Początek cz.XIII
Młodego
zostawili przy wraku. Prawie-snork podsadził go na górę, a chłopak rozpłaszczył
się na zardzewiałym dachu wystawiając lufę karabinu w kierunku bunkrów.
- Nu Dżimi, ja z lewa, ty w prawo –
zakomenderował Barber. – Tam uważaj, w rowie galareta. – Wskazał miejsce w
połowie stoku. – Takoj kwas, ty
znasz?
- Tak, paps. Nie bój się, nie wpadnę – mruknął
skośny zaciskając dłonie na strzelbie.
- Nu, tak idzom. – Stary ruszył zgarbiony, z bronią przy ramieniu w kierunku
przewróconego na bok uaza. Wrak leżał jakieś pięćdziesiąt metrów w dół
zielonego zbocza. Prawie snork, przypadł do ziemi i chowając się w trawie potruchtał
łukiem w prawo, do rowu melioracyjnego.
Dent
spoglądał to na jednego, to na drugiego, ale w końcu przypomniał sobie po co go
tu zostawili. Oparł broń o przepaloną na wylot wieżyczkę wozu bojowego i
przywarł okiem do celownika. Od razu cofnął się z syknięciem bólu, gdy ostra
krawędź uraziła go w ranę na łuku brwiowym i przezornie odstawił twarz
odrobinkę dalej. Wykorzystując czterokrotne powiększenie lunety dokładnie
przyjrzał się zabudowaniom. Nigdzie nie widział śladów walki, o której
wcześniej mówił prawie-snork. Nie było krwi, ani dziur po kulach. Przejechał po
koronie nasypu do lewego bunkra, po czym zrobił to samo z prawym. Żadnego
ruchu, żadnych śladów. Ot zwykła, opuszczona instalacja wojskowa… Dopiero teraz
dotarło do niego, że wszystkie drzwi do schronów są pootwierane. Ujął mocniej
karabin i wbił wzrok w ciemność wejścia do głównego budynku. Wydawało mu się,
że wyraźnie widział tam ruch. Jakby ktoś przebiegł z jednej strony
pomieszczenia na drugą. Albo „coś”. Odjął na chwilę twarz od celownika i
spojrzał za swoimi towarzyszami. Prawie-snorka nie było już widać. Wysoka trawa
skryła go całkowicie, a wydeptany pas kończył się przy rowie melioracyjnym
odwadniającym niegdyś teren obiektu. Barber zaś, poruszał się ostrożnie,
wykorzystując kolejne wraki i nasyp drogi, aby dostać się w pobliże lewego
bunkra. Był mniej więcej w połowie dystansu. Akurat wychylił się zza
ciężarówki, by sprawdzić przedpole. Już miał ruszyć dalej gdy … cały bunkier
rozszczekał się ogniem broni maszynowej! Otwory strzelnic błyskały wystrzałami.
Kule siekły wrak, darły brezent plandeki i rozbijały okna garbatego urala, ale
dziadek przytomnie padł za podwójną tylną osią, chroniony przez masywne felgi.
Chłopak
otrząsnął się wreszcie z oszołomienia i złożył do broni. Wziął na cel pierwsze
okno i wstrzymał oddech. Gdy płomień wystrzału błysnął w czarnym prostokącie
szczeliny, ściągnął lekko spust. Broń kopnęła boleśnie, za słabo dociśnięta do
ramienia, ale wyraźnie widział chmurkę pyłu i odprysk betonu, tuż poniżej
krawędzi okienka. Nie trafił ukrytego tam strzelca, ale na pewno zmusił go do
przerwania ognia. Ośmielony pierwszym sukcesem przeniósł celownik na druga
stroną drzwi i wpakował trzy mierzone strzały w bliźniaczą strzelnicę po lewej.
Tym razem pociski wpadły do środka. Wnętrze bunkra rozbłysło krótką serią,
zupełnie jakby ktoś śmiertelnie ranny konwulsyjnie zacisnął palec na spuście.
Barber spojrzał w górę na chłopaka i machnął mu ręką w podziękowaniu, po czym
poderwał się z ziemi i przebiegł w prawo, za stertę grubościennych metalowych
rur, które zakryły go całkiem przed ogniem z bunkra.
Chłopak
tymczasem przenosił celownik pomiędzy prawą strzelnicą, a głównym wejściem.
Dopiero po chwili zorientował się, że napastnicy zdążyli się przegrupować i
kontratakują z prawej strony. Dwie postacie w czarnych mundurach wybiegły
sprintem z budynku i przypadły za na wpół wypalonymi barakami. Do tego z bunkra
odezwał się trzeci strzelec kładący ogień na nową kryjówkę stalkera. Barber
wychylił się trochę i posłał krótką im krótką serią, ale to wszystko co mógł
zrobić. Trzej strzelcy przycisnęli go ogniem, tak że musiał skulić się za
rurami. Chłopak próbował rozpaczliwie trafić któregoś z napastników, ale z tego
kąta widział tylko rozbłyski luf. Posłał kilka pocisków na ślepo w wejście,
licząc na rykoszet, ale napastnik prowadził ogień z wnętrza, nie wystawiając
się na strzał. Pozostali dwaj rozchodzili się na boki, skacząc od osłony do
osłony. Młody z coraz większą frustracją i bezsilnością przerzucał lufę z
jednej strony na druga, próbując trafić ich w biegu, ale byli dla niego za szybcy.
„Jeszcze chwila i zajdą dziadka z obu stron” – pomyślał w duchu. Akurat, gdy
mieli zerwać się do następnego skoku, wnętrzem bunkra targnął wybuch.
Zaskoczeni napastnicy zwrócili się w tamtą stronę, a ten po lewej wystawił na chwilę głowę zza osłony. Młody tylko na to
czekał. Zgrał igłę celownika z czarnym hełmem i ściągnął spust. Pocisk zerwał
kewlarową skorupę i rzucił napastnikiem o ziemię. Ze środka wytoczył się ten
trzeci. Mundur miał porwany odłamkami. Trzymając się za twarz potknął się, padł
na kolana, po czym przewrócił na bok. Chłopak tylko prześlizgnął po nim
celownik i skupił się na drugim flankującym. Niepotrzebnie. Z zarośli wypadł
prawie-snork. Młody z fascynacją patrzył jak wyciągnął się w długim skoku i
spadł wrogowi na plecy. Po chwili jednak odwrócił się z obrzydzeniem, gdy
skośny jednym kłapnięciem ogryzł mu głowę. „Uhh, niezły widok” – pomyślał. „Jak
to teraz odzobaczyć?”. Podniósł znowu
lunetę do oka, żeby kontrolnie zlustrować pole bitwy. Dwóch napastników leżało
nieruchomo. Ten z bunkra po lewej nie dawał znaku życia. Ale… nigdzie nie było
drugiego flankującego. Chłopak przejechał celownikiem w miejsce, gdzie go
trafił. Czarny hełm leżał na ziemi, ale ciała nie było. Barber podniósł się zza
swoich rur z bronią przy ramieniu. Machnął prawie-snorkowi i ruszył w jego
kierunku. Chłopak dopiero teraz zauważył, że zza baraku biegnie jego śladem
postać w czarnym mundurze. Natychmiast wziął go na cel i ściągnął spust.
Karabin jednak milczał. Chłopaka zmroziło. „Koniec amunicji” – pomyślał. Napastnik
dobiegł już do sterty rur. „Zaraz ich rozwali!”. „Dziadek, za tobą!” – zdążył
jeszcze pomyśleć. I… wtedy zdarzył się cud. Barber, jak w transie odwrócił się
i jeszcze zanim podniósł broń do ramienia wypuścił długą serię wywalając cały
magazynek. Napastnik wyskoczył zza osłony i wprost nadział się na lecące
pociski. Ołów poszatkował go na miejscu i rzucił o ziemię. Stary stalker stał
przez chwilę oszołomiony, patrząc to na leżącego przed nim wroga, to na dymiącą
lufę broni. Z osłupienia wyrwał go dopiero odgłos strzałów. Człowiek w zielonej
bluzie mundurowej wytoczył się z wnętrza bunkra i walił bez opamiętania z
pistoletu. Odrzut broni trzymanej w jednej ręce prawie go przewracał, gdy
słaniając się na nogach próbował wziąć na cel prawie-snorka. Skośny nie miał w
zwyczaju się zastanawiać i w dwóch skokach dał nura z powrotem w zarośla.
Barber tymczasem podbiegł do strzelca i… delikatnie złapał go i położył na
ziemi.
Koniec cz. XIII
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz