wtorek, 19 stycznia 2021

Ballada o prawie-snorku, cz. X

 

Początek cz. X

Zdecydowali, że najlepiej będzie wrócić na bezpieczną platformę strychu. Dopiero stamtąd upewnili się, czy po okolicy nie kręcą się już żadne mutanty. Akcja ratunkowa mocno osłabiła rannego, więc musieli mu pomóc wspiąć się po drabinie. Za nic nie chciał, żeby prawie-snork znowu go wnosił.

- Mienia zawód Barber – nieznajomy stuknął się palcem wskazującym w zabandażowaną pierś, gdy wreszcie usadowili się na zakurzonych deskach stropu.

- Ja wam spasiba bolszoj za waszu … help! – powiedział uśmiechając się krzywo i potakując głową. – Fenks! – dodaje z perfekcyjnym teksańskim akcentem, podkreślając to uniesionym kciukiem.

- Mówi, że z zawodu jest fryzjerem. – Chłopak z przejęciem przetłumaczył prawie-snorkowi.

- Niet!... No! – zaprzeczył ranny, machając rękami. – Not profesjonal. Maj nejm is „Barber”.   

- Mówi, że na imię ma Barber, ale nieprofesjonalnie – mruknął chłopak półgębkiem, nadal w skupieniu studiując oblicze brata Słowianina.

- Poważnie laddie? – zapytał sceptycznie prawie-snork. – Teraz będziesz mi tłumaczył jego shitty angielski na twój shitty angielski?

Chłopak rzucił mu zmieszane spojrzenie i westchnął ciężko:

- No wiem, sorry – mruknął pod nosem i usiadał ciężko na deskach. – Trochę mnie skołowało. Noc, ranek i …. wczorajsza noc… i ranek…

Nie-profesjonalny spoglądał to na jednego, to na drugiego z dobrotliwym uśmiechem. Na pewno nie wyglądał na fryzjera. Siwawe, krótko ostrzyżone włosy porządkował raczej maszynką elektryczną, niż produktem do pielęgnacji. Ogólna stylizacja ubioru, też raczej przywodziła na myśl triumf funkcji nad dizajnerską formą. Lekko za duża, skórzana kurtka po bandycie, pasowała akurat na grubo zabandażowany korpus. Biel opatrunku przezierała przez szerokie dziury na plecach, ale z przodu było nawet ok. Bandzior miał rozpięty suwak, gdy żegnał się z życiem.

- Ja wam… dzięki za ratunek – wydukał powolutku patrząc skośnemu w skośne oczy. – Wy mnie przed bandą… ocalił. Za wdzięczny.

- Ja też panu dziękuję za ratunek przed psami – odpowiedział uprzejmie chłopak.

- Jestem Krystian, ale może mi pan mówić Dent. – Podał mu rękę, którą tamten skwapliwe ujął w obie dłonie i mocno potrząsnął ze szczerym uśmiechem. Po chwili zwrócił się z niemym pytaniem w stronę prawie-snorka.

- Jimmy – bąknął tamten, chociaż niezbyt entuzjastycznie. – Jimmy Chow. Miło mi cię poznać Barber.

- Dżimi. – powtórzył mężczyzna. – Tak, a ty Dżimi to kto? Mutant może?

- Długa historia – westchnął skośny i ruszył w stronę dziury w dachu.

- Laddie, weź go rozpytaj co i jak, a ja skocze po tą fucking wodę. – rzucił przez ramię i zniknął, skacząc na podwórko.

 

Chłopak przez dobry kwadrans próbował dogadać się z rannym. Mężczyzna cierpliwie tłumaczył i powtarzał co trudniejsze zwroty po angielsku i rosyjsku, dla pewności. Prawie-snork wrócił już po kilku minutach, ale nie za bardzo mu się uśmiechało łamać sobie język, więc trochę na przekór swoim przekonaniom, zajął się przygotowaniem śniadania dla całej trójki. Po chwili każdy dostał porcję kawy, a puszki z tuszonką apetycznie parowały podgrzane w żarze ogniska, rozpalonego w starej balii. Widać, że miejscówka była dość często odwiedzana. Palenisko było wykorzystywane nie pierwszy raz, a szczapki drewna i patyki, równo ułożone pod skosem dachu.

- Ta banda, to nowi, nikt inny by na nas nie napadł. My chronieni. Mamy układ na Dużej Ziemi. – Barber siorbnął kawy z metalowego kubka, po czym uśmiechnął się i skinął głową skośnookiemu. – Gud kawa Dżimi. Fenks.

Prawie-snork przytaknął tylko w odpowiedzi, nawet na niego nie patrząc i zajął się krojeniem konserwy.

- Panie Barber, - zagaił niepewnie młody – proszę jeszcze raz opowiedzieć o tej bazie i tych całych „stalkerach”.

- Nu, to stalkier to ja – wskazał na siebie – i ty też stalkier, i … - zawiesił chwilę głos spoglądając na prawie-snorka - … i Dżimi też, skoro po zonie chodzi. Wszyscy tu stalkiery, tylko bandosy TFU job twoju… - splunął na ziemię - … ta swołocz, to nie stalkiery.

Kiwnął przez głową i pociągnął kolejny łyk.

- A co z tą bazą? – wtrącił się skośny. – Mówisz, że jest was tu więcej i macie kryjówkę?

- Da. Tak jak tylko siły nabiorę to was zaprowadzę. Tu miejsce się zrobiło niespokojne. Zona puzyr, znaczy taki poszerzenie zrobiła. Tu wcześniej mutanta nie było, a teraz? – Pokazał głową na podwórko.

Prawie-snork przełknął ostatnią porcję swojej tuszonki i rzucił puszkę pod nogi.

- Nigdzie nie idziemy – powiedział matowym głosem.

Barber z Dentem spoglądają na niego w milczeniu. Przez chwilę słychać było tylko odgłosy przeżuwania.

- To kto że ja? – zapytał w końcu Barber. – Eto wasz więzień? Może i wy bandosy, skoro jak ZEKi ubrani?

- Nie twój fucking business! - warknął skośny – Kończ śniadanie paps i bierzemy się do roboty.

Wstał od ogniska i ruszył do plecaka, który kazał Dentowi dźwigać przez całą drogę.

- On jest chory – szepnął do Barbera chłopak. – Lekarstwa dla niego szukamy. Eksperymenty na nim robili i dlatego … - pokazał kciukiem na prawie-snorka - … on taki, no wiecie.

Stalker pokiwał głową, westchnął ciężko i upił łyk kawy.

- Da. Najgorsze ścierwo w zonie to człowiek człowiekowi zrobi.

Odwrócił się do skośnookiego, który właśnie wracał z wojskowym notebookiem i teczką z papierami.  

- Dżimi, propozycja u mnie jest…

- Don’t give a fuck about twoje propozycje.

Rzucił na deski segregator, usiadł i otworzył laptop. Wbił kod w ekran logowania. Zmarszczył czoło i zaklął pod nosem, gdy system odrzucił błędne hasło. Wstukał jeszcze raz i kiwnął głową.

- We’re in. Teraz słuchaj paps : Laboratorium X-100, mówi ci to coś? – zwrócił się do stalkera.

Tamten pokręcił głową.

- Niet. Ja słyszał o laboratoria X, ale to takie legendy, co to się po pijaku gada.

Prawie snork wyszczerzył ostre zębiska od ucha do ucha i głośno warknął:

- To też dla ciebie fucking legenda?!

Dent, jak zwykle się wzdrygnął i pobladł, ale stalker tylko się uśmiechnął i westchnął rozbawiony:

- Przez pięćdziesiąt lat życia ja nie takie rzeczy widział. I to jeszcze zanim w zone przyszedł.

Dopił spokojnie ostatni łyk kawy i odstawił kubek na deski.

- Dżimi, u nas doktor jest na bazie. On pomoże. Zbierał notatki. Artefakty zna. Ty mnie koralami i świetlikiem wyleczył, a on ciebie też pomoże, bo mocniejsze artefakty u niego. Ty zaufaj. 

Prawie-snork prychnął pod nosem.

- Yeah sure, teraz to ty mnie legendy zaczynasz opowiadać?

Barber tylko się uśmiechnął.

- Chcesz to wierz, nie chcesz nie wierz – odpowiedział filozoficznie. - Ja ci powiem tylko, że nasz Królik u naukowców był za uchenik, kak to u was budiet …? – zwrócił się do chłopaka.

- Taki praktykant, pomocnik? – podsunął usłużnie młody.

- Nu da. I on na artefaktach eksperymenta uczył się. – Stary pokazał głową w głąb zony. – Sześć kilometer. Na wieczór będziemy. No kak?

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Po obliczu prawie-snorka prawie nie było widać myśli galopujących mu przez głowę. Prawie. Zacisnął wargi i skrzywił się, żeby wyrzucić swój ulubiony zestaw przekleństw, który miał na końcu języka…

- Co nam szkodzi spróbować? – wciął się młody. Spojrzał mu poważnie prosto w oczy, a tamten wypuścił ciężko powietrze. Spuścił głowę i przez chwilę wpatrywał się w klawiaturę komputera. Po chwili, wyprostował się, stuknął w klawisze i wyświetlił na ekranie mapę z zaznaczonymi punktami.

- Paps, rzuć na to okiem – powiedział odwracając komputer w stronę Barbera. – Tu są zaznaczone polowe laboratoria, na samym obrzeżu kordonu wojskowego, widzisz?

Stalker spojrzał na ekran i przytaknął:

- Da, znajet. My tu, o w tej wsi teraz – powiedział po chwili pukając palcem w symbol na mapie.

- To laboratorium nie istnieje – pokazał prawie-snork na pomarańczowy trójkąt leżący niedaleko. – Tam młodego trzymali, ale emisja ich zmiotła dwa dni temu. 

Stary popatrzył na chłopaka i pokiwał głową w milczeniu.

- A tu… - skośny pokazał następny symbol - … jest następne. Potem kolejne i jeszcze jedno. W sumie siedem ośrodków badawczych ułożonych łukiem przy granicy z kordonem. Trzy od południowego wschodu już sprawdziłem. Zostały mi jeszcze te. – Przejechał po lewej stronie mapy.

Barber przez chwilę patrzył na ekran, po czym ciężko westchnął.

- Nu da, widziałem ten obóz na wschodzie. Niedobre rzeczy tam robią. Ale nikt nie wie kto to. Mundury bez dystynkcji, wyposażenie nowoczesne, broni dużo – zawiesił na chwilę głos i spojrzał na chłopaka. – I ZEKów tam mnogo trzymają.

Dent przez chwilę patrzył na niego w milczeniu.

- Robią eksperymenty na żywych ludziach, na taką skalę? – zapytał w końcu.

- Niet, - odpowiedział smutno stalker – w zonie nie masz żywych ludzi. Wszyscy, co za drutami martwi. Jak cię jakiś patrol znajdzie to na miejscu BACH! BACH! – Uśmiechnął się i potrząsnął palcem jak pistoletem.

- Ok, cut the crap – warknął zniecierpliwiony prawie-snork, odwracając laptopa do siebie i wywołując na ekranie skan dokumentu zapisanego cyrylicą.

- Paps… - pokazał to staremu - … rzuć no okiem na ten gibberish shit i powiedz mi co tu piszą o lokalizacji X-100.

Barber przez chwilę studiował tekst mrucząc cos do siebie, po rusku pod nosem. Na chwilę przestawał, zastanawiał się, po czym znowu wracał do czytania. W końcu wyprostował się i powiedział.

- Nic.

- Co nic? – warknął prawie-snork wściekle.

- Nic nie napisane o lokalizacji. Tu jest, że X-100 to nie budiet jeden obiekt, ale projekt cały. Duży. – zrobił w powietrzu okrężny ruch rękami, zmarszczył czoło i zwrócił się do chłopaka:

- Malczik, kak budiet: oblast naucznej issledowynyje?

- Region naukowy, strefa badań naukowych? – odparł chłopak niepewnie.

- Nu da, te wasze laboratoria to wszystkie jest ten projekt X-100. – dodał stary.

Przez chwilę przy ognisku zapanowała cisza, przerywana przez trzaskanie ognia. Prawie-snork zamknął laptop powoli i westchnął.

- Nie wszystkie. Jest jedno najważniejsze. I muszę tam wrócić.

 

Koniec cz.X    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz