PDA i łypnął na niego okiem z uśmiechem błądzącym w
kąciku ust.
- Dżimi, a
to nie za późno na pytanie? – Wrócił do skanowania i mruknął uspokajająco. – Relax, wojenni tu nie zaglądają. Za
daleko mają od baz.
Odwrócił się
i wskazał ręką na południowy zachód.
- Eta tam,
posterunek. Mały. Dwacat sołdata. –
Uśmiechnął się z wyższością. – Dlatego my tu habar wymieniali. Na łapówkę było mniej do podziału.
- Tylko
dwudziestu? – zainteresował się Młody. – To może by tak spróbować, no wie pan?
W nocy by się nie prześlizgnął?
Stary
stalker tylko pokręcił głową nie zwalniając kroku. Wyraźnie zwolnił i skanował
teren bardziej dokładnie.
- Niet malczik,
- powiedział nie odrywając wzroku od ekranu. – Tam sensor, radar, podczerwień.
Nic nie przejdzie, jak nie uzgodnione. Aftomaty
z komputera sterowane, miny i drony. Sorri.
– Odwrócił się na chwilę i rzucił mu smutny uśmiech.
Chłopak
westchnął i poprawił pas karabinu. „No cóż, zatem witaj przygodo”.
Barber
spojrzał na niego spod oka i kiwnął głową wykrzywiając usta z uznaniem.
- No mołodiec, teraz ostrożna – mruknął
wracając do skanera. – Tu nowe pole po ostatniej emisji. Anomalii gęsto.
Las skończył
się po następnej godzinie marszu. Stalker wyprowadził ich na skraj szerokiej
łąki. Wysoka trawa ciągnęła się łagodnym wzniesieniem aż po horyzont. W połowie
stoku przecinała ją trawersem szutrowa droga z polnych kamieni i żwiru. Cały
odcinek pokrywały wraki wojskowych pojazdów. Niektóre spalone, inne zgniecione
jak puszka po piwie, jeszcze inne zupełnie nietknięte: tylko kurz na karoserii
świadczył, że stoją tu już jakiś czas.
- Ewakuacja
– wyjaśnił stary. – W dwacatom goda. Dużo ludzi poginęło.
- To wtedy
jak się trzeci raz strefa powiększyła? – zapytał prawie-snork.
- Da. Tak my
do drugiego kordonu doszli prawie. – Pokazał ręką na szczyt wzniesienia. –
Dalej już stara zona. Teraz ostrożna mołojcy, tu o mutanta łatwiej niż na
nowej. Broń przygotować, ale nie strzelać puki nie powiem. Moim dałem znać, że
we trzech idziom, ale mi jeszcze nie
odpisali.
Ruszyli w
górę wzniesienia. Chłopak posłusznie złapał karabin w obie ręce i szczęknął
zamkiem sprawdzając, czy nabój na pewno jest w komorze. Prawie-snork mamrotał
coś do siebie przerzucając zardzewiałą wajchę od łamania dubeltówki. W końcu
udało mu się otworzyć stare ustrojstwo i mógł krytycznie przyjrzeć się swojej
broni.
- Jim, mam
ci oddać karabin? – zapytał chłopak zwalniając krok.
- Nie, for fuck sake
– skośny zatrzasnął zawias i złapał strzelbę w obie ręce. – Z tego rusty shit
przynajmniej nie muszę celować. – Uśmiechnął się krzywo.
- Fucking lufy tak wyjechanie, ze śrut
leci na wszystkie strony. Dobrze, że tam na podwórku padłeś płasko na ziemię,
bo bym cię pewnie zaczepił. – Klepnął chłopaka w ramię i ruszył szybszym
krokiem za dziadkiem.
„Taa, całe
szczęście” – pomyślał chłopak i też zagęścił ruchy.
Do szczytu
wzniesienia doszli po niecałym kwadransie. Stary przyklęknął przy wraku spalonego
beteera i wyjął lornetkę. Poniżej, jakieś dwieście metrów w dół trawiastego
stoku, szarzał kompleks przysadzistych, masywnych, betonowych budowli. Duży
bunkier, z płaskim dachem i skośnymi bocznymi ścianami, połączony z dwoma
mniejszymi, po obu stronach. Pomiędzy nimi betonowe tunele, zapewniające
komunikację pomiędzy obiektami, bez konieczności wychodzenia na zewnątrz.
Wszystko częściowo wkopane w czołowy nasyp zwrócony do centrum zony. Na
wyłożonym płytami placu przed budowlami, czerniły się resztki wypalonych,
plastikowych baraków mieszkalnych i kontenerów magazynowych. Ale drobnych
śmieci nie było. Widać, że ktoś zadał sobie trochę trudu, by po japońsku
ogarnąć to miejsce.
Stary
spojrzał w milczeniu na kompleks i nerwowo stuknął w PDA.
- Niedobrze
– mruknął. – Not gud.
- Co się
stało? – spytał młody.
- Nie widzę
ich. Na PDA też nie odpowiedzieli. Not
gud.
Prawie-snork
zrzucił swój plecak i przykucnął obok. Wciągnął mocno powietrze, po czym
wypuścił z cichym charczeniem. Stary popatrzył na niego zdziwiony, ale młody
tylko pokręcił głową uspokajająco.
- Polujecie
tu często, paps? – zapytał skośny po
chwili.
- Niet, tu zwierza nie ma. Dziki były w
lesie, ale dopiero co my mięsa ususzyli – odparł stalker.
- Czuję
świeżą krew i było tu strzelane – mruknął prawie-snork mrużąc oczy. – I to fucking gęsto.
Koniec cz.XII
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz