Stumilowy Las
Nad Stumilowym Lasem zapadał radioaktywny zmierzch. Spalone, martwe kikuty drzew pochylały się, jakby zastygłe w bólu i resztkami szponiastych konarów próbowały przykryć maleńką polankę, ukrytą w sercu, niegdyś potężnej, puszczy. W wykrocie, pomiędzy korzeniami, osłonięte przed zimnym wichrem, migotało ognisko. Anemiczne płomyki pełgały po wilgotnych węgielkach, przynosząc więcej dymu niż ciepła.
Puchatek siedział pod drzewem i patrzył
tępo w ogień. Starał się o niczym nie myśleć. Bo o czym mógłby myśleć dzisiaj,
w pierwszą rocznicę końca świata? Podniósł do ust kość i z trudem odgryzł
kawałek mięsa. Twarde, łykowate, na wpół surowe włókna trzasnęły sucho. Zaczął
przeżuwać. Machinalnie, systematycznie, powoli, wciąż wpatrując się w
płomienie.
Królik zerwał namordnik maski pegaz.
Wciągnął haust powietrza i rozkaszlał się spazmatycznie.
– A ty nie
ubierasz ma-ma-maski? – zapytał, tym swoim znerwicowanym, lekko piskliwym
głosem. – Geiger pokazuje dwieście ponad no-no-normę! Pył i…
Urwał speszony i zamilkł pod zimnych spojrzeniem dawnego
przyjaciela. Puchatek przestał przeżuwać i wpatrywał się w niego z nad ogryzanej
kości.
– Masz rację
– dodał w końcu pojednawczo. – To już nie ma zna-zna-znaczenia…
Puchatek powolutku, apatycznie, zwrócił zmęczony wzrok z powrotem
ku płomieniom. Światło i ta odrobina ciepła, przynosiły ukojenie. Znowu zaczął
przeżuwać. Podświadomie, bez udziału woli, bez angażowania umęczonego umysłu, w
którym kłębiły się obrazy. Koszmarne obrazy. Obrazy tego, jak wyglądał koniec
świata. I tego, co stało się potem…
– A
to-to-tobie, to jak się wydaje… – ciszę, przetykaną trzaskaniem płomieni znowu
przerwał irytujący głos Królika – … o-o-oni mieliby w ogóle jakąś szansę? No
wiesz, taką, taką nawet maciupeńką…
Puchatek nie słuchał. Nerwowa paplanina przepływała gdzieś
obok, jak zimny wicher niosący radioaktywny popiół. Popiół spalonych. Domów,
miast… ludzi…
– Ja w
ka-ka-każdym razie uważam, że nie. No bo sam zobacz. No jak? Jak tu miałby żyć,
taki na ten przykład Prosiaczek?
Puchatek zamarł. Imię przyjaciela szarpnęło w sercu bolesną
zadrę. Bezwiednie zacisnął szczęki i zamknął oczy.
Królik,
ośmielony tym, że w końcu udało mu się wywołać choć cień reakcji, zaczął
trajkotać jak najęty:
– Skażenie, zniszczenie, nic do je-je-jedzenia…
– wyliczał na palcach – … do tego ten ciągły strach. Bo to ten strach jest
najgorszy, prawda? Niepewność, czy coś, albo ktoś, w najmniej spodziewanym
momencie…
Urwał. Przez
chwilę słychać było tylko zawodzenie wichru w konarach.
– Nigdy go
nie lubiłem – dodał po chwili cichym, matowym
głosem, wolno cedząc każde słowo. – Był słaby, lękliwy i miękki. Nigdy nie
lubiłem Prosiaczka.
Tego było
już za wiele. Puchatek spojrzał zimno na Królika i burknął ze złością:
– To nie
jedz.
Opowiadanie zainspirowane powieścią „Kubuś Puchatek”
autorstwa A.A.Milne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz