wtorek, 19 stycznia 2021

Ballada o prawie-snorku, c.IV

 

Początek cz.IV

Echo strzałów przetoczyło się kaskadą po lesie. Dźwięki odbite od drzew odskakiwały we wszystkich kierunkach, jak rykoszety. Prawie-snork zadarł głowę i zaczął nasłuchiwać.

- Co się dzieje? – zapytał młody.

- Ci arselickers czyszczą swój fucking shitpile – odparł skośny, nie odwracając wzroku.

- Kolejne motherfucking ofiary na cuntish ołtarzu nauki – mruknął wracając z powrotem do wnętrza śmigłowca.

- Czy oni …? – Młody swoim zwyczajem próbował zadać kolejne oczywiste pytanie, ale zdążył się ugryźć w język. Prawie-snork i tak nie zaprzątał sobie nim głowy, tylko ruszył w głąb ładowni.

- Chodź Dent, - warknął nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Trzeba cię doposażyć motherfucker, jak masz być chociaż trochę użyteczny w tej całej fuck up sytuacji.

Skośnooki zaczął przekładać skrzynki leżące w tylnej części ładowni. Co chwilę wyjmował z nich dziwnie wyglądające przedmioty i układał na podłodze. Trwało to może kilka minut, gdy wreszcie otwarł wieko największego kontenera i z właściwą sobie niecierpliwością warknął na chłopaka.  

- Czy ty wreszcie łaskawie wyjmiesz palec z własnej arsehole i raczysz tu podejść? Fuck me, jesteś naprawdę wrzód na fucking arse!

Odległe strzały nadal dudniły nad lasem. Chłopak jeszcze przez chwilę wsłuchiwał się w ich echo, po czym odwrócił się od drzwi desantowych.  Ciężko westchnął i poczłapał w głąb ładowni.

- Słuchaj, - zaczął niepewnie – myślisz, że mógłbym jakoś z nimi pogadać? Przecież nic nie zrobiłem. Może jakby im wytłumaczył, że… no wiesz?

Prawie-snork przestał grzebać w skrzyni, wyprostował się i spojrzał mu prosto w oczy.

- Taaa, to się może udać – mruknął łapiąc się w zadumie za brodę.

- Poważnie?

- Taaa, - mruknął znowu – tylko najpierw będą musieli ci zrobić testy, no wiesz wszystkie badania i tak dalej. – Wciąż patrzył na młodego w zadumie, kiwając głową i zaciskając usta w grymasie zamyślenia.

- Myślisz, że te testy - spytał chłopak – to bolesne będą, nieprzyjemne …?

- O nie. Na pewno nie – odparł przyjacielskim tonem prawie-snork. – Autopsje z definicji są bezbolesne. 

- Autops…?

- Tak! Moterfucking sekcje zwłok! – krzyknął skośny – A czegoś się spodziewał ty dump cunt? Rozkroją ci łeb i posiekają mózg na kawałki, żeby zobaczyć jaki efekt miała moterfucking emisja i czy ich fucking piguła naprawdę działa! – Pokręcił głową z dezaprobatą. – Z tego co widzę będą fucking mocno zawiedzeni.

Młody, brutalnie odarty z resztek złudzeń usiadł ciężko na skrzyni z wzrokiem utkwionym w czubki swoich butów. Przez chwilę wydawało się, że zaraz znowu się rozklei. Skośnooki przestał sobie zaprzątać nim głowę, tylko wyjął wreszcie ostatni element ekwipunku i zatrzasnął wieko. Chłopak, gdyby nie to, że siedział od dobrej chwili, to teraz na pewno z wrażenia klapnąłby na tyłek. Wytrzeszczył gały, nie mogąc się oderwać oczu od tego co pokazywał mu prawie-snork.

- To, ty dump motherfucker, jest karabin Endfield L85A2 z celownikiem SUSAT L9A1 – poważnym głosem zaczął skośny. – Jej Królewska Mość, fucking królowa, w swej nieskończonej łaskawości wyposażyła w ten sprzęt swych najbardziej oddanych żołnierzy. – Popatrzył na chłopaka przez moment niezdecydowania, w którym ważył broń w obu rękach. Zebrał się wreszcie w sobie i na jednym oddechu wydeklamował:

- A teraz ja oddaję ją tobie. – Wcisnął karabin w ręce zaskoczonego chłopaka i dodał. – Płyń po morzach i oceanach. God save the Queen! – Odwrócił się ze złością, kopnął pustą puszkę walającą się po podłodze i podszedł do sterty sprzętu i zapasów, które wyjął wcześniej z mniejszych skrzynek.

- Dlaczego oddajesz mi karabin? – chłopak dalej siedział na miejscu trzymając niezgrabnie broń w obu rękach. – Przecież ja… ja nie…

- Na pewno lepiej niż ja motherfucker! – warknął ze złością prawie-snork i zabrał się do pakowania zapasów do plecaka.

- No jak? Przecież widziałem jak walczysz. Jesteś jak jakiś motherfucking ninja! – Młody w zaskoczeniu zaczął przeklinać, czego zwykle starał się unikać. – Co ja mam zrobić z tym karabinem?                               

- No cóż, - zaczął skośnooki z nieukrywaną niechęcią. – A co byś powiedział na to żeby STRZELAC DO MOTHERFUCKING LUDZI!? – ryknął na młodego zupełnie luzując hamulce.

- Na przykład takich… - dodał już spokojniej – …co będą strzelać do nas.

- Dlaczego ty nie możesz? – Młody dalej się nie poddawał.

- Bo nie widzę. – odparł prawie-snork z rezygnacją. Usiadł na podłodze tyłem do chłopaka i ciężko westchnął.

- W zeszłym tygodniu mogłem jeszcze zobaczyć linię tamtych drzew. – Pokazał na skraj polany leżący jakieś sto metrów od wraku. – Teraz wiem, że są tam drzewa. Wiem, bo je słyszę i czuję ich zapach … - odwrócił się do młodego i dodał smutno - …ale już nie widzę.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Ciszę przerywały tylko coraz cichsze i rzadsze odgłosy strzałów likwidatorów obozu naukowców.

- Zmieniasz się. – Bardziej stwierdził niż zapytał młody. Prawie-snork tylko kiwną smutno głową.

- To co mi dali, działa powoli – mruknął cicho.

Usiadł ciężko na skrzyni, oparł łokcie na kolanach i wlepił wzrok w młodego.

- Jestem … - urwał i skrzywił się jakby przygryzł sobie język. - … Byłem Lance Corporal Jim Chow, dwudziesty drugi pułk SAS. – Podnosi wzrok i uśmiecha się smutno. – Who dares wins motherfucker.

- Byłeś…yyy… to znaczy, jesteś żołnierzem brytyjskim? – zapytał chłopak. – A jak ty… no wiesz… - Pokazał na jego skośnooką twarz. Prawie-snork zmarszczył czoło i pytająco podniósł brew.

- Że co motherfucker? Coś ci się nie zgadza? – syknął podejrzliwie. 

- N-nie, nie, oczywiście, że nie … - odparł młody pośpiesznie.

- No i dobrze motherfucker – skośnooki splunął sobie pod nogi i roztarł ze złością butem. – Mam taki akcent bo się urodziłem w motherfucking Edinburgh!

- Właśnie tak! – skwapliwie przytaknął młody. – Dokładnie o to mi chodziło. O ten szkocki akcent. – dodał pośpiesznie. – Z Edynburga. Jasne!

Były lance corporal mierzył go jeszcze przez chwile złym wzrokiem, ale w końcu dał spokój. Oparł się o ścianę ładowni, odchylił głowę do tyłu i westchnął ciężko.

- Do misji wybrali samych ochotników – zaczął po chwili. – Sześciu ludzi. Infiltracja nielegalnego laboratorium na pograniczu. – Wyprostował się i spojrzał smutno na młodego.

- Jedyny fucking problem w tym, że w zonie nie ma czegoś takiego jak „nielegalne laboratorium”. – Uśmiechnął się cierpko. – Tu wszystko jest sterowane i powiązane z jakimś motherfucking szczebelkiem władzy. Jedyna różnica to, to jak wysoko jest ten fucking szczebelek.

Wzdycha ciężko i podnosi się ze swojej skrzyneczki.

- Niestety nasz był cuntish wysoko. – Krzywi się na samo wspomnienie. – Naprawdę wysoko.

Podszedł dwa kroki do młodego i odebrał od niego karabin.

- Chodź usleless cunt. – uśmiecha się pod nosem. – Spróbuję cię nauczyć, jak sobie tym nie odstrzelić twoich malutkich bollocks.       

 

Koniec cz. IV

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz