piątek, 15 stycznia 2021

Bajka popromienna: Dorotka i blaszany D.R.W.4L

Dorotka i blaszany D.R.W.4L

 


Deniwelacyjny Robot Wyburzeniowy sunął z chrzęstem gąsienic przez ruiny martwego miasta. Dwustutonowa maszyna o numerze bocznym 4L z mozołem przepychała wielką pryzmę radioaktywnego gruzu. Maleńki, elektroniczny mózg, ukryty bezpiecznie w samym sercu kolosa, prowadził stalowe cielsko zgodnie z zadanym programem. Cel był prosty i klarowny: usunąć warstwę skażoną i dostać się do życiodajnej, czystej gleby poniżej. D.R.W 4L nie potrzebował niczego więcej. Godzina za godziną, spychał, zrywał i plantował popioły martwej metropolii. To wystarczało za cały sens i istotę  egzystencji. Nawet gdy ciężkie chmury zasnuwały szare niebo, rosząc spaloną ziemię radioaktywnymi łzami, nie narzekał na swój los. Cierpliwie badał czujnikami głębokość skażenia i brał się od nowa do pracy. Kwartał za kwartałem, dzielnica za dzielnicą, napędzany tą samą siłą, która przed laty zmiotła miasto z powierzchni ziemi. Nuklearny reaktor fuzyjny obdarzył go nieśmiertelnością. Choć z wiekiem poszczególne systemy pracowały coraz mniej wydajnie, a kolejne moduły i komponenty odmawiały posłuszeństwa, D.R.W 4L trwał. Pracował. Bo do tego powołali go jego stwórcy. Miał przygotować dla nich nowy, czysty, piękny świat. Zamienić morze ruin w żyzne pola uprawne by mogli się wyżywić, zasadzić drzewa, zbudować nowe domy.

            D.R.W 4L nie wiedział dlaczego to było dla nich ważne. Ale nie zastanawiał się nad tym. Kolejne podprogramy, kłębiące się w elektronicznym mózgu, miały za zadanie badać otoczenie i dobierać odpowiednie akcje i procedury, adekwatnie do zidentyfikowanych okoliczności. A nie zastanawiać się co będzie „potem”. Teraz, gdy zbliżał się z pryzmą do koryta czarnej, smolistej rzeki, wiedział że należy zwolnić. Nauczył się tego. Rozmiękły grunt był dla niego pułapką. Kilkaset kursów wcześniej tego nie wiedział. Musiał doświadczyć bezradności jaka staje się udziałem ciężkiej maszyny uwięzionej w błotnistej mazi. Dopiero zimna, śnieżna noc pozwoliła mu się uwolnić z błotnych szponów. Przypłacił to przegrzaniem łożyska zmiennika momentu i zerwaniem kilku klepek prawej gąsienicy. Choć okaleczony, wyszedł z tej próby zwycięski.

Inne maszyny nie miały tyle szczęścia. 2L stoczył się nieopatrznie w krater po wybuchu bomby. Wielki lej o ścianach z zeszklonego w eksplozji termojądrowej piasku. Uwięziony robot przez wiele dni mielił desperacko gąsienicami, próbując wtoczyć się na górę po gładkim, ostrym zboczu. Stalowe klepki ścierały się coraz bardziej, aż w końcu zaczęły łamać się i odpadać. Gołe łańcuchu tarły z piskiem po twardej jak diament powierzchni, puki i one nie wydały swego ostatniego tchnienia, z głośnym jękiem zrywając się z kół napędowych. Pokonana maszyna pogrążyła się w odmętach błotnej mazi na dnie krateru, wzbierającej coraz wyżej po każdym deszczu.

            1L nie miał szczęścia od samego początku. Stał w bunkrze najbliżej wyjścia i gdy automatyczny program nakazał komputerom wyprowadzenie maszyn ze schronu, 1L nie mógł się ruszyć. Fala elektromagnetyczna eksplozji uszkodziła jego główne obwody. Pozostałe maszyny musiały wypchnąć felerny D.R.W. na zewnątrz. Stał tam do tej pory. Martwy, zanim się naprawdę narodził. Zanim, chodź w części, mógł wypełnić swoje przeznaczenie.

3L towarzyszył numerowi cztery najdłużej. Przez wiele lat przemierzali ramię w ramię ruiny spopielonej metropolii, spychając szczątki i wygładzając jej zimne oblicze.  Elektroniczne mózgi nauczyły się pracować w pełnej synchronizacji. Dzielili się danymi z czujników, systemy telemetryczne i nawigacyjne wspomagały się wzajemnie. Wspierali i pomagali sobie w najtrudniejszych sytuacjach.

Tak było do czasu, gdy 3L postanowił go opuścić. To stało się nagle. Bez żadnego ostrzeżenia. Kończyli ostatnią rundę na zwałowisku. D.R.W. 4L dojechał do punktu nawigacyjnego i wykonał zwrot. Numer trzy pojechał dalej.

Czwórka długo wywoływał towarzysza, lecz ten zdawał się być głuchy. Elektroniczny mózg zamilkł, a gąsienice posłuszne ostatniemu rozkazowi, niosły stalowego kolosa zadanym kursem ze ściśle wykalkulowaną, optymalną prędkością. Wkrótce D.R.W 3L zniknął za horyzontem i już nigdy nie wrócił.

Od tego czasu robot był sam. Samotności też się nauczył. Elektroniczny mózg obliczył najbardziej wydajny, optymalny z punktu widzenia zużycia energii, harmonogram prac. 4L wiedział dokładnie co ma zrobić dzisiaj, jutro i za pięć lat. Każda pryzma gruzu, każda grudka ziemi, miały swoje przypisane miejsce, a jego zadaniem było wszystko uporządkować. Wtedy stwórcy będą mogli wrócić. Posadzą drzewa, zbudują domy…

Przerwy w zasilaniu zdarzały się coraz częściej. Stare obwody nie wytrzymywały długi lat ciężkiej pracy. D.R.W. 4L był coraz słabszy. Nie potrafił nawet utrzymać przerdzewiałego lemiesza nad ziemią. Gąsienice traciły kolejne klepki. Goły łańcuch chrobotał po pokruszonym betonie ulic. Ostatni czujnik pozycjonowania z trudem złapał sygnał z satelity. Elektroniczny mózg przez dłuższą chwilę próbował określić lokalizację maszyny. W końcu nadał serię komend do sterownika układu napędowego. Robot znajdował się daleko poza wyznaczonym  obszarem. Należało jak najszybciej wrócić do zadanego sektora i podjąć wykonywanie zadań. Maszyna obróciła się niezdarnie, zawadzając o narożnik wysokiego, na wpół spalonego budynku. Zerwany kabel zwisający z, umieszczonych na dachu, paneli słonecznych, oparł się o stalowy pancerz robota i strzelił iskrami. D.R.W. 4L zamarł. To było coś nowego. Już wcześniej miał do czynienia z porażeniem prądem. Przy pracach wyburzeniowych to normalne, ale nigdy nie widział tego co teraz. Zwarty obwód musiał obudzić jakąś, od dawna uśpioną istotę. Istotę, która teraz stała przed numerem 4L i wpatrywała się w niego wielkimi, czarnymi oczyma.

– Witaj! – zakrzyknęła istota. 

D.R.W. 4L zogniskował na niej soczewki jedynej ocalałej kamery. W zakamarkach elektronicznego mózgu kołatały się fragmentaryczne informacje, wgrane bardzo dawno temu w podstawową bazę danych. Procesory zapętlały się w analizie, nie mogąc przemielić nowych, dziwnie powiązanych algorytmów. Każda próba identyfikacji istoty kończyła się niepowodzeniem. W końcu, jeden z rdzeni wpadł na pomysł.

            – ZidEnTfiKuJ sIę – zabrzęczał metalicznie, nigdy nieużywany, moduł komunikacji głosowej.

            – Cześć, jestem Dorotka – odpowiedziała istota.

Jej ciało miało niebieskawą barwę. Postać unosiła się lekko nad ziemią, tuż przed wejściem do budynku. Pracujące z pełną mocą obwody logiczne zaczynały się powoli przegrzewać. D.R.W. 4L nie mógł zrozumieć kim jest istota. Kształt głowy, oczy, uszy, całe ciało, nawet niebieska, krótka, rozłożysta sukienka, podkolanówki i wstążeczki wplecione we włosy wskazywały, że jest Stwórcą. To dla niej przygotowywał nowy piękny świat. Ale stwórcy nie unosili się nad ziemią, a przede wszystkim nie mogliby przeżyć w warunkach jakie czujniki wykrywały teraz na powierzchni.

            Jednak istota tu była. Uśmiechała się i spoglądała ciekawie na robota. A co najważniejsze, nie umierała od promieniowania, wbrew temu co podawały dane. Drugi rdzeń procesora dotarł do zapisów, wciśniętych w kąt najdalszego klastera. D.R.W.4L drgnął. Tak, o to warto zapytać:

            – cZy jeSteŚ aniOłEm?

Istota zaśmiała się na głos, przekrzywiając wdzięcznie głowę na bok i wodząc w powietrzu palcem.

            – Mogę być kim tylko zechcesz.

Odpowiedź zbiła go z tropu. Przez chwilę próbował znaleźć kolejny, lecz potykał się co chwilę, o brakujące dane w podziurawionej pamięci.

            – Wejdź do środka. Zobaczysz jak tańczę.

Robot spojrzał na nią z uwagą, swym jedynym okiem. Zastanawiał się dlaczego istota to powiedziała. Czy nie zdawała sobie sprawy, że jest większy od całego budynku?

            – niEmOżLiwE – zaskrzeczał.

Istota wygięła usta w podkówkę, udając smutek, ale po chwili dodała z ciepłym uśmiechem:

            – To trudno. Może innym razem.  

D.R.W 4L procesował przez chwilę odpowiedź. W końcu zrozumiał o co powinien zapytać.

            – jAki jeSt tWóJ ceL?

Istota odparła bez wahania:

            – Zrobię wszystko by cię uszczęśliwić.

Robot zamarł. Odpowiedź istoty odbijała się w jego świadomości o kolejne schematy blokowe. Nie mógł zrozumieć co oznaczała. Wiedział, że szczęście to coś ważnego. Jego program bazował na stworzeniu nowego świata, gdzie stwórcy będą szczęśliwi. Ale nie mógł zrozumieć, kiedy on wreszcie na to zasłuży. Na to by samemu być szczęśliwym.

            Na razie wiedział, że musi pracować. Jeśli nie wykona zadania, jeśli stwórcy nie będą mieli swego nowego świata, on również nie zasłuży na szczęście. Tak zapisano w programie podstawowym. Istota na pewno to wiedziała. W końcu była podobna stwórcom. D.R.W 4L oznajmił:

– pRocEs wYkOnany w 12 %. SzczEście dOstĘpne za 1485 LaT, 11 miEsięcY i 12 goDzin.  WrAcAm dO zaDań.

Wykręcił w miejscu i ruszył raźno w kierunku ruin miasta. Przekierował pełną moc obliczeniową do czujników i układu przeniesienia napędu. Chciał jak najszybciej ukończyć zadanie. Wtedy istota obdarzy go szczęściem. Na pewno tak będzie.

            Kabel zasilania, kiwał się na wietrze. Raz po raz uderzał o metalowe pręty zbrojenia, wystające z potrzaskanej ściany. Zwarcie skrzesało fontannę iskier. Foliowa torebka, niesiona podmuchem, gnanym przez nadchodzącą burzę, wpadła na promień fotokomórki, przed wejściem. Projektor zaszumiał i wyświetlił hologram.

            – Cześć. Jestem Dorotka. Chcesz zobaczyć jak tańczę, przystojniaku? Zrobię wszystko by cię uszczęśliwić.

                                


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz