Początek cz.
XXV
Karmiący
sprawnie rozładowali kolejkę głodnych. W ciągu kwadransa okolice lady
opustoszały, a całe wnętrze baru wypełnił gwar rozmów, dzwonienie butelek oraz
stukanie aluminiowych sztućców o plastikowe miski i talerze. Gruby, niski
barman na swych krótkich, krzywych nóżkach przetoczył się przez salę i
zaparkował z sapnięciem na zydlu przy ich stoliku.
- Priwiet! – zakrzyknął i wyciągnął rękę
do młodego. – Ja Paszka. Ty Dent jesteś, tak? – dodał w połamanym angielskim.
- Da! – wymamrotał młody, z gębą pełną kaszy. – Myło my cie pozaś – dodał z trudem, próbując się nie zakrztusić.
Grubasek
uśmiechnął się i machnął ręką uspokajająco.
- Kuszaj, kuszaj, ty gałodnyj… - po czym
zwrócił się do Zwierza i zaczął nawijać tak szybko i z tak dziwnym akcentem, że
chłopak nie nadążał z tłumaczeniem.
Wychwycił
jednak z kontekstu, że barmana bardzo poruszyło porwanie stalkerów. Imię Afgana
i Babera pojawiało się w konwersacji co kilka chwil, zaraz obok X-100 i całej
kawalkady piętrowych bladzi, jop-towju-maci i bardziej swojsko
brzmiących chujeców. Widać było, że
co prawda Paszka i Zwierz znają się nie od dziś, ale pomoc w uwolnieniu
wspólnych przyjaciół nie koniecznie może być tak oczywista jak się wcześniej
wydawało. Grubas co chwilę rozkładał bezradnie ręce i tłumaczył się pokrętnie
wrzucając swoje nie nada, nie pazwolet
i komandir Cze. Chłopak w milczeniu
dojadał resztę obiadu przysłuchując się konwersacji. Podniesione głosy i żywa
gestykulacja powolutku zaczynała zwracać uwagę siedzących przy sąsiednich
stolikach. Coraz więcej głów zwracało się w ich stronę. Stalkerzy Wolności
zaczynali coraz uważniej przyglądać się wielkiemu, umorusanemu, pokrwawionemu i
potarganemu włóczędze, który właśnie zaczynał ordynarnie wydzierać się na ich
Paszkę. A nikt nie lubi jak krzyczą na tego co daje jeść. Na domiar złego,
Zwierz mimowolnie podnosił się ze swojego zydelka i wypuszczając całe serie
gniewnych zwrotów, prawie wisiał już nad, o połowę niższym, grubaskiem. Barman
nie pozostawał mu bynajmniej dłużny i odgryzał się coraz wyższym i bardziej
piskliwym głosem, również zrywając się na równe, choć krzywe nogi. W końcu obaj
stali naprzeciw siebie, wygrażając pięściami i wskazując palcami kierunek, w
którym jeden lub drugi powinien się niezwłocznie udać. Zgodnie z ruską tradycją
było to głównie „ na ch*j”. W końcu
Zwierz nie wytrzymał i walnął z całej siły pięścią … w stół. Blat również nie
wytrzymał, gibnął się na krzywym pustaku, i katapultował pustą butelkę po piwie
wysoko w powietrze.
Wtedy nastąpiła seria zdarzeń, którą
młody nie do końca zarejestrował. Pamiętał, że sekwencja przebiegła mniej
więcej z prawidłowością: cicho-głośno-cicho-głośno. Butelka rozbiła się z
trzaskiem, na środku sali, po czym nastąpiła chwila ciszy. Wolnościowcy wbili
wzrok w nieco zmieszanego Zwierza. Potem głośny, krótki wrzask drugiego barmana
„Bić psubraty!”, tupot kilkudziesięciu ciężkich buciorów, lekkich klapek i
tenisówek, a dalej … no cóż, standardowo powinno być: noga-dupa-brama, ale tu
nastąpił kolejny zwrot akcji. Kłębowisko oburzonych stalkerów, wyrzucające
dwóch awanturników, zamarło w pół kroku, tuż przed samymi drzwiami. Niesieni
głowami naprzód Dent ze Zwierzem, z wielką trudnością próbowali wygiąć szyje,
aby zobaczyć cóż to zatrzymało ten niefortunny bieg wypadków, ale z poziomu
trzydziestu centymetrów od podłogi, na którym znajdowały się aktualnie ich
nosy, niewiele mogli zobaczyć.
Mocny głos
przerwał tą chwilę zawieszoną w przestrzeni:
- Szto bladź, się tu odpierdalajetsa?
Tak
przynajmniej wydawało się Dentowi, choć końcówki nie był pewien, bo akurat
gruchnął na beton, tymczasowo zwolniony z troskliwego uchwytu swoich
dobrodziejów.
Zwierz od
razu zerwał się na równe nogi, wyprostował, stanął przed przybyszem twarzą w
twarz i … padł na plecy. Wszyscy znowu zamarli zaskoczeni. Chłopak doskoczył do
przyjaciela i uniósł mu głowę. Zwierz był nieprzytomny. Blade oblicze,
zapadnięte oczy i dreszcze nie wróżyły nic dobrego.
- On
potrzebuje pomocy! – krzyknął po angielsku chłopak, patrząc z nadzieją w
oblicze nowoprzybyłego. – Jest ranny, stracił dużo krwi.
Człowiek
spojrzał na niego poważnie. Na poznaczonej zmarszczkami, niemłodej twarzy widać
było niezdecydowanie. W końcu warknął coś pod nosem i najbliżej stojący
Wolnościowcy znowu złapali Zwierza za ubranie. Tym razem jednak bardzo
delikatnie ułożyli na dwóch deskach i podnieśli. Dent chciał ich zatrzymać, ale
przybysz położył mu rękę na ramieniu i rzekł uspokajająco, z czystym, niemalże
oksfordzkim akcentem:
- Spokojnie
przyjacielu, zajmiemy się nim.
Po czym
wskazał na resztki zrujnowanego stolika i nie czekając na reakcję młodego,
postawił wywrócone zydle i zajął miejsce na jednym z nich. Dent przez chwilę
patrzył to na niego, to w ślad za unoszonym na powierzchnię kudłaczem. W końcu
posłusznie podreptał do kąta i klapnął przy stole. Przybysz patrzył na niego spokojnie.
Chłopak przez chwilę zastanawiał się skąd zna jego twarz. W końcu przyszło
olśnienie. Miał co prawda długie, prawie całkiem siwe włosy, zaczesane w kucyk
i krótką, gęstą brodę, ale te oczy poznaczone taką samą siateczką zmarszczek!
Gdyby zamienić zieloną koszulkę z podobizną Che Gewary na dziurawą skórzaną
kurtkę to siedziałby tu teraz :
- Barber…? –
wyrwało się chłopakowi
- To mój
brat – kiwną głową starzec. – Jestem Cze.
….
Gdy chłopak
kończył referować wydarzenia ostatnich dni, na dworze powolutku zaczął zapadać
zmierzch. Cze okazał się dobrym kompanem do rozmowy. Cierpliwie czekał, aż
młody wyrzuci z siebie słowotok myśli o najbardziej nerwowych i stresogennych
momentach swojej eskapady po zakątkach zony. Czasem wtrącał pytanie lub dwa
dotyczące uściślenia szczegółów: okoliczności złapania Afgana, Biesa i Królika,
miejsce w którym najemnicy dopadli Barbera, wreszcie laboratorium X100 i …
testy na chłopaku i prawie-snorku. Dent nawet nie zauważył kiedy chlapnął o
mutancie.
- Spokojnie,
rozumiem – zapewnił go dowódca. – Ale lepiej nie wygaduj o nim na prawo i lewo.
Chłopaki mają różne nastawienie do „nienaturalnych wytworów”.
To ostatnie
zaakcentował specyficznie. Młodego trochę to zaniepokoiło, ale zgodził się
skinieniem głowy.
- Nie mogę
rozkazać moim ludziom, żeby wam pomogli. – Stary przeszedł od razu do sedna. –
Mój brat nie należy do Wolności. Pozostali również, więc nie mamy obowiązku im
pomagać, rozumiesz?
- J-jasne –
przytaknął młody, choć po prawdzie, nie za bardzo mu się to spinało.
- Zwierz to
brat. Dla mnie on jest bliższą rodziną, bo walczył ze mną ramię w ramie.
Dlatego mu pomagam. Reszta?... – rozłożył ręce filozoficznie marszcząc usta. -
… nic mi do nich.
- Ale… -
zaczął ostrożnie chłopak - … pana rodzony brat, jest ranny i w niewoli. Nie
pomoże pan?
Cze
uśmiechnął się dobrotliwie:
- Tu są moi
bracia. – Zatoczył ręką koło po zebranych w barze stalkerach. Ci przy
najbliższych stolikach starali się na nich nie patrzeć, ale za to strzygli
uszami jak rasowe likaony. Towarzystwo w głębi gapiło się już całkiem bez
krępacji.
Koniec cz.
XXV
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz