piątek, 22 stycznia 2021

Ballada o prawie-snorku, cz. XIII

 Początek cz.XIII

 

Młodego zostawili przy wraku. Prawie-snork podsadził go na górę, a chłopak rozpłaszczył się na zardzewiałym dachu wystawiając lufę karabinu w kierunku bunkrów.

- Nu Dżimi, ja z lewa, ty w prawo – zakomenderował Barber. – Tam uważaj, w rowie galareta. – Wskazał miejsce w połowie stoku. – Takoj kwas, ty znasz?

- Tak, paps. Nie bój się, nie wpadnę – mruknął skośny zaciskając dłonie na strzelbie.

- Nu, tak idzom. – Stary ruszył zgarbiony, z bronią przy ramieniu w kierunku przewróconego na bok uaza. Wrak leżał jakieś pięćdziesiąt metrów w dół zielonego zbocza. Prawie snork, przypadł do ziemi i chowając się w trawie potruchtał łukiem w prawo, do rowu melioracyjnego.

 

Dent spoglądał to na jednego, to na drugiego, ale w końcu przypomniał sobie po co go tu zostawili. Oparł broń o przepaloną na wylot wieżyczkę wozu bojowego i przywarł okiem do celownika. Od razu cofnął się z syknięciem bólu, gdy ostra krawędź uraziła go w ranę na łuku brwiowym i przezornie odstawił twarz odrobinkę dalej. Wykorzystując czterokrotne powiększenie lunety dokładnie przyjrzał się zabudowaniom. Nigdzie nie widział śladów walki, o której wcześniej mówił prawie-snork. Nie było krwi, ani dziur po kulach. Przejechał po koronie nasypu do lewego bunkra, po czym zrobił to samo z prawym. Żadnego ruchu, żadnych śladów. Ot zwykła, opuszczona instalacja wojskowa… Dopiero teraz dotarło do niego, że wszystkie drzwi do schronów są pootwierane. Ujął mocniej karabin i wbił wzrok w ciemność wejścia do głównego budynku. Wydawało mu się, że wyraźnie widział tam ruch. Jakby ktoś przebiegł z jednej strony pomieszczenia na drugą. Albo „coś”. Odjął na chwilę twarz od celownika i spojrzał za swoimi towarzyszami. Prawie-snorka nie było już widać. Wysoka trawa skryła go całkowicie, a wydeptany pas kończył się przy rowie melioracyjnym odwadniającym niegdyś teren obiektu. Barber zaś, poruszał się ostrożnie, wykorzystując kolejne wraki i nasyp drogi, aby dostać się w pobliże lewego bunkra. Był mniej więcej w połowie dystansu. Akurat wychylił się zza ciężarówki, by sprawdzić przedpole. Już miał ruszyć dalej gdy … cały bunkier rozszczekał się ogniem broni maszynowej! Otwory strzelnic błyskały wystrzałami. Kule siekły wrak, darły brezent plandeki i rozbijały okna garbatego urala, ale dziadek przytomnie padł za podwójną tylną osią, chroniony przez masywne felgi.

Chłopak otrząsnął się wreszcie z oszołomienia i złożył do broni. Wziął na cel pierwsze okno i wstrzymał oddech. Gdy płomień wystrzału błysnął w czarnym prostokącie szczeliny, ściągnął lekko spust. Broń kopnęła boleśnie, za słabo dociśnięta do ramienia, ale wyraźnie widział chmurkę pyłu i odprysk betonu, tuż poniżej krawędzi okienka. Nie trafił ukrytego tam strzelca, ale na pewno zmusił go do przerwania ognia. Ośmielony pierwszym sukcesem przeniósł celownik na druga stroną drzwi i wpakował trzy mierzone strzały w bliźniaczą strzelnicę po lewej. Tym razem pociski wpadły do środka. Wnętrze bunkra rozbłysło krótką serią, zupełnie jakby ktoś śmiertelnie ranny konwulsyjnie zacisnął palec na spuście. Barber spojrzał w górę na chłopaka i machnął mu ręką w podziękowaniu, po czym poderwał się z ziemi i przebiegł w prawo, za stertę grubościennych metalowych rur, które zakryły go całkiem przed ogniem z bunkra.

 

Chłopak tymczasem przenosił celownik pomiędzy prawą strzelnicą, a głównym wejściem. Dopiero po chwili zorientował się, że napastnicy zdążyli się przegrupować i kontratakują z prawej strony. Dwie postacie w czarnych mundurach wybiegły sprintem z budynku i przypadły za na wpół wypalonymi barakami. Do tego z bunkra odezwał się trzeci strzelec kładący ogień na nową kryjówkę stalkera. Barber wychylił się trochę i posłał krótką im krótką serią, ale to wszystko co mógł zrobić. Trzej strzelcy przycisnęli go ogniem, tak że musiał skulić się za rurami. Chłopak próbował rozpaczliwie trafić któregoś z napastników, ale z tego kąta widział tylko rozbłyski luf. Posłał kilka pocisków na ślepo w wejście, licząc na rykoszet, ale napastnik prowadził ogień z wnętrza, nie wystawiając się na strzał. Pozostali dwaj rozchodzili się na boki, skacząc od osłony do osłony. Młody z coraz większą frustracją i bezsilnością przerzucał lufę z jednej strony na druga, próbując trafić ich w biegu, ale byli dla niego za szybcy. „Jeszcze chwila i zajdą dziadka z obu stron” – pomyślał w duchu. Akurat, gdy mieli zerwać się do następnego skoku, wnętrzem bunkra targnął wybuch. Zaskoczeni napastnicy zwrócili się w tamtą stronę, a ten po lewej wystawił na  chwilę głowę zza osłony. Młody tylko na to czekał. Zgrał igłę celownika z czarnym hełmem i ściągnął spust. Pocisk zerwał kewlarową skorupę i rzucił napastnikiem o ziemię. Ze środka wytoczył się ten trzeci. Mundur miał porwany odłamkami. Trzymając się za twarz potknął się, padł na kolana, po czym przewrócił na bok. Chłopak tylko prześlizgnął po nim celownik i skupił się na drugim flankującym. Niepotrzebnie. Z zarośli wypadł prawie-snork. Młody z fascynacją patrzył jak wyciągnął się w długim skoku i spadł wrogowi na plecy. Po chwili jednak odwrócił się z obrzydzeniem, gdy skośny jednym kłapnięciem ogryzł mu głowę. „Uhh, niezły widok” – pomyślał. „Jak to teraz odzobaczyć?”. Podniósł znowu lunetę do oka, żeby kontrolnie zlustrować pole bitwy. Dwóch napastników leżało nieruchomo. Ten z bunkra po lewej nie dawał znaku życia. Ale… nigdzie nie było drugiego flankującego. Chłopak przejechał celownikiem w miejsce, gdzie go trafił. Czarny hełm leżał na ziemi, ale ciała nie było. Barber podniósł się zza swoich rur z bronią przy ramieniu. Machnął prawie-snorkowi i ruszył w jego kierunku. Chłopak dopiero teraz zauważył, że zza baraku biegnie jego śladem postać w czarnym mundurze. Natychmiast wziął go na cel i ściągnął spust. Karabin jednak milczał. Chłopaka zmroziło. „Koniec amunicji” – pomyślał. Napastnik dobiegł już do sterty rur. „Zaraz ich rozwali!”. „Dziadek, za tobą!” – zdążył jeszcze pomyśleć. I… wtedy zdarzył się cud. Barber, jak w transie odwrócił się i jeszcze zanim podniósł broń do ramienia wypuścił długą serię wywalając cały magazynek. Napastnik wyskoczył zza osłony i wprost nadział się na lecące pociski. Ołów poszatkował go na miejscu i rzucił o ziemię. Stary stalker stał przez chwilę oszołomiony, patrząc to na leżącego przed nim wroga, to na dymiącą lufę broni. Z osłupienia wyrwał go dopiero odgłos strzałów. Człowiek w zielonej bluzie mundurowej wytoczył się z wnętrza bunkra i walił bez opamiętania z pistoletu. Odrzut broni trzymanej w jednej ręce prawie go przewracał, gdy słaniając się na nogach próbował wziąć na cel prawie-snorka. Skośny nie miał w zwyczaju się zastanawiać i w dwóch skokach dał nura z powrotem w zarośla. Barber tymczasem podbiegł do strzelca i… delikatnie złapał go i położył na ziemi.

 

Koniec cz. XIII 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz