wtorek, 22 grudnia 2020

Iskierki


To było wspaniałe lato. Lato powrotów i spełnionych marzeń. Lato ciche i spokojne, leczące jak balsam spieczoną słońcem skórę. Czas, w którym unosiłem się nad ziemia, a koła motocykla zdawały się nie dotykać asfaltu, gdy pędziłem na wyścigi z obłokami wśród falujących pól dojrzewającej pszenicy. Czułem, że jestem panem czasu i przestrzeni. Że tylko ode mnie zależy gdzie będę za godzinę czy dwie, a przepustką do tego świata były dwa dwudziestozłotowe banknoty na paliwo zmięte w tylnej kieszeni spodni. Słońce świeciło właśnie dla mnie. Wiatr tylko dla mnie śpiewał swoje piosenki, a drzewa rozpościerały nad drogą swoje opiekuńcze ramiona, aby osłonić mnie od lipcowego żaru. To wszystko było jak wydostanie się z ciemnej, zatęchłej piwnicy na jasne światło poranka. Jak łyk powietrza po długim nurkowaniu w mętnej wodzie. Oszałamiało i upajało. Okrywało rzeczywistością daleką od realności. Motocykl sprawiał, że stawałem się kimś innym niż byłem na co dzień. Chociaż tak naprawdę tylko uwalniał mnie tylko od pancerza codziennych, przyziemnych, małoznaczących spraw. Chciałem tylko jednego: jeździć, jeździć, gnać przed siebie, gonić swojego anioła stróża.

 

- Co ci to daje? Po co tak jeździsz bez celu?

- Nie zrozumiesz.

- Więc wyjaśnij.

- Nie da się. Nie potrafisz zrozumieć. Gdybyś mogła, nie trzeba by było ci tłumaczyć.

 

Jak opisać ślepcowi widok skalistych ośnieżonych szczytów? Albo głuchemu dźwięk skrzydeł kolibra pochylającego się nad kielichem kwiatu? Jak można komukolwiek opisać swoje szczęście? I jak sprawić, aby poczuł twój strach…

 

Gdy zmęczony pędem i przestrzenią zostawiłem motocykl na parkingu jednej z restauracji innych niż wszystkie by oszukać głód za dwa złote, do wygrzewającej się w słońcu maszyny podeszli oni. W jego oczach widziałem ciepło, kiedy patrzył na nią. Ona kładła dłonie na swoim okrągłym brzuchu otulając ich nienarodzone dziecko. Ich kilkuletni synek ledwie sięgał brodą do siodła motocykla. Patrzył szeroko otwartymi oczyma na gorący silnik. Chłonął całą maszynę jakby chciał wyryć w pamięci jej obraz w najdrobniejszych szczegółach. Uśmiechnąłem się do nich wolno mnąc w garści papierek po kanapce. Zaraz usłyszę standardowy zestaw pytań : „ Panie, a który to rocznik?” , „ Ile to wyciągnie?”, „ Mój ojciec/ dziadek/ wujek/ niepotrzebne skreślić, miał taka samą”.

Zamiast tego:

- Mogę go posadzić na siodełku? Bardzo podobają mu się motocykle.

Uśmiecham się odrobinę szerzej . „Nigdy nie trać wiary w ludzi!”:

- Jasne. Niech pan tylko uważa na wydech. Może być jeszcze gorący.

Dzieciak wzlatuje w górę w ramionach ojca i miękko ląduje na siodełku. Wyciąga rączki daleko do przodu by dosięgnąć manetek kierownicy i ze śmiechem przygląda się swojemu odbiciu w chromowanym kapslu korka wlewu paliwa.

- No to co kolego? Może pojedziemy razem?

Przekręcam kluczyk, przestawiam kranik i kopię w kickstarter. Motocykl ożywa miarowym, pulsującym dudnieniem. Delikatnie ujmuję małe paluszki zaciśnięte na manetce gazu i przekręcam ją o ćwierć obrotu. Dźwięk silnika rośnie, w rytmie staccato przechodząc w melodyjny śpiew. Dzieciak patrzy to na mnie, to na tą przedziwną maszynę, która teraz posłuszna jest jego rozkazom. W jego oczach widzę te same iskierki jakie zobaczyłem w swoich własnych gdy po raz pierwszy wsiadłem na swój motocykl i pochyliłem się nad starym, spatynowanym kawałkiem chromu.

Przypominam sobie wyraz twarzy tego dziecka zawsze wtedy, gdy przechodzę obok tej restauracji innej niż wszystkie. Lecz ludzie, którzy siedzący przy jej stolikach i oszukujący żołądki namiastką jedzenia patrzą przez mokre od jesiennego deszczu okna i widzą tylko krzyż stojący kilka metrów od drogi. Krzyż przy drodze stawia się wtedy, gdy ktoś goniąc za swoim aniołem gubi jego ślad. Wtedy chwytają go szponiaste łapska demonów i w pisku i zgrzycie rozdzieranego na asfalcie motocykla rzucają w dół, aby go zdusić i zatrzymać… już na zawsze.

Nie znałem go. Wiem tylko, że miał na imię W. Iskierki w jego oczach zgasły na zawsze.

 

 

16.01.2007 Tarnów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz