piątek, 22 stycznia 2021

Ballada o prawie-snorku cz. XXV

 

Początek cz. XXV

 

Karmiący sprawnie rozładowali kolejkę głodnych. W ciągu kwadransa okolice lady opustoszały, a całe wnętrze baru wypełnił gwar rozmów, dzwonienie butelek oraz stukanie aluminiowych sztućców o plastikowe miski i talerze. Gruby, niski barman na swych krótkich, krzywych nóżkach przetoczył się przez salę i zaparkował z sapnięciem na zydlu przy ich stoliku.

- Priwiet! – zakrzyknął i wyciągnął rękę do młodego. – Ja Paszka. Ty Dent jesteś, tak? – dodał w połamanym angielskim.

- Da! – wymamrotał młody, z gębą pełną kaszy. – Myło my cie pozaś – dodał z trudem, próbując się nie zakrztusić.

Grubasek uśmiechnął się i machnął ręką uspokajająco.

- Kuszaj, kuszaj, ty gałodnyj… - po czym zwrócił się do Zwierza i zaczął nawijać tak szybko i z tak dziwnym akcentem, że chłopak nie nadążał z tłumaczeniem.

Wychwycił jednak z kontekstu, że barmana bardzo poruszyło porwanie stalkerów. Imię Afgana i Babera pojawiało się w konwersacji co kilka chwil, zaraz obok X-100 i całej kawalkady piętrowych bladzi, jop-towju-maci i bardziej swojsko brzmiących chujeców. Widać było, że co prawda Paszka i Zwierz znają się nie od dziś, ale pomoc w uwolnieniu wspólnych przyjaciół nie koniecznie może być tak oczywista jak się wcześniej wydawało. Grubas co chwilę rozkładał bezradnie ręce i tłumaczył się pokrętnie wrzucając swoje nie nada, nie pazwolet i komandir Cze.  Chłopak w milczeniu dojadał resztę obiadu przysłuchując się konwersacji. Podniesione głosy i żywa gestykulacja powolutku zaczynała zwracać uwagę siedzących przy sąsiednich stolikach. Coraz więcej głów zwracało się w ich stronę. Stalkerzy Wolności zaczynali coraz uważniej przyglądać się wielkiemu, umorusanemu, pokrwawionemu i potarganemu włóczędze, który właśnie zaczynał ordynarnie wydzierać się na ich Paszkę. A nikt nie lubi jak krzyczą na tego co daje jeść. Na domiar złego, Zwierz mimowolnie podnosił się ze swojego zydelka i wypuszczając całe serie gniewnych zwrotów, prawie wisiał już nad, o połowę niższym, grubaskiem. Barman nie pozostawał mu bynajmniej dłużny i odgryzał się coraz wyższym i bardziej piskliwym głosem, również zrywając się na równe, choć krzywe nogi. W końcu obaj stali naprzeciw siebie, wygrażając pięściami i wskazując palcami kierunek, w którym jeden lub drugi powinien się niezwłocznie udać. Zgodnie z ruską tradycją było to głównie „ na ch*j”.  W końcu Zwierz nie wytrzymał i walnął z całej siły pięścią … w stół. Blat również nie wytrzymał, gibnął się na krzywym pustaku, i katapultował pustą butelkę po piwie wysoko w powietrze.

            Wtedy nastąpiła seria zdarzeń, którą młody nie do końca zarejestrował. Pamiętał, że sekwencja przebiegła mniej więcej z prawidłowością: cicho-głośno-cicho-głośno. Butelka rozbiła się z trzaskiem, na środku sali, po czym nastąpiła chwila ciszy. Wolnościowcy wbili wzrok w nieco zmieszanego Zwierza. Potem głośny, krótki wrzask drugiego barmana „Bić psubraty!”, tupot kilkudziesięciu ciężkich buciorów, lekkich klapek i tenisówek, a dalej … no cóż, standardowo powinno być: noga-dupa-brama, ale tu nastąpił kolejny zwrot akcji. Kłębowisko oburzonych stalkerów, wyrzucające dwóch awanturników, zamarło w pół kroku, tuż przed samymi drzwiami. Niesieni głowami naprzód Dent ze Zwierzem, z wielką trudnością próbowali wygiąć szyje, aby zobaczyć cóż to zatrzymało ten niefortunny bieg wypadków, ale z poziomu trzydziestu centymetrów od podłogi, na którym znajdowały się aktualnie ich nosy, niewiele mogli zobaczyć.

Mocny głos przerwał tą chwilę zawieszoną w przestrzeni:

- Szto bladź, się tu odpierdalajetsa?

Tak przynajmniej wydawało się Dentowi, choć końcówki nie był pewien, bo akurat gruchnął na beton, tymczasowo zwolniony z troskliwego uchwytu swoich dobrodziejów.

Zwierz od razu zerwał się na równe nogi, wyprostował, stanął przed przybyszem twarzą w twarz i … padł na plecy. Wszyscy znowu zamarli zaskoczeni. Chłopak doskoczył do przyjaciela i uniósł mu głowę. Zwierz był nieprzytomny. Blade oblicze, zapadnięte oczy i dreszcze nie wróżyły nic dobrego.

- On potrzebuje pomocy! – krzyknął po angielsku chłopak, patrząc z nadzieją w oblicze nowoprzybyłego. – Jest ranny, stracił dużo krwi.

Człowiek spojrzał na niego poważnie. Na poznaczonej zmarszczkami, niemłodej twarzy widać było niezdecydowanie. W końcu warknął coś pod nosem i najbliżej stojący Wolnościowcy znowu złapali Zwierza za ubranie. Tym razem jednak bardzo delikatnie ułożyli na dwóch deskach i podnieśli. Dent chciał ich zatrzymać, ale przybysz położył mu rękę na ramieniu i rzekł uspokajająco, z czystym, niemalże oksfordzkim akcentem:

- Spokojnie przyjacielu, zajmiemy się nim.

Po czym wskazał na resztki zrujnowanego stolika i nie czekając na reakcję młodego, postawił wywrócone zydle i zajął miejsce na jednym z nich. Dent przez chwilę patrzył to na niego, to w ślad za unoszonym na powierzchnię kudłaczem. W końcu posłusznie podreptał do kąta i klapnął przy stole. Przybysz patrzył na niego spokojnie. Chłopak przez chwilę zastanawiał się skąd zna jego twarz. W końcu przyszło olśnienie. Miał co prawda długie, prawie całkiem siwe włosy, zaczesane w kucyk i krótką, gęstą brodę, ale te oczy poznaczone taką samą siateczką zmarszczek! Gdyby zamienić zieloną koszulkę z podobizną Che Gewary na dziurawą skórzaną kurtkę to siedziałby tu teraz :

- Barber…? – wyrwało się chłopakowi

- To mój brat – kiwną głową starzec. – Jestem Cze.

….

Gdy chłopak kończył referować wydarzenia ostatnich dni, na dworze powolutku zaczął zapadać zmierzch. Cze okazał się dobrym kompanem do rozmowy. Cierpliwie czekał, aż młody wyrzuci z siebie słowotok myśli o najbardziej nerwowych i stresogennych momentach swojej eskapady po zakątkach zony. Czasem wtrącał pytanie lub dwa dotyczące uściślenia szczegółów: okoliczności złapania Afgana, Biesa i Królika, miejsce w którym najemnicy dopadli Barbera, wreszcie laboratorium X100 i … testy na chłopaku i prawie-snorku. Dent nawet nie zauważył kiedy chlapnął o mutancie.

- Spokojnie, rozumiem – zapewnił go dowódca. – Ale lepiej nie wygaduj o nim na prawo i lewo. Chłopaki mają różne nastawienie do „nienaturalnych wytworów”.

To ostatnie zaakcentował specyficznie. Młodego trochę to zaniepokoiło, ale zgodził się skinieniem głowy.

- Nie mogę rozkazać moim ludziom, żeby wam pomogli. – Stary przeszedł od razu do sedna. – Mój brat nie należy do Wolności. Pozostali również, więc nie mamy obowiązku im pomagać, rozumiesz?

- J-jasne – przytaknął młody, choć po prawdzie, nie za bardzo mu się to spinało.

- Zwierz to brat. Dla mnie on jest bliższą rodziną, bo walczył ze mną ramię w ramie. Dlatego mu pomagam. Reszta?... – rozłożył ręce filozoficznie marszcząc usta. - … nic mi do nich.

- Ale… - zaczął ostrożnie chłopak - … pana rodzony brat, jest ranny i w niewoli. Nie pomoże pan?

Cze uśmiechnął się dobrotliwie:

- Tu są moi bracia. – Zatoczył ręką koło po zebranych w barze stalkerach. Ci przy najbliższych stolikach starali się na nich nie patrzeć, ale za to strzygli uszami jak rasowe likaony. Towarzystwo w głębi gapiło się już całkiem bez krępacji.

 

Koniec cz. XXV               

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz