Początek cz.VIII
Dłuższa chwila musiała upłynąć zanim
nieznajomy uspokoił się na tyle, że przestał wrzeszczeć ze strachu.
Prawie-snork nie zwracał na niego uwagi. Zebrał z ziemi broń bandytów oraz
pistolet ich niedoszłej ofiary i rzucił wszystko młodemu pod nogi.
- Masz – warknął. – Pilnuj żeby ten shitty panikarz do mnie nie strzelił.
Chłopak siedział nieruchomo na ziemi,
tam gdzie cisnął nim odrzut broni. Z rozciętego łuku brwiowego spływała strużka
krwi, ale on nie zwracał na to uwagi. Broda trzęsła mu się nerwowo. Nie mógł
oderwać wytrzeszczonych przerażeniem oczu od ciała, które leżało przed nim w
trawie.
- Oi!
– krzyknął mu nad uchem skośny i dla zwrócenia uwagi trącił go butem pod żebro.
– Obudzisz się wreszcie ty useless cunt?
Chłopak podniósł na niego
rozgorączkowane oczy i z trudem wyartykułował:
- Za-z-zabiłem go?
- English ty dump cunt! – wydarł się
prawie-snork.
- P-pytałem, czy go zabiłem – poprawił
się chłopak, w języku synów Albionu.
- Tak! Gratulacje motherucker. Zabiłeś. A teraz możemy się już stąd get the fuck out?
Dent niezdarnie podniósł się na nogi.
Kantem dłoni otarł czoło. Przez chwilę stał, wpatrując się w krople kapiące na
udeptane klepisko. W końcu westchnął, splunął ze złością i ruszył na chwiejnych
nogach w kierunku siedzącego pod ścianą nieznajomego. Rany musiały wreszcie
osłabić przybysza. Nie miał już sił krzyczeć, ani nawet się poruszyć. Siedział
tylko zrezygnowany, oddychając z trudem, a pomiędzy palcami przyciśniętymi do
klatki, sączyła się krew. Człowiek popatrzył na niego półprzytomnie.
- Wy… pa angielski… gawarily…? –
wycharczał z trudem. – Ja znajet… nie mnoga… znajet. – Opuścił głowę na piersi
opadając z sił.
Chłopak przez chwilę patrzył na niego,
po czym zacisnął pięści i odwrócił się do prawie-snorka.
- Jim? – powiedział niezdecydowanie.
Skośny poderwał głowę i odwrócił się
rozdrażniony. Jeszcze nie skończył przetrząsania kieszeni pierwszego z denatów
na okoliczność, broni, amunicji i bardzo denerwowało go to, że mu się
przeszkadza.
- Jim, musimy mu pomóc – Chłopak
stanął przed nim i spojrzał mu poważnie prosto oczy.
Prawie-snork parsknął tylko w
odpowiedzi i odwrócił się z powrotem do trupa.
- To go zanieś to fucking szpitala – warknął lekceważąco.
- Ja mówię poważnie. – Młody obszedł
ich z drugiej strony i znowu stanął przed nim. – Te twoje artefakty? Możemy ich
użyć?
Skośnooki ze złością rzucił na ciało
drobiazgi, które wyciągnął z kieszeni trupa. Popatrzył przez chwilę na
chłopaka, po czym wyprostował się i syknął jadowicie:
- Ty wiesz o co w ogóle prosisz?
Zdajesz sobie sprawę jak fucking ciężko
znaleźć coś takiego? – Wyjął z kieszeni kombinezonu małe zawiniątko w
błyszczącej folii.
Chłopak patrzył na niego smutno, ale
nie spuścił oczu. Prawie-snork prychnął i pokręcił głową.
- Miłosierny fucking samarytanin.
Dent zagryzł wargi i… nagle olśniła go
MYŚL.
- On mówi po angielsku i rosyjsku –
powiedział najspokojniej jak tylko mógł, choć ledwie się opanował, żeby nie
krzyczeć. – Może być twoim tłumaczem.
Skośnooki zamarł. Popatrzył przez
chwilę na chłopaka, po czym… rzucił się pędem w kierunku kurnika.
…
Ranny powolutku odzyskiwał
przytomność. Na klatce piersiowej bielił mu się świeży, szeroki opatrunek.
Pomiędzy zwojami bandaża odznaczały się zgrubienia przyłożonych do ciała
artefaktów: pasek koralików, którymi prawie-snork wcześniej leczył chłopaka,
oraz mała, twarda kulka, przeświecająca przez materiał niebieską poświatą.
Przybysz leżał na wznak, na deskach strychu, w starej stodole nieopodal miejsca
potyczki. Chłopak nie protestował, gdy skośny zadecydował, że to będzie
najlepsze miejsce. Wiekowa konstrukcja, trochę chwiała się na spróchniałych
legarach, ale była na tyle wysoko, że dawała złudne poczucie bezpieczeństwa.
Dent sumiennie pielęgnował rannego, tak jak mu przykazano. Co kilka minut wylewał
kropelkę wódki na zgrubienia pod bandażem. Artefakty od razu wydawały przy tym
cichy syk, i robiły się wyczuwalnie cieplejsze. Koraliki powoli zanikały, jakby
zasuszone, zapadały się w sobie, ale kulka świeciła na niebiesko cały czas, tak
samo mocno jak na początku.
Prawie-snork wszedł przez dziurę w
dachu. Młody był tak zaabsorbowany polewaniem, że nawet go nie zauważył.
Dopiero, gdy nad uchem rozległ mu się ostry szept…
- HANDE HOH, ty poor bastard! He,
he,he…
…podskoczył w miejscu o mało nie wypuszczając
z rąk butelki.
- I co się tak rzucasz? – zapytał
skośny siadając na dechach. – Masz coś na sumieniu?
Uśmiechnął się jadowicie i zabrał się
do przekopywania plecaka, który znalazł przy martwym handlarzu. Razem z Dentem,
już wcześniej pożyczyli sobie na wieczne nieoddanie środki opatrunkowe i
alkohol. „Ale przecież nie dla siebie braliśmy, nie?” – chłopak bardzo szybko
usprawiedliwił się, sam przed sobą, z ograbienia zabitego. Prawie-snork nie
miał żadnych obiekcji. Metodycznie posortował wszystkie przedmioty z plecaka na
dwie kupki. Amunicja, drobne narzędzia, elektronika - na lewo; konserwy,
bandaże i siedem bochnów chleba – na prawo. Na pierwszą stertę rzucił jeszcze
zwitek z banknotami. Po chwili jednak, złapał go z powrotem i zważył w dłoni.
- To jednak może się przydać – mruknął
pod nosem. – Będzie czym ars podetrzeć.
Chłopak popatrzył na niego, ale tym
razem powstrzymał się od pytań. Przyzwyczajał się już powoli, że skośnooki
działa według sobie tylko znanej logiki. „Jeśli będzie trzeba to mi wyjaśni” –
westchnął sobie w duchu i wrócił do pielęgnowania rannego. Nieznajomy co jakiś
czas otwierał nieprzytomnie oczy, ale zaraz znowu tracił świadomość. Młody
popatrzył na przesiąkniętą zieloną bluzę, która leżała zwinięta w kłębek w
kącie. „ Pewnie bez transfuzji nie przeżyje. Za krwi dużo stracił” – pomyślał.
- Co? – Prawie-snork poderwał się
głowę znad plecaka.
Chłopak odwrócił się do niego lekko
zdezorientowany.
- N-nic… nic nie mówiłem.
- Mówiłeś – odparł tamten. – Krew mu
niepotrzebna. Poor bastard za godzinę się obudzi. Zobaczysz – mruknął i rzucił
plecak pod ścianę. Wyciągnął nogi i rozsiadł się wygodnie, sposobiąc się do
spoczynku. Na zewnątrz zapadał powoli mrok. Z lasu dało się słyszeć wieczorne
nawoływania zwierząt. „Tu nie ma zwierząt” – pomyślał do siebie chłopak. „Tylko
mutanty” – dodał spoglądając na skośnookiego.
Koniec cz. VIII
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz