wtorek, 19 stycznia 2021

Ballada o prawie-snorku, cz.VIII

 Początek cz.VIII

Dłuższa chwila musiała upłynąć zanim nieznajomy uspokoił się na tyle, że przestał wrzeszczeć ze strachu. Prawie-snork nie zwracał na niego uwagi. Zebrał z ziemi broń bandytów oraz pistolet ich niedoszłej ofiary i rzucił wszystko młodemu pod nogi.

- Masz – warknął. – Pilnuj żeby ten shitty panikarz do mnie nie strzelił.

Chłopak siedział nieruchomo na ziemi, tam gdzie cisnął nim odrzut broni. Z rozciętego łuku brwiowego spływała strużka krwi, ale on nie zwracał na to uwagi. Broda trzęsła mu się nerwowo. Nie mógł oderwać wytrzeszczonych przerażeniem oczu od ciała, które leżało przed nim w trawie.

- Oi! – krzyknął mu nad uchem skośny i dla zwrócenia uwagi trącił go butem pod żebro. – Obudzisz się wreszcie ty useless cunt?

Chłopak podniósł na niego rozgorączkowane oczy i z trudem wyartykułował:

- Za-z-zabiłem go?

- English ty dump cunt! – wydarł się prawie-snork.

- P-pytałem, czy go zabiłem – poprawił się chłopak, w języku synów Albionu.

- Tak! Gratulacje motherucker. Zabiłeś. A teraz możemy się już stąd get the fuck out?

Dent niezdarnie podniósł się na nogi. Kantem dłoni otarł czoło. Przez chwilę stał, wpatrując się w krople kapiące na udeptane klepisko. W końcu westchnął, splunął ze złością i ruszył na chwiejnych nogach w kierunku siedzącego pod ścianą nieznajomego. Rany musiały wreszcie osłabić przybysza. Nie miał już sił krzyczeć, ani nawet się poruszyć. Siedział tylko zrezygnowany, oddychając z trudem, a pomiędzy palcami przyciśniętymi do klatki, sączyła się krew. Człowiek popatrzył na niego półprzytomnie.

- Wy… pa angielski… gawarily…? – wycharczał z trudem. – Ja znajet… nie mnoga… znajet. – Opuścił głowę na piersi opadając z sił.

Chłopak przez chwilę patrzył na niego, po czym zacisnął pięści i odwrócił się do prawie-snorka.

- Jim? – powiedział niezdecydowanie.

Skośny poderwał głowę i odwrócił się rozdrażniony. Jeszcze nie skończył przetrząsania kieszeni pierwszego z denatów na okoliczność, broni, amunicji i bardzo denerwowało go to, że mu się przeszkadza.

- Jim, musimy mu pomóc – Chłopak stanął przed nim i spojrzał mu poważnie prosto oczy.

Prawie-snork parsknął tylko w odpowiedzi i odwrócił się z powrotem do trupa.

- To go zanieś to fucking szpitala – warknął lekceważąco.

- Ja mówię poważnie. – Młody obszedł ich z drugiej strony i znowu stanął przed nim. – Te twoje artefakty? Możemy ich użyć?

Skośnooki ze złością rzucił na ciało drobiazgi, które wyciągnął z kieszeni trupa. Popatrzył przez chwilę na chłopaka, po czym wyprostował się i syknął jadowicie:

- Ty wiesz o co w ogóle prosisz? Zdajesz sobie sprawę jak fucking ciężko znaleźć coś takiego? – Wyjął z kieszeni kombinezonu małe zawiniątko w błyszczącej folii.

Chłopak patrzył na niego smutno, ale nie spuścił oczu. Prawie-snork prychnął i pokręcił głową.

- Miłosierny fucking samarytanin.

Dent zagryzł wargi i… nagle olśniła go MYŚL.

- On mówi po angielsku i rosyjsku – powiedział najspokojniej jak tylko mógł, choć ledwie się opanował, żeby nie krzyczeć. – Może być twoim tłumaczem.

Skośnooki zamarł. Popatrzył przez chwilę na chłopaka, po czym… rzucił się pędem w kierunku kurnika.

Ranny powolutku odzyskiwał przytomność. Na klatce piersiowej bielił mu się świeży, szeroki opatrunek. Pomiędzy zwojami bandaża odznaczały się zgrubienia przyłożonych do ciała artefaktów: pasek koralików, którymi prawie-snork wcześniej leczył chłopaka, oraz mała, twarda kulka, przeświecająca przez materiał niebieską poświatą. Przybysz leżał na wznak, na deskach strychu, w starej stodole nieopodal miejsca potyczki. Chłopak nie protestował, gdy skośny zadecydował, że to będzie najlepsze miejsce. Wiekowa konstrukcja, trochę chwiała się na spróchniałych legarach, ale była na tyle wysoko, że dawała złudne poczucie bezpieczeństwa. Dent sumiennie pielęgnował rannego, tak jak mu przykazano. Co kilka minut wylewał kropelkę wódki na zgrubienia pod bandażem. Artefakty od razu wydawały przy tym cichy syk, i robiły się wyczuwalnie cieplejsze. Koraliki powoli zanikały, jakby zasuszone, zapadały się w sobie, ale kulka świeciła na niebiesko cały czas, tak samo mocno jak na początku.   

 

Prawie-snork wszedł przez dziurę w dachu. Młody był tak zaabsorbowany polewaniem, że nawet go nie zauważył. Dopiero, gdy nad uchem rozległ mu się ostry szept…

- HANDE HOH, ty poor bastard! He, he,he…

…podskoczył w miejscu o mało nie wypuszczając z rąk butelki.

- I co się tak rzucasz? – zapytał skośny siadając na dechach. – Masz coś na sumieniu?

Uśmiechnął się jadowicie i zabrał się do przekopywania plecaka, który znalazł przy martwym handlarzu. Razem z Dentem, już wcześniej pożyczyli sobie na wieczne nieoddanie środki opatrunkowe i alkohol. „Ale przecież nie dla siebie braliśmy, nie?” – chłopak bardzo szybko usprawiedliwił się, sam przed sobą, z ograbienia zabitego. Prawie-snork nie miał żadnych obiekcji. Metodycznie posortował wszystkie przedmioty z plecaka na dwie kupki. Amunicja, drobne narzędzia, elektronika - na lewo; konserwy, bandaże i siedem bochnów chleba – na prawo. Na pierwszą stertę rzucił jeszcze zwitek z banknotami. Po chwili jednak, złapał go z powrotem i zważył w dłoni.

- To jednak może się przydać – mruknął pod nosem. – Będzie czym ars podetrzeć.

Chłopak popatrzył na niego, ale tym razem powstrzymał się od pytań. Przyzwyczajał się już powoli, że skośnooki działa według sobie tylko znanej logiki. „Jeśli będzie trzeba to mi wyjaśni” – westchnął sobie w duchu i wrócił do pielęgnowania rannego. Nieznajomy co jakiś czas otwierał nieprzytomnie oczy, ale zaraz znowu tracił świadomość. Młody popatrzył na przesiąkniętą zieloną bluzę, która leżała zwinięta w kłębek w kącie. „ Pewnie bez transfuzji nie przeżyje. Za krwi dużo stracił” – pomyślał.

- Co? – Prawie-snork poderwał się głowę znad plecaka.

Chłopak odwrócił się do niego lekko zdezorientowany.

- N-nic… nic nie mówiłem.

- Mówiłeś – odparł tamten. – Krew mu niepotrzebna. Poor bastard za godzinę się obudzi. Zobaczysz – mruknął i rzucił plecak pod ścianę. Wyciągnął nogi i rozsiadł się wygodnie, sposobiąc się do spoczynku. Na zewnątrz zapadał powoli mrok. Z lasu dało się słyszeć wieczorne nawoływania zwierząt. „Tu nie ma zwierząt” – pomyślał do siebie chłopak. „Tylko mutanty” – dodał spoglądając na skośnookiego.             

 

Koniec cz. VIII   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz