piątek, 22 stycznia 2021

Ballada o prawie-snorku, cz.XII

 Początek cz.XII.

 

Prawie-snork zrzucił ciała bandytów i zastrzelonych psów na stertę desek z zawalonej szopy, przykrył to żywicznymi gałązkami sosny, skrawkami folii i podpalił. Płomienie buchnęły od raz i objęły cały stos.

- Nu charoszej wódki szkoda – mruknął Barber. – Ale cóż…

- Trochę to brak szacunku – powiedział młody nie odrywając wzroku od ognia. – Żeby tak ludzi z psami, razem…

- Nu, da – zgodził się stary. – Będą nam musiały psiaki wybaczyć. Lepiej nie zostawiać tak, przy habarze. Inny mutant krew poczuje, przyjdzie i zostanie, a jutro kurier będzie po towar.

Prawie-snork zebrał z ziemi swój plecak, zarzucił dwururkę na ramię i warknął:

- Jak już się skończyliście modlić, to może się wreszcie łaskawie zabierzemy z tej fucking shiethole

Stary popatrzył na niego przeciągle, ale nic nie odpowiedział. Dał znak głową młodemu, przełożył sobie akm przez ramię i z PDA w dłoni ruszył w zonę.

 

Szli już dobre pół godziny, gdy stary zatrzymał się, przyklęknął w trawie i przywołał ruchem dłoni młodego.

- Pasmatri malczik. – Wskazał palcem polankę ze zwęglonymi resztkami drewnianej wieżyczki strażniczej. – Tam żarnik, a. Widzisz?

Pokazał na ekran PDA, który nieco na prawo od ich pozycji wyświetlił symbol anomalii.

- W dzień zauważyć ciężko, - kontynuował spokojnym głosem – ale w noc widzisz łatwo.

- Bardzo niebezpieczny? – spytał chłopak.

- Niet, ten maleńki, o zobacz. – Zgarnął z ziemi zeschłą szyszkę i rzucił wysokim lobem w anomalię.

Słup ognia strzelił w powietrze na wysokość dorosłego mężczyzny, ale potem zgasł nagle. Młody wzdrygnął się z przestrachem, ale po chwili wpatrywał się jak urzeczony w iskierki grające dookoła zwęglonej konstrukcji.

- Można spróbować? – zapytał starego.

Ten skinął głową z dobrotliwym uśmiechem. Chłopak szybko posłał w żarnik kilka kamyków i szyszek. Anomalia huczała ogniem, ale za każdym razem płomień był coraz mniejszy, aż wreszcie przy piątym kamyku zupełnie zanikł.

- Wyczerpała się – odpowiedział stary na nieme pytanie młodego. – Za czas dopiero zadziała.

- Girls, you’re hav’n fun? – syknął na nich prawie-snork. – Może byśmy się tak łaskawie przestali fucking around?

Barber z Dentem wymienili pobłażliwe uśmiechy i ruszyli dalej.

 

Przejście pierwszych trzech kilometrów zajęło im ponad godzinę. Za sobą nadal widzieli nikłą smużkę dymu z dopalającego się stosu pogrzebowego, ale dzień był bezchmurny i poza tym nic nie przesłaniało błękitnego nieba.

- Paps, - zagadnął snork – to ognisko to był na pewno dobry pomysł? Wojskowi się nie zjadą?

Barber na chwilę oderwał wzrok od PDA i łypnął na niego okiem z uśmiechem błądzącym w kąciku ust.

- Dżimi, a to nie za późno na pytanie? – Wrócił do skanowania i mruknął uspokajająco. – Relax, wojenni tu nie zaglądają. Za daleko mają od baz.

Odwrócił się i wskazał ręką na południowy zachód.

- Eta tam, posterunek. Mały. Dwacat sołdata. – Uśmiechnął się z wyższością. – Dlatego my tu habar wymieniali. Na łapówkę było mniej do podziału.

- Tylko dwudziestu? – zainteresował się Młody. – To może by tak spróbować, no wie pan? W nocy by się nie prześlizgnął?

Stary stalker tylko pokręcił głową nie zwalniając kroku. Wyraźnie zwolnił i skanował teren bardziej dokładnie.

- Niet malczik, - powiedział nie odrywając wzroku od ekranu. – Tam sensor, radar, podczerwień. Nic nie przejdzie, jak nie uzgodnione. Aftomaty z komputera sterowane, miny i drony. Sorri. – Odwrócił się na chwilę i rzucił mu smutny uśmiech.

Chłopak westchnął i poprawił pas karabinu. „No cóż, zatem witaj przygodo”.

Barber spojrzał na niego spod oka i kiwnął głową wykrzywiając usta z uznaniem.

- No mołodiec, teraz ostrożna – mruknął wracając do skanera. – Tu nowe pole po ostatniej emisji. Anomalii gęsto.

 

Las skończył się po następnej godzinie marszu. Stalker wyprowadził ich na skraj szerokiej łąki. Wysoka trawa ciągnęła się łagodnym wzniesieniem aż po horyzont. W połowie stoku przecinała ją trawersem szutrowa droga z polnych kamieni i żwiru. Cały odcinek pokrywały wraki wojskowych pojazdów. Niektóre spalone, inne zgniecione jak puszka po piwie, jeszcze inne zupełnie nietknięte: tylko kurz na karoserii świadczył, że stoją tu już jakiś czas.   

- Ewakuacja – wyjaśnił stary. – W dwacatom goda. Dużo ludzi poginęło.

- To wtedy jak się trzeci raz strefa powiększyła? – zapytał prawie-snork.

- Da. Tak my do drugiego kordonu doszli prawie. – Pokazał ręką na szczyt wzniesienia. – Dalej już stara zona. Teraz ostrożna mołojcy, tu o mutanta łatwiej niż na nowej. Broń przygotować, ale nie strzelać puki nie powiem. Moim dałem znać, że we trzech idziom, ale mi jeszcze nie odpisali.

Ruszyli w górę wzniesienia. Chłopak posłusznie złapał karabin w obie ręce i szczęknął zamkiem sprawdzając, czy nabój na pewno jest w komorze. Prawie-snork mamrotał coś do siebie przerzucając zardzewiałą wajchę od łamania dubeltówki. W końcu udało mu się otworzyć stare ustrojstwo i mógł krytycznie przyjrzeć się swojej broni.

- Jim, mam ci oddać karabin? – zapytał chłopak zwalniając krok.

- Nie, for fuck sake – skośny zatrzasnął zawias i złapał strzelbę w obie ręce. – Z tego rusty shit przynajmniej nie muszę celować. – Uśmiechnął się krzywo.

- Fucking lufy tak wyjechanie, ze śrut leci na wszystkie strony. Dobrze, że tam na podwórku padłeś płasko na ziemię, bo bym cię pewnie zaczepił. – Klepnął chłopaka w ramię i ruszył szybszym krokiem za dziadkiem.

„Taa, całe szczęście” – pomyślał chłopak i też zagęścił ruchy.

 

Do szczytu wzniesienia doszli po niecałym kwadransie. Stary przyklęknął przy wraku spalonego beteera i wyjął lornetkę. Poniżej, jakieś dwieście metrów w dół trawiastego stoku, szarzał kompleks przysadzistych, masywnych, betonowych budowli. Duży bunkier, z płaskim dachem i skośnymi bocznymi ścianami, połączony z dwoma mniejszymi, po obu stronach. Pomiędzy nimi betonowe tunele, zapewniające komunikację pomiędzy obiektami, bez konieczności wychodzenia na zewnątrz. Wszystko częściowo wkopane w czołowy nasyp zwrócony do centrum zony. Na wyłożonym płytami placu przed budowlami, czerniły się resztki wypalonych, plastikowych baraków mieszkalnych i kontenerów magazynowych. Ale drobnych śmieci nie było. Widać, że ktoś zadał sobie trochę trudu, by po japońsku ogarnąć to miejsce.

Stary spojrzał w milczeniu na kompleks i nerwowo stuknął w PDA.

- Niedobrze – mruknął. – Not gud.

- Co się stało? – spytał młody.

- Nie widzę ich. Na PDA też nie odpowiedzieli. Not gud.

Prawie-snork zrzucił swój plecak i przykucnął obok. Wciągnął mocno powietrze, po czym wypuścił z cichym charczeniem. Stary popatrzył na niego zdziwiony, ale młody tylko pokręcił głową uspokajająco.

- Polujecie tu często, paps? – zapytał skośny po chwili.

- Niet, tu zwierza nie ma. Dziki były w lesie, ale dopiero co my mięsa ususzyli – odparł stalker.

- Czuję świeżą krew i było tu strzelane – mruknął prawie-snork mrużąc oczy. – I to fucking gęsto. 

 

Koniec cz.XII  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz