Początek cz.
XIV
Pył po
wybuchu granatu już osiadł i we wnętrzu starego bunkra dało się swobodnie
oddychać. Barber posadził przyjaciela na ławce przykręconej do wschodniej
ściany. To był jedyny mebel, który w jako takim stanie przetrwał wybuch
obronnej F jedynki. Promieniste szramy po odłamkach, rozbiegały się na
wszystkie strony od kręgu po detonacji ładunku wypalonego na środku podłogi.
Beton murów i wyposażenie posiekało na drobny mak. Tak samo sufit i wszystkie
lampy.
- Закрыть
дверь! – chrypnął ranny pokazując na wejście.
- Malczik, ty drzwi zamknij –
przetłumaczył spokojnie stalker, oglądając ramię towarzysza.
- Ale Jim, tam… - nieśmiało chciał zaprotestować chłopak.
Barber nie
spojrzał nawet w jego stronę. Zaczął grzebać w rozprutej, metalowej szafie w
rogu pomieszczenia. Po chwili wyjął stamtąd apteczkę i elektryczną lampę
warsztatową. Skinął na młodego, żeby mu poświecił i zabrał się za
opatrywanie rannego. Tamten nie
protestował, gdy stary rozciął mu rękaw zielonej bluzy i polał ranę po kuli
spiritusem. Dent, aż się skrzywił na ten widok, ale widocznie człowiek był w
takim szoku, że nawet tego nie poczuł. Cały czas nerwowo nawijał coś po
rosyjsku. Rozbiegane oczy na zarośniętej bujną, czarną brodą twarzy skakały od
jednego do drugiego z towarzyszy. Chłopak nawet nie próbował zrozumieć sensu
słów, ale kiwał głową żeby uspokoić rannego. W końcu Barber wyprostował się i
poprawił ostatni motek fachowo założonej jodełki.
- Dent, to
jest mój przyjaciel, Zwierz. – Klepnął w ramie rannego i pokazał na chłopaka. –
Eto Dent, on spas mnie жизнь. Charoszy
malczik.
Uśmiechnął
się blado po czym dodał:
- Nie wpierwyj raz.
Zwierz
kiwnął głową i wyciągnął do chłopaka lewą, zdrową rękę. Młody poniewczasie
zorientował się co ma z nią zrobić i uścisnął ją swoją prawą. Wyszło trochę
niezdarnie i o mało nie upuścił przy tym lampy, ale kudłaty stalker uśmiechnął
się do niego szeroko.
- Wy frend dla Barbera, to frend dla mienia – wydukał patrząc mu w oczy.
Stary
zaaplikował jeszcze rannemu zastrzyk i zabrał się do pakowania przyborów do
apteczki, gdy zza przymkniętych drzwi odezwał się głos :
- Oi! Wy useless cunts! Zaraz tam wchodzę i lepiej żeby żadna brodata twat do mnie nie strzeliła!
Prawie-snork
wparował do środka z dubeltówką w obu rękach i warknął:
- Ruchy!
Któryś z tych fuckers musiał radioed do swoich kumpli. Od zachodu
wali na nas cały pluton.
Skośny i
Dent obłuskiwali właśnie drugiego drugie trupa z broni i amunicji, gdy na
szczycie pagórka po prawej pokazały się figurki oddziału. Komandosi od razu
sprawie rozsypali się w tyralierę i zaczęli zbiegać w dół. Prawie-snork zadarł
głowę łowiąc stłumiony odległością dźwięk.
- INCOMING! – wrzasnął na całe gardło,
złapał młodego za kombinezon na karku i rzucił się do bunkra.
Pociski z
granatników podlufowych eksplodowały kilka metrów nad ziemią zalewając plac
ciężkim, żółtawym dymem.
- TEAR GAS! – wrzasnął skośny do
rozpaczliwie przebierającego nogami chłopaka. – Zamknij oczy bo ci je fucking wypali.
Wpadli do
środka, a młody przeleciał jeszcze siłą rozpędu kilka metrów i walnął o
przeciwległą ścianę. Otworzył oczy tylko na moment, ale teraz kompletnie nic
nie widział. Wszystko było rozmazane, twarz piekła niemiłosiernie, a płuca
dławiły się nie mogąc wykasłać drażniącego środka. Skośnooki przytomnie domknął
zewnętrzne drzwi. Wystawił lufę dubeltówki przez strzelnice i wywalił oba
ładunki na wiwat. Z tej odległość na pewno nie dałby rady nikogo trafić, ale za
to mógł użyć strzelby w innym celu. Przełożył grube lufy przez kołowrót
zamknięcia i szarpnął mocno. Hartowana stal trzasnęła i maszyneria zgrzytnęła
zablokowana na amen.
- Bystryiej malczyki, tędy! – zawołał do
nich Barber. Prowadził pod ramię kulejącego Zwierza korytarzem w głąb bunkra.
Dent przetarł mocno oczy, złapał oba plecaki, naręcze trofiejnej broni i potykając się rzucił za stalkerami. Prawie-snork
wpadł w korytarza jako ostatni. Zgarnął co mógł, z tego co zostało, zatrzasnął
za sobą drzwi i rzucił się w mrok za resztą.
Barber
czekał na nich przy schodach na niższy poziom przyświecając lampą. Cały
korytarz był zasłany łuskami, a na zakurzonym betonie ścian bieliły się sramy
po pociskach.
- Tu ja
bronił się – mruknął do chłopaka Ziwierz. – Tam, a! Mnie chcieli… - pokazał w
dół schodów i przejechał sobie kciukiem po szyi w wymownym geście po czym
rzucił coś po rusku zwracając się do Barbera.
- Da, da, ja znaju – odpowiedział stary
machając uspokajająco ręką.
-
Poczekajcie tu – zwrócił się do Denta i prawie-snorka. – Miny rozbroję.
Zszedł w
dół, a latarnia wyciągnęła z mroku nieruchome ciało, leżące na podeście
półpiętra. Czarny mundur był porozrywany odłamkami. Eksplozja rzuciła
napastnikiem o ścianę, zostawiając na murze krwawy ślad.
- Tu ich
zatrzymał, ja – powiedział z dumą Zwierz. – Biec za mną bali dalej.
Stary
tymczasem wyłonił się zza załomu schodów i dał im znak ręką że można schodzić.
Gdy cała procesja wreszcie go minęła, pozakładał na powrót ogumowane na matowo
potykacze, zaczepiając każdy o koluszko wyzwalacza miny odłamkowej.
- No charoszo – mruknął do siebie. Linki,
poprowadzone tuż przy krawędzi stopnia, były zupełnie niewidoczne w świetle
latarni. Dziadek pozbierał z podłogi broń i ruszył za towarzyszami.
Korytarz
ciągnął się pod zboczem przez dobre kilkaset metrów. Wilgotne ściany znaczyło
coraz więcej pęknięć, a na dnie tunelu zbierała się woda. Barber prowadził pewnie przez labirynt
przejść i schodów, wybierając drogę na kolejnych rozwidleniach. Dent już dawno
stracił orientację, do tego przemoczone buty i coraz cięższe klamoty wprawiały
go w podły nastrój. Zagryzł jednak zęby, gdy popatrzył na rannego Zwierza
kuśtykającego bez słowa skargi za przewodnikiem. „Uh, wytrzymam” – mruknął do
siebie w duchu.
- Ne bojsa malczik, już niedaleko – rzucił
przez ramię dziadek.
Rzeczywiście,
po kilku metrach po prawej stronie tunelu pokazały się stopnie, a we wnęce
zalśniła zbrojona szyba pancernych drzwi. Barber pogrzebał chwilę w kieszeni i
wyjął czerwoną kartę kodową. Otwarł małe drzwiczki w ścianie i przejechał
plastikiem po ukrytym tam czytniku. Szczeknęły mechaniczne skoble i drzwi
uchyliły się do środka z mlaśnięciem uszczelek.
- No charoszo bojcy – mruknął zadowolony.
– Tu odpoczniemy.
Wszedł do
środka i zapalił światło. Rzędy lamp sodowych wyciągnęły z ciemności spory magazyn
wypełniony drewnianymi i plastikowymi skrzyniami.
- Tu nas za
szybko nie znajdą.
Koniec cz.
XIV.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz