piątek, 22 stycznia 2021

Ballada o prawie-snorku, cz. XIV

 

Początek cz. XIV

 

Pył po wybuchu granatu już osiadł i we wnętrzu starego bunkra dało się swobodnie oddychać. Barber posadził przyjaciela na ławce przykręconej do wschodniej ściany. To był jedyny mebel, który w jako takim stanie przetrwał wybuch obronnej F jedynki. Promieniste szramy po odłamkach, rozbiegały się na wszystkie strony od kręgu po detonacji ładunku wypalonego na środku podłogi. Beton murów i wyposażenie posiekało na drobny mak. Tak samo sufit i wszystkie lampy.

- Закрыть дверь! – chrypnął ranny pokazując na wejście.

- Malczik, ty drzwi zamknij – przetłumaczył spokojnie stalker, oglądając ramię towarzysza.

- Ale Jim, tam… - nieśmiało chciał zaprotestować chłopak.

Barber nie spojrzał nawet w jego stronę. Zaczął grzebać w rozprutej, metalowej szafie w rogu pomieszczenia. Po chwili wyjął stamtąd apteczkę i elektryczną lampę warsztatową. Skinął na młodego, żeby mu poświecił i zabrał się za opatrywanie  rannego. Tamten nie protestował, gdy stary rozciął mu rękaw zielonej bluzy i polał ranę po kuli spiritusem. Dent, aż się skrzywił na ten widok, ale widocznie człowiek był w takim szoku, że nawet tego nie poczuł. Cały czas nerwowo nawijał coś po rosyjsku. Rozbiegane oczy na zarośniętej bujną, czarną brodą twarzy skakały od jednego do drugiego z towarzyszy. Chłopak nawet nie próbował zrozumieć sensu słów, ale kiwał głową żeby uspokoić rannego. W końcu Barber wyprostował się i poprawił ostatni motek fachowo założonej jodełki.

- Dent, to jest mój przyjaciel, Zwierz. – Klepnął w ramie rannego i pokazał na chłopaka. – Eto Dent, on spas mnie жизнь. Charoszy malczik.

Uśmiechnął się blado po czym dodał:

- Nie wpierwyj raz. 

Zwierz kiwnął głową i wyciągnął do chłopaka lewą, zdrową rękę. Młody poniewczasie zorientował się co ma z nią zrobić i uścisnął ją swoją prawą. Wyszło trochę niezdarnie i o mało nie upuścił przy tym lampy, ale kudłaty stalker uśmiechnął się do niego szeroko.

- Wy frend dla Barbera, to frend dla mienia – wydukał patrząc mu w oczy.

Stary zaaplikował jeszcze rannemu zastrzyk i zabrał się do pakowania przyborów do apteczki, gdy zza przymkniętych drzwi odezwał się głos :

- Oi! Wy useless cunts! Zaraz tam wchodzę i lepiej żeby żadna brodata twat do mnie nie strzeliła!

Prawie-snork wparował do środka z dubeltówką w obu rękach i warknął:

- Ruchy! Któryś z tych fuckers musiał radioed do swoich kumpli. Od zachodu wali na nas cały pluton.

 

Skośny i Dent obłuskiwali właśnie drugiego drugie trupa z broni i amunicji, gdy na szczycie pagórka po prawej pokazały się figurki oddziału. Komandosi od razu sprawie rozsypali się w tyralierę i zaczęli zbiegać w dół. Prawie-snork zadarł głowę łowiąc stłumiony odległością dźwięk.

- INCOMING! – wrzasnął na całe gardło, złapał młodego za kombinezon na karku i rzucił się do bunkra.

Pociski z granatników podlufowych eksplodowały kilka metrów nad ziemią zalewając plac ciężkim, żółtawym dymem.

- TEAR GAS! – wrzasnął skośny do rozpaczliwie przebierającego nogami chłopaka. – Zamknij oczy bo ci je fucking wypali.

Wpadli do środka, a młody przeleciał jeszcze siłą rozpędu kilka metrów i walnął o przeciwległą ścianę. Otworzył oczy tylko na moment, ale teraz kompletnie nic nie widział. Wszystko było rozmazane, twarz piekła niemiłosiernie, a płuca dławiły się nie mogąc wykasłać drażniącego środka. Skośnooki przytomnie domknął zewnętrzne drzwi. Wystawił lufę dubeltówki przez strzelnice i wywalił oba ładunki na wiwat. Z tej odległość na pewno nie dałby rady nikogo trafić, ale za to mógł użyć strzelby w innym celu. Przełożył grube lufy przez kołowrót zamknięcia i szarpnął mocno. Hartowana stal trzasnęła i maszyneria zgrzytnęła zablokowana na amen.

- Bystryiej malczyki, tędy! – zawołał do nich Barber. Prowadził pod ramię kulejącego Zwierza korytarzem w głąb bunkra. Dent przetarł mocno oczy, złapał oba plecaki, naręcze trofiejnej broni i potykając się rzucił za stalkerami. Prawie-snork wpadł w korytarza jako ostatni. Zgarnął co mógł, z tego co zostało, zatrzasnął za sobą drzwi i rzucił się w mrok za resztą. 

 

Barber czekał na nich przy schodach na niższy poziom przyświecając lampą. Cały korytarz był zasłany łuskami, a na zakurzonym betonie ścian bieliły się sramy po pociskach.

- Tu ja bronił się – mruknął do chłopaka Ziwierz. – Tam, a! Mnie chcieli… - pokazał w dół schodów i przejechał sobie kciukiem po szyi w wymownym geście po czym rzucił coś po rusku zwracając się do Barbera.

- Da, da, ja znaju – odpowiedział stary machając uspokajająco ręką.

- Poczekajcie tu – zwrócił się do Denta i prawie-snorka. – Miny rozbroję.

Zszedł w dół, a latarnia wyciągnęła z mroku nieruchome ciało, leżące na podeście półpiętra. Czarny mundur był porozrywany odłamkami. Eksplozja rzuciła napastnikiem o ścianę, zostawiając na murze krwawy ślad.

- Tu ich zatrzymał, ja – powiedział z dumą Zwierz. – Biec za mną bali dalej.

Stary tymczasem wyłonił się zza załomu schodów i dał im znak ręką że można schodzić. Gdy cała procesja wreszcie go minęła, pozakładał na powrót ogumowane na matowo potykacze, zaczepiając każdy o koluszko wyzwalacza miny odłamkowej.

- No charoszo – mruknął do siebie. Linki, poprowadzone tuż przy krawędzi stopnia, były zupełnie niewidoczne w świetle latarni. Dziadek pozbierał z podłogi broń i ruszył za towarzyszami.

 

Korytarz ciągnął się pod zboczem przez dobre kilkaset metrów. Wilgotne ściany znaczyło coraz więcej pęknięć, a na dnie tunelu zbierała się woda.  Barber prowadził pewnie przez labirynt przejść i schodów, wybierając drogę na kolejnych rozwidleniach. Dent już dawno stracił orientację, do tego przemoczone buty i coraz cięższe klamoty wprawiały go w podły nastrój. Zagryzł jednak zęby, gdy popatrzył na rannego Zwierza kuśtykającego bez słowa skargi za przewodnikiem. „Uh, wytrzymam” – mruknął do siebie w duchu.

- Ne bojsa malczik, już niedaleko – rzucił przez ramię dziadek.

Rzeczywiście, po kilku metrach po prawej stronie tunelu pokazały się stopnie, a we wnęce zalśniła zbrojona szyba pancernych drzwi. Barber pogrzebał chwilę w kieszeni i wyjął czerwoną kartę kodową. Otwarł małe drzwiczki w ścianie i przejechał plastikiem po ukrytym tam czytniku. Szczeknęły mechaniczne skoble i drzwi uchyliły się do środka z mlaśnięciem uszczelek.

- No charoszo bojcy – mruknął zadowolony. – Tu odpoczniemy.

Wszedł do środka i zapalił światło. Rzędy lamp sodowych wyciągnęły z ciemności spory magazyn wypełniony drewnianymi i plastikowymi skrzyniami.

- Tu nas za szybko nie znajdą.

 

Koniec cz. XIV.         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz